Emocje związane z CANARD-em (Centrum Automatycznego Nadzoru nad Ruchem Drogowym) jakby opadły. Gdy ruszał wielki system łączący w jedną sieć fotoradary rozstawione na drogach całej Polski, wydawało się, że już za chwilę na każdym skrzyżowaniu stanie fotoradar. Pod koniec ubiegłego roku zakończono projekty realizowane głównie ze środków UE (mamy dzięki nim 400 fotoradarów i 29 odcinków pomiaru średniej prędkości), trochę kamer monitorujących czerwone światło i... to by było na tyle.

Nie ma nowych wniosków o unijne dofinansowanie rozbudowy systemu, kasa pusta, brak chyba nawet woli, żeby dalej to rozwijać. Co gorsza (choć oficjalnie to sukces), efektywność finansowa przedsięwzięcia maleje. Kierowcy dobrze pamiętają położenie urządzeń do kontroli prędkości i zwalniają, gdzie trzeba. W 2015 roku zrobiono o 27 proc. mniej zdjęć niż w 2014.

Świadectwem klęski organizacyjnej w zakresie opieki nad siecią fotoradarów jest sprawa przejęcia warszawskich urządzeń, którymi do grudnia zajmowała się straż miejska. Czym się bowiem różni warszawski fotoradar „miejski” od większości urządzeń „krokodylowych”? Jest o wiele nowocześniejszy, lepszy i... chwilowo tańszy.

Miasto próbowało ten sprzęt przekazać „krokodylom” w użytkowanie choćby za symboliczną złotówkę. Niestety, jak twierdzi niedoszły obdarowany, Główny Inspektorat Transportu Drogowego nie posiada środków budżetowych, które mogłyby posłużyć do sfinansowania integracji urządzeń z CPD CANARD.

Do urządzeń trzeba bowiem podłączyć nadajniki kompatybilne z siecią CANARD i na zmodyfikowany sprzęt uzyskać stosowne zatwierdzenia typu. Za dużo pieniędzy i zawracania głowy, a tu jeszcze trzeba dokonać zmian kadrowych w urzędzie... Żeby już zakończyć kłopotliwą dyskusję i zbiorowo odpowiedzieć na zapytania samorządowców z różnych części kraju, narodowy operator fotoradarowy oficjalnie informuje, że nie planuje przejęcia urządzeń użytkowanych do grudnia także przez inne straże miejskie.

To ciekawe, bo GITD przekonuje na swoich stronach internetowych, że jest głównym współautorem poprawy bezpieczeństwa na polskich drogach – ilekroć spada liczba wypadków, zabitych i rannych, to zawsze dzięki fotoradarom, które wymuszają zdjęcie nogi z gazu.

Mimo to fotoradary gminne nie są nikomu potrzebne. Gminy mogą je sobie wsadzić do magazynu, rozprzedać pasjonatom do zabawy, najlepsze i najnowocześniejsze zapewne może uda się sprzedać do Czech, Słowacji i Niemiec. Jeśli tak samo państwo będzie dbać o drogi, to już wkrótce zmora wiecznych remontów będzie wyłącznie wspomnieniem.

Naszym zdaniem

Fotoradar jeszcze do niedawna kosztował 150, 200, a nawet 300 tys. zł, obecnie jednak już tylko tyle, ile ktoś zechce za niego zapłacić. W Polsce to... mniej niż zero. Cała nadzieja w klientach z zagranicy, tyle że gadać będą: Polak płakał, jak sprzedawał.