• Problem polega na tym, że opłaci się jak najdłużej zwlekać z poddaniem się badaniu na obecność alkoholu we krwi
  • Żaden policjant nie ma prawa nikogo zmusić do dmuchania w alkomat
  • Obowiązkowe jest badanie krwi na obecność alkoholu, ale zanim dojdzie do pobrania krwi, mija czas, który działa na korzyść pijanego kierowcy

"Załóżmy, że wypiłem trzy, cztery, pięć drinków i byłem tak głupi, że wsiadłem za kierownicę – mówi Konkolewski – i nagle zatrzymuje mnie policja. Wiem, że wypiłem i czuję, że jestem na granicy szczególnie niebezpiecznego stężenia alkoholu we krwi – 1,5 promila. Jeśli wydmucham tyle lub więcej, a jadę np. Mercedesem wartym 200 tys. zł, grozi mi konfiskata tego samochodu. Potężna strata! Jeśli nie dmuchnę w alkomat, mam szansę, że mi się upiecze. Jasne, pewnie nie uda mi się uniknąć kary za kierowanie po pijanemu, ale mogę uratować się przed konfiskatą. Więc... nie dmucham".

Badanie na zawartość alkoholu we krwi jest obowiązkowe. Badanie za pomocą alkomatu jest dobrowolne

Jeśli kierowca poddaje się badaniu policyjnym certyfikowanym alkomatem, który mierzy zawartość alkoholu w wydychanym powietrzu, to wynik tego badania ma wartość dowodową. Zawartość alkoholu w wydychanym powietrzu podlega precyzyjnemu przeliczeniu na stężenie alkoholu we krwi i to nie podlega dyskusji. Jednak, jak przyznaje Marek Konkolewski, żaden policjant nie ma ani możliwości, ani narzędzi do tego, aby kogokolwiek zmusić do dmuchania w alkomat. Sama technika pomiaru wymaga współpracy z badaną osobą: trzeba jednostajnie wdmuchać do urządzenia odpowiednio dużą dawkę powietrza. Jeśli badana osoba nie współpracuje albo z góry odmawia, badania nie będzie.

W takiej sytuacji policjant zleca przymusowe pobranie próbki krwi od "pacjenta". Ma do tego prawo, ale ta procedura nie jest w niczyim interesie: zabiera mnóstwo czasu. Do 14 marca, gdy wchodzą w życie przepisy o konfiskacie pojazdów.

Dlaczego zwykle nie opłaca się odmawiać badania alkomatem?

Kierowcy na ogół nie odmawiają badania alkomatem, bo to zazwyczaj niczemu nie służy. Jeśli ktoś jest trzeźwy, odmawiając badania, naraża się na przymusowe przewiezienie do najbliższej odpowiedniej placówki medycznej. Po badaniu jego prawo jazdy zostaje zatrzymane aż do czasu otrzymania wyników, co może trwać nawet miesiąc. Sama procedura dojazdu do placówki i pobrania krwi zabiera czas – procedura może trwać 40 minut, ale może też zająć 2-3 godziny, w skrajnych wypadkach dużo dłużej.

Jeśli ktoś jest pijany, też zwykle nie ma interesu, aby "jechać na krew". Sąd, wymierzając później karę, weźmie pod uwagę nie tylko sam stan oskarżonego, lecz także jego zachowanie po zatrzymaniu. Opłaca się być "grzecznym", współpracować. No, chyba że ktoś liczy na to, że zanim dojdzie do badania, zdąży wytrzeźwieć.

Kara zasądzana bezwzględnie? Warto przynajmniej spróbować jej uniknąć

"Gdy rozniesie się wieść, że ten i ów stracił drogi samochód, mogą zacząć się kombinacje – przewiduje Marek Konkolewski. Jeden powie, że nie wierzy w działanie alkomatu, drugi powie, że ma astmę, trzeci – że źle się czuje, boli go serce itp. A praktyka jest taka, że czas pracuje na korzyść pijanego kierowcy. Nierzadko policjanci wożą "pacjenta" długo, zanim uda się pobrać krew. Przeszkodą może być choćby to, że lekarz dyżurny w najbliższej działającej placówce medycznej jest akurat zajęty, udziela pomocy w nagłym i pilnym przypadku. Gdy akcja dzieje się w nocy, dotarcie do najbliższego dostępnego lekarza może trwać na tyle długo, że kierowca zamiast 1,5 promila ma już 1,3 promila. Owszem, są przeliczniki pozwalające na określenie stężenia alkoholu we krwi w chwili zatrzymania sprawcy, niemniej są obarczone potencjalnym błędem, który trzeba zaliczać na korzyść kierowcy. Boję się, że policjanci staną się taksówkarzami" – ubolewa ekspert.

W przeszłości zdarzało się już, że kierowcy masowo nie uznawali policyjnych narzędzi. Tak było z ręcznymi miernikami prędkości "Iskra". Policja musiała pod naporem odmów przyjęcia mandatów wycofać większość takich mierników.

Jak powinny wyglądać przepisy o konfiskacie samochodów

Ekspert sugeruje, że już same progi obligujące sąd do orzeczenia konfiskaty samochodu (w zależności od sytuacji jeden promil, półtora promila) to głupota. Nietrzeźwość zaczyna się po przekroczenia pół promila i basta. Ale to sąd, od początku do końca i w każdej sytuacji powinien rozstrzygać, czy konfiskata samochodu jest właściwym środkiem karnym czy nie. Powinien liczyć się i poziom upojenia alkoholowego, i zachowanie sprawcy, i spowodowane zagrożenie, i inne okoliczności. Tak, aby każdemu opłacało się od początku do końca współpracować z organami ścigania i z wymiarem sprawiedliwości – aby konfiskata była fakultatywna, a nie obligatoryjna.

Marek Konkolewski podejrzewa, że prawodawcy szybko będą musieli zweryfikować nowe przepisy, życie ich zmusi.