Auto Świat Wiadomości Aktualności Czy nowe auta zawodzą rzadziej niż stare? Szczera rozmowa z kierowcą pomocy drogowej

Czy nowe auta zawodzą rzadziej niż stare? Szczera rozmowa z kierowcą pomocy drogowej

Pan Artur przewiózł swoją lawetą już setki samochodów. Od ponad 10 lat niemal codziennie ratuje kierowców z opresji na drodze. Dzięki swojej pracy miał nawet okazję zweryfikować w praktyce zapewnienia producentów, co do trwałości ich pojazdów... Które auta psują się najczęściej? Kiedy lubią zawodzić i z jakiego powodu? Zapytałem o to wszystko mojego rozmówcę.

Szczera rozmowa z kierowcą lawety. Jakie auta najczęściej odbiera?Żródło: Auto Świat / Krzysztof Grabek
  • "Przyjechałem po samochód, a na miejscu nie było zgłaszającego. Kiedy do niego zadzwoniłem, dowiedziałem się, że mam włamać się do auta. Wolałem odpuścić" – praca laweciarza potrafi być zaskakująca
  • "Łatwiej byłoby mi powiedzieć, ile razy wiozła starsze od niej samochody [śmiech]. W przyszłym roku będzie obchodzić 40. urodziny" – mówi pan Artur o swojej niezłomnej lawecie na bazie Volkswagena LT
  • Kierowcy pomocy drogowej nie mają powszechnie dostępnych cenników i nie lubią rozmawiać o stawkach za holowanie. To dlatego, że wycena jest najczęściej indywidualna, bo wiele zależy od stopnia skomplikowania zlecenia

Nie mogę zacząć inaczej. Czy Alfy Romeo i Laguna II to rzeczywiście królowe lawet?

Laguna "dwójka" była jednym z pierwszych samochodów, jakie wiozłem w życiu. To był egzemplarz na "bogatości", wszystko mający. Pani przyjechała w piątek po robocie, wyłączyła silnik, wyjęła kartę i poszła do domu. W poniedziałek rano wróciła do auta, włożyła kartę i samochód odpalił, ale elektryczny ręczny postanowił nie odpuścić. Generalnie Laguny i Alfy woziłem jednak rzadko.

Dalsza część tekstu pod materiałem wideo

Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo

To jakie modele królują na pana lawecie?

Odpowiem anegdotką. Przyjechałem kiedyś do serwisu, podchodzi do mnie znajomy klient i mówi, że chciałby kupić Focusa, a akurat ja powinienem wiedzieć, czy ten model często się psuje. Odpowiedziałem mu, żeby rozejrzał się po placu i powiedział, jakie auta tu przywożę. "No tutaj to Volvo" – słyszę. Gdybym miał zrobić ranking na podstawie mojej pracy, to... nie ma gorszych samochodów! Na drugim miejscu Saab, a potem długo nic i dopiero cała reszta. Tak się po prostu złożyło, że współpracuję z warsztatami, które specjalizują się w szwedzkich samochodach.

Jakie najbardziej niecodzienne auto pan wiózł?

Trudne pytanie, bo trochę ich było! Mam klienta, któremu wożę do mechanika BMW Neue Klasse, stare Porsche 911 i MG MGB z 1965 r. Zabierałem też trzy Jaguary E-Type, które były chyba najbardziej zjawiskowe. Czasami zdarzają mi się niecodzienne historie ze zwykłymi samochodami. Ktoś poprosił mnie kiedyś o transport nadwozia Volvo 240, które składało się tylko ze szkieletu – nie miało drzwi i maski, miało za to... koła. Ciekawe, że nikt się na nie wcześniej nie połasił, ale może to dlatego, że te zgliszcza stały na parkingu strzeżonym [śmiech].

Laweta pana Artura
Laweta pana ArturaŻródło: Auto Świat / Krzysztof Grabek

Czuje pan dużą odpowiedzialność, wioząc takiego E-Type'a?

Zawsze najpierw się zastanawiam, do jakiej kwoty mam wykupioną polisę. Dużej odpowiedzialności nie czuję, ale może to wynikać z tego, że stare samochody dużo łatwiej pakuje się na lawetę. Nawet te duże są mniejsze i lżejsze niż współczesne auta. A do tego mają wyższy prześwit, większe opony i krótsze zwisy z przodu i z tyłu. Dzięki temu wszystkiemu mam z nimi dużo prostszą robotę.

Często się zdarza, że odbierane auta sprawiają problemy?

Nie są to częste przypadki, ale się zdarzają. Najbardziej upierdliwą robótką w mojej pracy jest walka z zablokowaną z jakiegoś powodu osią. Jakiś czas temu wiozłem Volvo S80, w którym "sfajczył" się komputer i samochód został z automatem w pozycji P blokującej przednią oś i z zaciągniętym elektrycznym hamulcem postojowym, czyli zablokowaną tylną osią.

Trzeba było dzwonić po dźwig?

Wożę dużo samochodów tej marki, więc na szczęście udało mi się to trochę odblokować. Przełączyłem jakoś skrzynię na N, a tył posadziłem na wózki. Nie powiem – jest z tym trochę zabawy. Dużo przyjemniej odbiera się taki samochód, który po prostu się wciąga i gotowe.

Mocowanie uszkodzonego samochodu pasami transportowymi
Mocowanie uszkodzonego samochodu pasami transportowymiŻródło: Auto Świat / Krzysztof Grabek

Wozi pan głównie auta po awariach czy po wypadkach?

Powypadkowe relatywnie rzadko, dlatego że dziś większość kierowców ma pakiet assistance. I najczęściej klienci przypominają sobie o tym właśnie po wypadku albo mają najtańszy pakiet, który obejmuje tylko takie sytuacje. Inna sprawa, że to trochę ucywilizowało rynek pomocy drogowej. Skończyły się historie z miastami płonących lawet...

Mówi pan o słynnych wojnach holowników?

Kilka z tych przedziwnych historii przedstawiono już nawet w reportażach w telewizji. Mimo to wciąż można natknąć się na rynku na firmy z poszlakowaną opinią, których właściciele demolowali czy podpalali lawety konkurencji. Ale popularność assistance na pewno ukróciła nasłuchy policyjnych częstotliwości i wyścigi laweciarzy do wypadków.

To kto najczęściej dzwoni do pana po pomoc?

Głównie ludzie, którzy właśnie się rozkraczyli. Druga grupa to klienci planujący wizytę w serwisie. Nie zawsze potrzebują transportu od razu, jak dzisiejszy "pacjent" [tu rozmówca wskazuje na Fiata Pandę na lawecie – red.]. Czasami dzwonią trzy tygodnie wcześniej, żeby zaklepać termin. Tutaj klient stwierdził "aha, to dziś go zawiozę do mechanika, więc dziś szukam lawety", a samochód stał zepsuty już od kilku tygodni.

Ma pan dużo stałych klientów?

Ostatnimi czasy dużo osób dzwoni po znalezieniu kontaktu w internecie. Mimo wszystko większość klientów trafia do mnie z warsztatów, z którymi współpracuję. Kiedy nie mogą kontynuować jazdy, dzwonią do swojego mechanika z prośbą o poradę, a on ich przekierowuje do mnie.

Widok z szoferki przez tylną szybę
Widok z szoferki przez tylną szybęŻródło: Auto Świat / Krzysztof Grabek

Mówił mi pan wcześniej, że ciężko się z tego utrzymać. Jak wyglądają zarobki?

Pewnie są tacy, którzy się ze mną nie zgodzą. Jest to jednak bardzo nieprzewidywalna praca, bo nigdy nie wiadomo, co danego dnia się wydarzy. Czasami siedzę w domu i przycinam kolce różom, a czasami jeżdżę od świtu do zmroku i nie mam gdzie wcisnąć następnego klienta. Z jednej strony, konkurencja jest duża – zaryzykowałbym nawet, że za duża. Z drugiej, jak był ten atak zimy w połowie grudnia, to dzwonili do mnie w nocy ludzie, którzy kontaktowali się już z 17 pomocami drogami, odebrały trzy osoby, a tylko ja zgodziłem się przyjechać.

To chyba nie jest tak źle z tą konkurencją!

Ja też nie zawsze pojadę, ale właściwie nie jeżdżę tylko z prywatnego powodu. Opiekuję się niepełnosprawnym tatą i dwa razy w tygodniu jestem u niego. Pracuję całodobowo, więc w skali tygodnia wyjmuje mi to mniej więcej półtorej doby. Pewnie gdyby nie to, miałbym trochę więcej klientów, bo im częściej człowiek odbiera telefony, tym częściej się do niego dzwoni.

Jak kształtują się dziś koszty holowania?

Mam następną anegdotkę! Żona mojego przyjaciela z młodości jest adwokatem i bierze głównie sprawy cywilne, generalnie bitwy o pieniądze. Zadzwoniła kiedyś, bo potrzebowała wyceny holowania do jakiejś sprawy, a na stronach pomocy drogowej nie mogła znaleźć cenników. Odpowiedziałem jej, że po pierwsze, wycena jest zawsze trochę indywidualna, bo mogą być różne komplikacje, a po drugie, inne ceny mówimy klientom, a inne kolegom po fachu. I ona na to: "a, to tak jak u nas!" [śmiech].

Załóżmy, że zepsuło mi się auto i chcę je zawieźć do serwisu. Jak wygląda wycena?

Najmniej biorę za transport samochodu po mojej stronie miasta, z którym nie mam dodatkowej zabawy, czyli da się go bez problemu przepchnąć. Jeżeli jest w innej części Warszawy, doliczam jakieś 10-15 proc. stawki. Niezależnie od liczby kilometrów, tylko "od sztuki". Do innego miasta też pojadę, ale tu wycena jest indywidualna, w której stawkę określa się od kilometra liczonego w obie strony. Muszę powiedzieć, że te wyprawy po Polsce dostarczają sporej wiedzy o świecie.

Chodzi o różne wymagania klientów?

Raczej o trwałość samochodów i zapewnienia producentów. Kilka razy w roku wożę auta dla dużej firmy leasingowej i tam są duże "próbki", bo firmy biorą np. 200 egzemplarzy tego samego modelu. Przy czym są to samochody najwyżej kilkuletnie i jeszcze na gwarancji... Zwykle zlecenia dotyczą aut z uszkodzonymi silnikami, których nie chce wymienić diler, do którego trafiło auto po awarii. To daje ciekawą wiedzę, bo na miejscu okazuje się, że producent marki X wymyślił sobie, że wymiana paska rozrządu będzie po 200 tys. km.

Na miejscu Pandy lądują nawet kilkuletnie auta na gwarancji
Na miejscu Pandy lądują nawet kilkuletnie auta na gwarancjiŻródło: Auto Świat / Krzysztof Grabek

Wiadomo, rzadszy serwis, niższe koszty obsługi flotowej...

Nie znam się na tym, ale przypuszczam, że może być to też powiązane ze śladem węglowym zostawianym przez samochód. To jednak niczym nieuzasadniona hipoteza. Krótko mówiąc, po współpracy z tym klientem wiem, że choć marka X wcale nie kojarzy się jakoś z lawetami, w 70 autach z puli 200 pasek urwał się przed osiągnięciem przebiegu 200 tys. km, a w 40 skończyło się to wymianą silnika.

No właśnie, pana laweta jest... Często wozi młodsze auta?

Łatwiej byłoby mi powiedzieć, ile razy wiozła starsze od niej samochody [śmiech]. W przyszłym roku mój Volkswagen LT będzie obchodzić 40. urodziny. Czasami zabieram nim starsze pojazdy, bo mam styczność ze środowiskami "graciarskimi". Zwykle wożę jednak współczesne auta, choć nie te całkiem nowe, bo takie często nie należą do kierowców, więc holowanie załatwia leasingodawca.

Co najczęściej uziemia samochody? Rozładowany akumulator?

Zwykle w to nie wnikam. To jak w tym dowcipie z zepsutym autobusem – po prostu autobus się zepsuł [śmiech]. Najczęściej wiem o samochodzie, że nie zapala i np. stał przez kilka miesięcy. Czasami ktoś dzwoni z pytaniem, czy mogę pomóc mu zdalnie uruchomić samochód. Kiedy chodzi o holowanie, interesuje mnie tylko tyle, czy auto da się odpalić i wjechać nim na lawetę, czy nie i trzeba z nim jakoś walczyć.

Widziałem na pana fanpejdżu, że częstą "usterką" jest... brak katalizatora.

Często spotykam się z tym zjawiskiem i wydaje mi się, że nic się z tym za bardzo nie dzieje. Ludzie zgłaszają kradzież lub nie i tak sobie trwa ten proceder... Katalizatory znikają i osobom prywatnym, i firmom. W jednym z warsztatów, z którymi współpracuję, w nocy "zgubiło" tę część 10 samochodów stojących na placu.

W jakim okresie auta najczęściej odmawiają współpracy. Zimą?

Paradoksalnie nie. Zimą jest sporo zgłoszeń, ale często bardzo prostych, bo wymagających podładowania akumulatora i odpalenia silnika. Pojawia się też trochę "zakopańców", ale z mojej obserwacji najwięcej awarii zdarza się wtedy, kiedy zaczynają się pierwsze poważne upały. Tu się coś ugotuje, tam pęknie wąż od chłodnicy, tu znowu wywali komuś olej... Te rzeczy są dużo poważniejsze. Tylko to tak jak z rankingiem najbardziej awaryjnych modeli – inni laweciarze mogą mieć inne doświadczenia.

Miewa pan trudne doświadczenia w pracy? Takie obrazki, które zostają w głowie?

Rzadko, bo nie jeżdżę do wypadków. Mam tylko taki smutny obrazek z klientem zaprzyjaźnionego mechanika. Jego żona i córka wyjeżdżały z myjni na dwupasmową jezdnię i nie zauważyły, że robią to pod prąd. W dodatku samochodem "znakomitym" do "czołówki", bo malutkim Daihatsu Cuore. Trafił w nie facet, który miał 2,5 promila... Co by było, gdyby był trzeźwy? Nie wiem. Auto doszczętnie się spaliło, a na poboczu leżała sterta zużytych gaśnic. Wyglądało to strasznie, ale na szczęście dziewczyny przeżyły.

Spotkał się pan z zarzutem żerowania na cudzym nieszczęściu?

Nie przypominam sobie, bo raczej spotykam się z wdzięcznością za pomoc. Mój ojciec chrzestny zapytał się mnie kiedyś żartobliwie, jak wygląda poranna modlitwa laweciarza – "Proszę Cię, Panie Boże, żeby było dziś dużo wypadków?" [śmiech]. Zdarzyło się, że klient był niezadowolony z powodu ceny usługi, bo miał tylko 100 zł. Grzecznie odmówiłem, ponieważ za taką kwotę nie holowało się już 10 lat temu. Kiedyś panowie się na mnie obrazili, bo nie chciałem zabrać ciężkiego wózka widłowego.

O, właśnie. Jakich zleceń pan nie przyjmuje?

Nie zgadzam się na transport samochodów, które stoją w garażach, bo po prostu nie mam jak do nich podjechać dużą lawetą. Biorę takie zlecenie, jeśli samochód można wyprowadzić i załadować go już na zewnątrz. Unikam też zbyt ciężkich pojazdów, takich jak te wózki widłowe. I mocno rozbitych, bo takie trudno jest załadować na lawetę bez płyty hydraulicznej. Nie przyjmuję też podejrzanych tematów.

To znaczy?

Miałem kiedyś ryzykowną sytuację, bo przyjechałem po samochód, a na miejscu nie było zgłaszającego. Kiedy do niego zadzwoniłem, dowiedziałem się, że auto jest zamknięte, więc mam się do niego włamać, wybijając szybę lub wyłamując zamki... Nie ma problemu, pod warunkiem że przyjedzie właściciel i pokaże mi dowód rejestracyjny. Może to nawet i był jego samochód, ale facet nie chciał przyjechać, więc wolałem odpuścić i zanotować stratę.

Pomimo prawie 40 lat na karku Volkswagen LT wciąż służy pomocą
Pomimo prawie 40 lat na karku Volkswagen LT wciąż służy pomocąŻródło: Auto Świat / Krzysztof Grabek

Naturalnie. Miał pan więcej dziwnych próśb od klientów?

Raz zadzwonił do mnie gość z prośbą o przeholowanie cudzego samochodu. Dopytywałem się, o co chodzi, więc mi wytłumaczył, że ktoś porzucił grata przed jego bramą wjazdową. Dziwne, bo jeśli faktycznie byłby to wrak, który zagradza wjazd, to dlaczego facet nie zgłosił tego straży miejskiej? Zasugerowałem mu nawet wykonanie takiego telefonu, a on wtedy zaczął kręcić, że w sumie ten samochód nic nie blokuje, ale stoi na miejscu, na którym on chciałby postawić swój. Kurtyna.

Z jakiego najbardziej nietypowego miejsca odbierał pan auto?

To chyba było podczas tej grudniowej nawałnicy. Była jakaś druga albo trzecia w nocy. Podjeżdżam na miejsce, a tam dostawczak jednej z firm kurierskich. W środku trzech młodych chłopaków, prawie dzieci. Droga nie asfaltowa, tylko gruntowa, prowadząca właściwie donikąd, bo kończąca się szlabanem do lasu. Nie wiem, po co oni tam pojechali w środku w nocy, ale ich wyprawa skończyła się tym, że zsunęli się ze śliskiej drogi na pole.

Może aplikacja Google Maps wyprowadziła ich w to pole.

Z nawigacją mam inną historię. Jedna z aplikacji, z której korzystał Uber albo Bolt, często proponowała bardzo ciekawy objazd na obrzeżach Warszawy, żeby nie stać w korku. "Lepsza" trasa wiodła przez polną drogę, która w pewnym momencie kończyła się wielkim bajorem wyżłobionym przez traktory. Pierwszy raz wyławiałem tam kierowcę Alfy Romeo, jak jeszcze miałem Aro z motylem. Później jeszcze dobrych kilka razy kursowałem tam do innych ludzi, przy czym najczęściej już po zmroku. Dookoła absolutnie nic, ale w świetle reflektorów naprawdę było widać, że to wielkie bagno... Chyba mapy się poprawiły, bo dawno już tam nie byłem [śmiech].

Jak pan wspomina to kultowe szare Aro?

Przede mną jeździł nim legendarny pan Stasio. Legendarny nie tylko przez ten bardzo charakterystyczny samochód, ale też to, że jeszcze się nie spotkałem, żeby ktoś kiedyś o nim powiedział coś złego. Większość ludzi, która go wspomina, robi to z rozrzewnieniem. A jego kultowe szare Aro jeździło jako pomoc drogowa przez dwadzieścia kilka lat.

Wyzionęło ducha u pana, czy ktoś je jeszcze przejął?

U mnie zaczęło się rozkładać przez korozję nadwozia. Rama i silnik były w porządku, ale nadwozie już się sypało. Doszło do takiego etapu, że wymagany był całkowity remont blachy, co może i byłoby ciekawym przedsięwzięciem, tylko z mojego punktu widzenia zupełnie nieopłacalnym. Zwłaszcza że pomimo zalet (i wad) motyla przymierzałem się już do zmiany na normalną lawetę i padło właśnie na Volkswagena LT.

Nie zawodzi?

Zawodzi! Nie ma samochodów, które się nie psują [śmiech]. Ten jednak ma taką zaletę, że nawet jeśli odmówi posłuszeństwa, to jest bardzo prosty, więc naprawia się go niezwykle łatwo. Co może jeszcze ważniejsze w dzisiejszych czasach, bardzo szybko się go diagnozuje. Tu po prostu coś działa albo nie i od razu wiadomo, w czym problem. Jeszcze mi się nie zdarzyło, żeby nie wrócił skądś o własnych siłach.

Widzę po naklejkach, że jest bywalcem różnych zlotów.

Jeżdżę na wydarzenia lawetą w charakterze uczestnika, ale żartuję sobie, że jestem zupełnie niewidzialny. Zabrałem raz kolegę jako pilota i pojechaliśmy na Festiwal Nitów i Korozji, czyli dość znaną w Polsce imprezę (Aro byłem na "Nitach" dwa razy). Były z niej potem obszerne galerie zdjęć pojazdów uczestników i na żadnej fotografii nie znalazłem swojego. Uznaliśmy z kumplem, że powinniśmy dostać osobną nagrodę za najbardziej przezroczyste auto na rajdzie. Inna laweta miała na pace spróchniałego Malucha i to już przykuło uwagę kilku fotografów.

Pamiątkowe "wlepy" ze zlotów na lawecie pana Artura
Pamiątkowe "wlepy" ze zlotów na lawecie pana ArturaŻródło: Auto Świat / Krzysztof Grabek

To na pytanie na koniec – co powinno znaleźć się w każdej lawecie?

Wożę ze sobą mnóstwo rzeczy, które nie zawsze się przydają, ale lepiej je ze sobą mieć. Mam trochę różnych linek do przedłużania liny wyciągarki lub holowania, podnośnik, zapasowe pasy mocujące, młotki, łom, inne narzędzia, rurę stalową, kable rozruchowe, wózki pod urwane koła, podnośnik i... dywanik.

Ostatni element najciekawszy!

Dostałem go jeszcze od pana Stasia, żeby nie taplać się w błocie, jak miałbym klęknąć albo położyć się przy samochodzie. Z legislacyjnego punktu widzenia laweta musi mieć nadwozie "konstrukcyjnie przeznaczone do przewozu uszkodzonych pojazdów" lub być wyposażona w hol giętki i sztywny. Do tego pomarańczowe światło ostrzegawcze, żółty lakier albo naklejony pas wyróżniający w takim kolorze i tyle.

Autor Krzysztof Grabek
Krzysztof Grabek
Dziennikarz AutoŚwiat.pl
Pokaż listę wszystkich publikacji
materiał promocyjny

Sprawdź nr VIN za darmo

Zanim kupisz auto, poznaj jego przeszłość i sprawdź, czy nie jest kradziony lub po wypadku

Numer VIN powinien mieć 17 znaków