- Żeby było trudniej, skupiliśmy się wyłącznie na autach z komisów. Oglądaliśmy już w swojej karierze setki, jeśli nie tysiące samochodów z ogłoszeń i wiemy, że u prywatnych sprzedawców da się czasem trafić lepsze okazje
- Diesle z góry skreśliliśmy — w tym budżecie nie moglibyśmy liczyć na takie, które pozwalałyby legalnie jeździć po strefach czystego transportu
- Dawno nie widzieliśmy opon w takim stanie jak w jednym z oglądanych Fordów. Auto w takim stanie nie miałoby żadnych szans na podbicie przeglądu
- W przypadku tanich samochodów "zaległości serwisowe", na jakie można się natknąć, są wręcz niewiarygodne
- Samochód do 10 tys. zł. Budżet mały, ale wymagania surowe
- Jakie auto do 10 tys. zł. Na początek coś za 7 tys. zł. Można się targować
- Do samochodu za niecałe 10 tys. zł jednak trzeba trochę dorzucić
- Ten Ford zrobił dobre pierwsze wrażenie
- Kolejny samochód za niecałe 10 tys. zł. Tym razem Fiat
- Jaki samochód do 10 tys. zł? Ten Fiat wygląda dobrze
- Samochody do 10 tys. zł — na co trzeba uważać
- Czy da się kupić sensowny samochód za 10 tys. zł, którym można wjechać do SCT
Zanim powiemy wam, co nas spotkało w komisach (a spotkało nas wiele przygód), musimy wytłumaczyć, jak określiliśmy nasz budżet i dlaczego właśnie tak.
Za nieprzekraczalną granicę naszego budżetu uznaliśmy 10 tys. zł – już z kosztami rejestracji i wszystkimi nakładami niezbędnymi, aby auto było w pełni sprawne i całkowicie gotowe do jazdy. I jeszcze jedno: samochód miał być nie za stary, aby przyszły właściciel nie bał się, że jakaś miejska strefa czystego transportu wykluczy jego samochód z użytku. Trafiliśmy do komisów w podwarszawskich Markach, w Pułtusku, a wracając, odwiedziliśmy Nasielsk. Oto efekty.
Samochód do 10 tys. zł. Budżet mały, ale wymagania surowe
To miała być szybka akcja, samochód potrzebny był na już. Aby przyspieszyć wybór, odpalamy więc serwis ogłoszeniowy i zawężamy kryteria, aby na placu boju pozostała zaledwie garstka kandydatów. A zatem: najpierw ustalamy limit ceny wywoławczej – niech będzie 8 tys. zł – i już liczba dostępnych ogłoszeń spada z ponad 250 tys. do 8990. Teraz wiek auta: niech będzie rocznik 2006 lub młodszy i koniecznie z silnikiem benzynowym – takie auta – w kontekście stref czystego transportu – będą bezpieczne do 2030 r. Przy tanim aucie to i tak niezła perspektywa. Dlaczego nie diesel? Bo dla starszych diesli wymogi planowanych stref czystego transportu są wyjątkowo niełaskawe, np. w Warszawie w 2028 r. diesel, mający się poruszać po terenie planowanej strefy będzie musiał spełniać normę przynajmniej Euro 6 lub być wyprodukowany nie wcześniej niż w 2014 r. (maksymalny wiek pojazdu w roku wdrożenia – 14 lat). Po pierwsze: takich aut nie da się kupić w naszym budżecie. Po drugie, kupowanie podstarzałego, choć względnie nowoczesnego diesla jest ryzykowne. Koszty napraw czy ewentualnej wymiany zepsutego silnika, czy zużytego DPF-a są astronomiczne.
Tymczasem – przy założeniu, że szukamy benzyniaka nie starszego niż z 2006 r. – w ofercie pozostało ponad 1250 pojazdów, zawężamy więc dalej: nie chcemy daleko jeździć, niech auto stoi gdzieś na Mazowszu – i już liczba ofert spada poniżej 200. Wciąż dużo, więc niech auto będzie bezwypadkowe – takich ofert na Mazowszu wyświetliło się 52. Gdy rezygnujemy z ofert prywatnych, do wyboru pozostaje już tylko 9 samochodów oferowanych przez handlarzy w komisach. O to nam chodziło.
Jakie auto do 10 tys. zł. Na początek coś za 7 tys. zł. Można się targować
Zaczynamy od wizyty w komisie w podwarszawskich Markach, gdzie naszą uwagę zwrócił czerwony Ford Focus. Wersja trzydrzwiowa, silnik 1.4. Już na zdjęciach widać, że samochód jest trochę porysowany, ale – to też trzeba przyznać – drogi nie jest: cena wywoławcza to 7 tys. zł. Pytanie, ile trzeba dołożyć, aby pojechać?
Na miejscu zastajemy auto... idealne dla początkującego kierowcy: powierzchownie obite z każdej strony. Porysowane prawe drzwi i prawy tylny błotnik; porysowany i wgnieciony przedni zderzak... Na tylnym zderzaku świeże rysy nakładają się na lakier schodzący po poprzednim malowaniu wykonanym przez kogoś, kto z zawodu raczej nie był lakiernikiem. Słabo to wygląda, ale nie dyskwalifikuje samochodu z eksploatacji. Zwłaszcza że od spodu Focus – jak na swój wiek i markę – wcale nie wygląda źle pod kątem korozyjnym, nie ma też dyskwalifikujących wycieków. Nieśmiało wyciągamy miernik grubości lakieru, a sprzedawca prawie parska śmiechem: serio? – Miał być bezwypadkowy – tłumaczymy – a w sumie nie chodzi o szczegóły, raczej upewniamy się, czy Focus nie jest "ulepiony" ze szpachli. Okazuje się, że jednak tylny prawy błotnik troszkę jest "ulepiony", co sprzedawca na widok miernika przyznał od razu. Może i nawet nic poważnego się tu nie działo, tylko naprawę wykonał ten sam "mistrz", który próbował wylakierować tylny zderzak – kto to wie?
- Przeczytaj także: Circle K odpowiada na promocję Orlenu. I to jak. "U nas bez limitów"
Do samochodu za niecałe 10 tys. zł jednak trzeba trochę dorzucić
Konkrety: do wymiany co najmniej dwie opony z przodu (jak można tak zajechać ogumienie samochodu i zaliczyć po drodze przegląd, pozostanie pytaniem otwartym), ale lepiej policzyć cztery – dwie tylne gumy są po prostu stare i umiarkowanie bezpieczne. Do roboty są hamulce – trudno uwierzyć, że obędzie się bez tego. Do kupienia wewnętrzne lusterko – stare nie przeżyło wymiany szyby na nową. Sprzedawca przyznaje, że jedyne, co zrobił przy tym aucie, to właśnie wymiana szyby – pewnie była po prostu mocno potłuczona. Przyda się też sporo detali z wnętrza, m.in. kratki nawiewów. Wizyta na szrocie mogłaby pomóc w usunięciu kilku mankamentów.
No i wnętrze: nieprawdopodobny, niewiarygodny syf. Ktoś tu był z odkurzaczem, to się chwali, ale tak paskudnie zabrudzona tapicerka zdarza się raczej na fotelach z demobilu sprzedawanych na złomowisku. Trzeba by to jakoś wyprać... W sumie to samochód klasy "700 euro" w Niemczech, w Polsce – naturalnie – kosztuje dwa razy drożej, ale za to ma już nową szybę.
Na plus, bo są i zalety tej oferty:
- silnik łatwo odpalił i zabrzmiał z grubsza wzorowo;
- brak poważnych wycieków;
- działająca klimatyzacja;
- auto zarejestrowane w Polsce;
- samochód – pomijając aspekty estetyczne – jak najbardziej nadaje się do jazdy.
Nie mówimy "nie", jedziemy oglądać kolejny pojazd.
Ten Ford zrobił dobre pierwsze wrażenie
Z Marek ruszamy do Przasnysza – niby spory kawałek, a z drugiej strony na Mazowszu wszędzie jest blisko. Zanim jednak pojedziemy, dzwonimy, aby upewnić się, że auto jeszcze jest dostępne. Powinno być, bo handlarz odświeżył ogłoszenie przed godziną, ale lepiej to sprawdzić. Telefon odbiera chyba właściciel interesu i gdy dowiaduje się, że pytamy o samochód za 7900 zł, zachowuje się, jakby to go nie dotyczyło. Można przyjechać, zobaczyć? Można, "ktoś tam powinien być na miejscu". No cóż... dla niektórych taki pieniądz, to nie pieniądz. Ale jedziemy.
Na miejscu zastajemy samochód, który – zwłaszcza z pewnej odległości – robi bardzo dobre wrażenie. Naprawdę ładny lakier, gładki, błyszczący, niepoobijany. To wrażenie zakłócają nieco matowe reflektory, a także czarne plastiki (np. klamki), które już nie są czarne, tylko szarobiałe. No i, z bliska, trochę więcej wad się jednak ujawnia. Po pierwsze, auto było obijane – może nie mocno, ale konsekwentnie. A naprawiano je, czym popadło i co kto miał pod ręką: zderzaki wiszą na plastikowych trytytkach, a już prawdziwym "mistrzostwem świata" jest wkręcony z zewnątrz blachowkręt. Nie rzuca się w oczy, bo... jest wylakierowany na kolor nadwozia. Czyli tak: coś było naprawiane po kolizji, warsztat szykował się do malowania i nie zmontował zderzaka, jak należy (pewnie trzeba by odtworzyć urwane mocowanie), tylko przykręcił na blachowkręty i zamalował. Tak, to był warsztat, to nie była samopomoc sąsiedzka – lakier położony został nadzwyczaj poprawnie. "Ja wiem, że to wygląda, jakby to Polak zrobił, ale serio takie auto już kupiliśmy w Niemczech i tego nie zmienialiśmy" – tłumaczy sprzedawca. Myli się: to nie wygląda, jakby to robił Polak. U nas się takich rzeczy nie robi.
Co miłe, sprzedawcy na miejscu, najwyraźniej pracownikowi, zależało, aby zrobić dobre wrażenie. Samochód jednak nie odpalił – widać trochę już postał. Po użyciu boostera silnik natychmiast zagadał, ale jednak coś niepokojącego słychać: albo odzywa się rolka w napędzie rozrządu, albo pompa wspomagania – trudno powiedzieć. To wróży wydatki. Do naprawy także:
- hamulce – po prostu "zajechane" do zera;
- do wymiany opony – zużyte, niemal łyse;
- do wymiany akumulator;
- do naprawy/wymiany fotel kierowcy z powodu uszkodzenia mechanizmu pochylania oparcia – to ważne, bo samochód jest 3-drzwiowy;
- uszkodzony zamek maski silnika – okazało się, że maska nieprzypadkowo była niezatrzaśnięta, gdy pojawiliśmy się na placu – nie dało się jej zatrzasnąć.
Ogólnie rzecz biorąc: samochód w rodzaju "bez szans na TUV w Niemczech" – i dlatego trafił do Polski. Na pewno jeszcze komuś posłuży, ale jego szczęśliwy nabywca – nawet jeśli wytarguje z 1000 zł rabatu – i tak przekroczy w sumie 10 tys. zł. Auto zaniedbane serwisowo, ale ze środkiem w lepszym stanie niż oglądany wcześniej Focus i na pierwszy rzut oka wyglądające lepiej. Mimo tego nie zakładamy, że tu jeszcze wrócimy.
Kolejny samochód za niecałe 10 tys. zł. Tym razem Fiat
Dzień się kończy, a my wciąż bez samochodu... Przeglądamy ogłoszenia i wychodzi nam, że trzeba wracać przez Nasielsk. W Nasielsku ktoś sprzedaje Fiata Punto z 2008 r. "z niskim potwierdzonym przebiegiem". Zarejestrowany w Polsce – tak. Bezwypadkowy – tak. Ponadto sprzedawca kusi, twierdząc, że "całe wyposażenie jest w pełni sprawne, klimatyzacja chłodzi bardzo dobrze, technicznie auto niedawno miało wymieniany rozrząd, na chwilę obecną nie wymaga żadnych napraw".
Warto wiedzieć, że dla osoby mającej ograniczony budżet Fiat Punto 1.2 60 KM to jedna z najrozsądniejszych propozycji: to samochód o prostej konstrukcji, a części do niego są łatwo dostępne i tanie. Silnik 1.2 60 KM, przynajmniej w niektórych wersjach, jest nawet bezkolizyjny – jeśli pęknie pasek rozrządu, to zazwyczaj wystarczy wymienić sam pasek oraz rolki napinające, nie zderzają się zawory z tłokami. Mało pali. Oprócz zupełnych "golasów" jest trochę dobrze wyposażonych "Punciaków" – ze wspomaganiem kierownicy i z klimą – tak jak ten z Nasielska.
Po godzinie jesteśmy na miejscu i... jak można się było spodziewać, Fiat za 7200 zł wyglądał nieco lepiej niż Ford Focus za 7 tys. zł, ale też zrobił na nas o wiele lepsze wrażenie niż Ford Fiesta za 7900 zł. To wrażenie zapewne wzięło się i stąd, że chyba były tu grane i pasta polerska, i "czajniczek". Wiecie, co to "czajniczek"? To bardzo proste urządzenie produkujące chemiczne opary odświeżające klosze reflektorów z poliwęglanu. W kontakcie z substancją produkowaną przez "czajniczek" (można to kupić na polskim albo chińskim portalu ogłoszeniowym) żółtawy, matowy plastik robi się idealnie przejrzysty, choć niekoniecznie gładki. Reflektor wygląda jak nowy, no... może poza tym, że wewnętrzne zażółcone elementy takie już pozostają.
Wracając do Fiata: dobry kolor, mało na nim widać, dzięki czemu autko wygląda zupełnie normalnie – nie wstyd pojechać nim do miasta. Ma się rozumieć, blacharsko samochód nieidealny: tu wgniotka, tam wgniotka (większa na prawych tylnych drzwiach), trochę szpachli na prawym tylnym nadkolu, a najgorsze, że już ktoś walczył z korozją progów. Walczył, ale przegrał – zamalowanie rdzy warstwą jakiegoś epoksydu i następnie lakierem pod kolor nadwozia to bardziej maskowanie problemu niż naprawa – i w przedniej części, na poszyciach progów po obu stronach "ruda" już wychodzi. To nawet nie rzuca się w oczy, ale z czasem ujawni się w całej pełni. Będzie trzeba poprawiać. Rdzy było też sporo m.in. na kielichach przednich amortyzatorów – na razie nie na tyle, żeby zagrażała bezpośrednio bezpieczeństwu, ale jeśli szybko ktoś czegoś więcej z tym nie zrobi (powierzchowne zaprawki, pod którymi ktoś chciał ją ukryć, to nie lekarstwo, tylko kamuflaż), szybko zrobi się problem.
Jaki samochód do 10 tys. zł? Ten Fiat wygląda dobrze
Zanim na placu pojawiła się pani, która dostarczyła kluczyki do Fiata, obejrzeliśmy auto w miarę dokładnie i, no cóż... prawie zaakceptowaliśmy. Jeśli dysponujesz kwotą wystarczającą na średniej klasy rower, nie oczekuj, że kupisz za to idealny samochód. W każdym razie pojawiły się kluczyki, a samochód nie odpalił. Stał za długo, ale podłączony kablami do "beemki" zapalił "z pierwszego". Z trójki oglądanych dotąd samochodów ten był pierwszy, który zasłużył na jazdę próbną – zwłaszcza że właścicielka wręcz namawiała. Wrażenia: jedzie, skręca, hamuje, klimatyzacja się włącza. Z wad: słychać chrobot przy skręcie kierownicy w jedną stronę – czyżby przekładnia? A może coś w zawieszeniu? Temu Fiatowi można wybaczyć nieco więcej niż innym konkurentom na literę "F", bo niewiele jest aut, do których części byłyby tańsze i łatwiej dostępne.
Z wad:
- brudne fotele, w tym fotel kierowcy rozdarty;
- podejrzany chrobot w układzie kierowniczym;
- za rok, dwa – do zrobienia progi;
- do wymiany akumulator;
- do kupienia letnie opony, na aucie zimowe – jeszcze znośne.
Tak wygląda samochód, który kupisz, zarejestrujesz i naprawisz, mieszcząc się w budżecie 10 tys. zł – i może coś jeszcze zostanie na paliwo. Jest szansa, że ten samochód bez łaski zaliczy obowiązkowe badania techniczne.
Samochody do 10 tys. zł — na co trzeba uważać
Dobra wiadomość jest taka, że przy tanich autach handlarze są z reguły zbyt leniwi, żeby je intensywnie picować – ewentualne wady i usterki łatwiej przez to wykryć. "Detailing" ogranicza się zwykle do użycia solidnej porcji "plaka", odświeżenie lamp czy zaprawki to już przejaw ponadprzeciętnej troski. Bywa wręcz tak, że atrakcyjne elementy i dodatki, np. niezłe opony czy felgi albo nowy akumulator, są przez handlarzy wyjmowane – bardziej opłaci się sprzedać je osobno czy nawet przełożyć do auta z potencjalnie wyższą marżą. Największym "skarbem" jest w przypadku wielu modeli katalizator. O dziwo, często katalizatory do starszych aut są droższe i bardziej poszukiwane. To dlatego, że robiono je w czasach, kiedy metale szlachetne były tańsze niż dziś, więc producenci stosowali je w ilościach, które dziś uznane byłyby za rozrzutność. Jeśli w miejscu katalizatora jest rurka, tłumik, albo nawet nowiutki katalizator, to zakup lepiej przemyśleć. Problem z nowymi, tanimi katalizatorami jest taki, że często wytrzymują tylko tyle, że auto tuż po jego zamontowaniu powinno przejść przegląd. Ale czy wymieniony element będzie działał przez rok, dwa czy dłużej, to już loteria.
Kolejna rada: "klima do nabicia" to klima do naprawy. Tanio nie będzie
Większość aut z niższej półki cenowej ma olbrzymie zaległości serwisowe. Przed zakupem niedrogiego auta warto od razu sprawdzić, ile będzie kosztował pakiet startowy – rozrząd, wszystkie płyny, często też hamulce i opony – w niektórych modelach wymiana zestawu tych elementów to kolejna "średnia krajowa", którą w auto trzeba włożyć. Bezpieczniejszą opcją są popularne modele, a nie "wynalazki", choć te często miewają atrakcyjne ceny. Do popularnego auta – czy to np. Volkswagen Golf, Fiat Punto czy Opel Astra – da się łatwo i tanio kupić części, nie tylko nowe, ale i używane, nie tylko oryginalne, ale i zamienniki o różnej jakości, łatwiej też znaleźć mechaników, którzy o danych modelach mają pojęcie.
Czy da się kupić sensowny samochód za 10 tys. zł, którym można wjechać do SCT
Uff, odetchnęliśmy z ulgą – nawet po wprowadzeniu stref czystego transportu do miast wjeżdżać wciąż będą mogli nie tylko bogacze. Po wizytach w kilku komisach, ale też po sprawdzeniu ofert od prywatnych sprzedawców utwierdziliśmy się w przekonaniu, że za 5-10 tys. zł da się kupić auto, które powinno trochę posłużyć. Nie będzie to łatwe, ale nie jest to też niemożliwe. Oczywiście, to opcja bardziej dla majsterkowicza, bo serwisowane, zadbane sztuki są w tym budżecie niemal jak Yeti, a ceny usług w warsztatach od lat nieubłaganie rosną.