- Sprzedaż samochodów europejskich marek na chińskim rynku w 2024 roku zaliczyła bolesny spadek
- Najbardziej szokujący spadek sprzedaży w Chinach dotknął Porsche, ale nie tylko ta marka ma duży kłopot
- Samochody zoptymalizowane pod europejski rynek są towarem budzącym coraz mniejsze pożądanie w Państwie Środka
- Z kolei chińskie samochody – w znacznej większości – nie są dość dobre dla wymagających europejskich odbiorców, a ich głównym i często jedynym atutem są nieco niższe ceny
- Skąd się biorą chińskie spadki sprzedaży europejskich marek?
- Czym się różni „chińczyk” od „europejczyka”, czyli klikania nigdy za wiele
- Europejskie firmy próbują się dostosować, ale i tak nie staną się chińskie
- Europejskie samochody coraz łatwiej zastąpić
- Czy Chińczycy zawojują europejski i polski rynek i zniszczą "naszych" producentów?
"Porsche rośnie w czterech z pięciu regionów świata" – czytamy w podsumowującym ubiegły rok raporcie jednego z najważniejszych w Europie producentów samochodów klasy premium. Porsche rośnie w czterech z pięciu regionów świata, bo wyjątkiem są Chiny. Na chińskim rynku Porsche zanurkowało, zmniejszając sprzedaż o szokujące 28 procent. Chiński wynik Porsche sprawił, że cała marka – w skali globalnej – znalazła się na minusie. Ale nie jest sama w kłopocie, bo np. Audi w 2024 roku sprzedało w Chinach o blisko 11 proc. mniej aut niż w roku poprzednim. BMW straciło jeszcze więcej, bo prawie 13,5 proc. Sprzedaż Mercedesa w Chinach zmalała o 7 proc., a Volkswagena o 8,3 proc. W ostatnim z wymienionych przypadków liczba pokazująca procent spadku nie do końca oddaje skalę klęski, bo dla Volkswagena Chiny są najważniejszym rynkiem. Po spadku o 8,3-proc. VW wciąż sprzedał w Chinach blisko 2,2 mln samochodów, a więc te kilka procent przekłada się na potężną liczbę samochodów, które pozostały na placach albo w ogóle nie zostały wyprodukowane. Volkswagen sprzedaje w Chinach prawie tyle, ile w Europie oraz w obu Amerykach razem.
Wszyscy więc tracą, ale mogą mówić, że pozostają w dobrym towarzystwie.
Skąd się biorą chińskie spadki sprzedaży europejskich marek?
Oficjalnie powody takiej sytuacji są dwa lub trzy – zależy jak na to patrzeć. Najchętniej wymieniane jest spowolnienie gospodarcze w Chinach, nieco ciszej mówi się o wyzwaniach politycznych i potężnej konkurencji. Chodzi – nie inaczej – o konkurencję ze strony chińskich producentów samochodów, mocnych zwłaszcza w segmencie samochodów na prąd.
Co do spadającego w Chinach popytu na elektryczne samochody, to raczej należy mówić o spowolnieniu wzrostu. Jeśli rynek rósł o 40 proc. rocznie, a w 2025 roku wzrost ma spowolnić do 20 proc. lub mniej, to widząc takie dane, można poczuć zazdrość. Tyle że na chińskim rynku pojawiło się mnóstwo nowych marek, moce wytwórcze są obecnie wyższe niż popyt. Niektóre fabryki już dziś pracują na pół gwizdka i jasne jest, że dla wszystkich miejsca nie wystarczy.
Z różnych względów europejskie samochody klasy premium przestają być modne tak, jak były jeszcze niedawno. Trudno powiedzieć, na ile gra tu rolę patriotyzm gospodarczy u chińskich nabywców i na ile jest on sterowany czy wręcz wymuszany. Dość powiedzieć, że wielu chińskich menedżerów, którzy do niedawna paradowali w nowiutkim Porsche, teraz jeżdżą do pracy jednym z jego chińskich odpowiedników. Jeśli dobrze poszperacie w sieci, traficie na filmiki firmowane przez chińskich producentów samochodów, w których europejskie auta klasy premium są wyśmiewane i upokarzane.
Prawdą jednak jest i to, że te cechy europejskich samochodów z górnej półki, które w naszych oczach czynią je atrakcyjnymi i pożądanymi, na chińskim rynku mają znacznie mniejsze lub wręcz zerowe. I odwrotnie: te cechy samochodów, które są tak istotne dla chińskich klientów, dla nas są drugorzędne albo wręcz są wadą. Wśród polskich klientów kupujących chińskie samochody nie brakuje takich, którzy kupują te auta nie z powodu ich „chińskich zalet”, ale pomimo ich ewidentnych – z naszego punktu widzenia – wad. Jest im wszystko jedno – liczy się cena, lista wyposażenia i nic więcej.
Czym się różni „chińczyk” od „europejczyka”, czyli klikania nigdy za wiele
Spośród niechińskich producentów samochodów chyba tylko Tesla dość dobrze trafia w chińskie oczekiwania. A wymagania są takie, że, po pierwsze, auto ma być nowoczesne na pierwszy rzut oka i w związku z tym w jak największym stopniu sterowane dotykowo. Stąd wielkie ekrany, którymi ustawia się wszystko. W wielu chińskich samochodach, aby ustawić położenie lusterek zewnętrznych, trzeba przeklikać się przez wielopiętrowe menu interfejsu użytkownika, wywołać szkic auta, kliknąć w lusterko na tym szkicu i dopiero można za pomocą pokrętła na kierownicy wyregulować lusterko… mając do wyboru zaledwie trzy pozycje: nisko, pośrodku, wysoko. Da się to zrobić prościej i lepiej, prawda?
Tak wyglądało poszukiwanie funkcji ustawiania lusterek, gdy o pomoc poprosiłem chińskich kolegów – przy pierwszym podejściu sami się pogubili.
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideoTrzeba przyznać, że w kolejnym podejściu poszło już gładko.
Kolejna cecha chińskich samochodów to dość miękkie, nadzwyczaj komfortowe zawieszenia. Ma to swoją cenę w postaci, po pierwsze, mało precyzyjnego kierowania i spowolnionej reakcji na gwałtowne ruchy kierownicą i po drugie, ogólnego niedostosowania samochodu do dynamicznej bądź po prostu szybkiej jazdy. Niby jest to potężna wada, jednak w kraju, gdzie co kilkaset metrów stoi fotoradar, nie ma to żadnego znaczenia. Natomiast powszechność poprzecznych nierówności na chińskich drogach sprawia, że mięciutkie, komfortowe nastawy zawieszenia są doceniane przez użytkowników.
Chińscy inżynierowie tłumaczą, że ich klienci nie chcą twardych i responsywnych zawieszeń, a konieczność klikania w ekran nie jest dla nich problemem, tylko atrakcyjnym doświadczeniem, które daje przyjemność, poczucie posiadania nowoczesnej rzeczy. Społeczeństwo wychowane na aplikacji We Chat (niemal obowiązkowa aplikacja w Chinach, niezbędna w codziennym życiu, zastępująca nam wszystkie znane portale społecznościowe, narzędzia płatnicze i komunikatory) po prostu lubi sobie klikać.
Europejskie firmy próbują się dostosować, ale i tak nie staną się chińskie
Ciekawe, że takie firmy jak Volkswagen, budując niektóre swoje modele, dostosowują je w miarę możliwości do realiów chińskiego rynku, jednocześnie próbując zachować ich europejską twarz. Przykładowo Volkswagen ID.7 jest znacznie bardziej „chiński” niż Passat – oprócz tego, że ma on ogromny ekran, ma też „przeszkadzajki”, np. inne sterowanie szybami: w Passacie mamy cztery przyciski, bo szyb do opuszczania jest cztery, to jasne – prawda? W ID.7 przyciski są trzy – dwa do opuszczania szyb, a trzeci do przełączania trybu pracy dwóch przycisków – raz sterują one przednimi szybami, a raz tylnymi. Jest to rozwiązanie gorsze, ale… na niektórych rynkach uznawane za lepsze, bo ciekawsze. Podobnie jak sterowanie wszystkim za pomocy ekranu – jest gorsze, ale lepsze.
VW ID.7 to kawał naprawdę solidnej techniki, ale... ma już wiele chińskich odpowiedników.
Europejskie samochody coraz łatwiej zastąpić
Przyszłość europejskich marek w Chinach może być zaznaczona dalszymi spadkami, gdyż – nie oszukujmy się – większość oferowanych przez nie samochodów da się zastąpić lokalnymi produktami. Chińscy producenci deklarują, że od zaprojektowania do rozpoczęcia produkcji nowego modelu mija obecnie 26-28 miesięcy. To nic, że projektowane w dużej mierze przez sztuczną inteligencję karoserie są nijakie, że w wielu wypadkach można by na nie nakleić dowolne logo i będzie pasować. Jeśli za takim produktem stoi rodzima firma wspierana przez państwo, to ma taką przewagę, że nie sposób z nią dyskutować. Na Volkswagena ID.2, który miałby w przyszłości odmienić marny ostatnio los niemieckiego producenta w Chinach, już czekają rodzimi konkurenci. Na marginesie: takie odstające ekrany doczepione do deski rozdzielczej jak w prototypowym VW ID.2, już gdzieś widziałem. Chyba... w salonie z chińskimi samochodami.
W najgorszej sytuacji w Chinach są takie europejskie firmy jak Porsche, które oferują „prawdziwe” samochody – drogie, szybkie, nawet jeśli elektryczne, to potrafiące skręcać. Świetnym parametrom towarzyszy wysoka cena i świadomość u klientów, że wspierają "obcych". Chińczycy mają swoje auta premium – równie dobrze wykonane, choć tańsze, może skręcające gorzej, ale za to doskonałe do jazdy na wprost. Serio, jeśli chodzi o wykończenie wnętrz samochodów, chińskie firmy są już na absolutnie światowym poziomie. To, co widzimy w salonach z chińskimi autami w Polsce, to auta w większości klasy budżetowej, od których nie należy zbyt wiele wymagać.
Czy Chińczycy zawojują europejski i polski rynek i zniszczą "naszych" producentów?
Na razie wzrosty sprzedaży chińskich samochodów W Europie i w Polsce są kilkusetprocentowe, wciąż jednak mówimy o niedużych liczbach. O samochodach chińskich marek, często bardzo młodych marek, wiemy niewiele bądź prawie nic. Dane techniczne podawane przez sprzedawców są szczątkowe, nierzadko zawierają głupoty niczym opisy niektórych towarów na chińskich platformach sprzedażowych. Można zatem zaryzykować twierdzenie, że niektórzy klienci kupują po prostu kota w worku, nie wiedząc, jak taki samochód jeździ, ile pali i czy się psuje, opierając się jedynie na obietnicy respektowania przez importera wieloletniej gwarancji.
Wśród nabywców są tacy, którzy po prostu nie zwracają uwagi na szczegóły, jest im po prostu wszystko jedno. Argumentem decydującym jest cena niższa od tej, jaką trzeba zapłacić za podobnej wielkości auto w salonie europejskiej marki, ale – tu ważna uwaga – różnice w cenach są obecnie niższe niż się na pierwszy rzut oka wydaje.
Sprzedaż chińskich samochodów na polskim rynku jest na razie nieduża, niektórzy sprzedają po kilka, kilkadziesiąt samochodów rocznie. Na dłuższą metę to za mało, aby utrzymać markę na rynku, zapewnić dobry serwis i obsługę posprzedażową, można się więc spodziewać, że niektóre chińskie marki znikną jeszcze szybciej, niż się pojawiły. Niektóre przetrwają, zwłaszcza że – tak jak np. BYD – oferują modele nieco bliższe europejskim potrzebom i gustom, co zresztą widać w europejskich statystykach sprzedaży. Ale też za wyższą jakością idzie wyższa (coraz wyższa) cena – i niknie jedna z wyjściowych zalet oferty.
Na razie jednak wydaje się, że chińskie marki nie odbierają zbyt wielu klientów producentom zadomowionym na naszym rynku od lat – za to przyciągają zupełnie nowych. Dlatego poziom paniki wśród dilerów europejskich marek jest nieduży. Niektórzy zresztą chętnie biorą pod swoje skrzydła nowości z Chin.
Chińskie marki w Polsce mieszają na rynku, wymuszają obniżki cen, ale łatwo mieć nie będą. Tak samo "nasi" będą mieli trudny czas w Chinach z powodu zadyszki na chińskim rynku i z racji ogólnej zmiany klimatu. Tym gorszy ten czas będzie, im mocniej na ten rynek weszli.