Auto Świat Wiadomości Aktualności Wypadek-widmo doprowadził do przestępcy. Upiór polujący na kierowców. Te motohorrory pozostają niewyjaśnione

Wypadek-widmo doprowadził do przestępcy. Upiór polujący na kierowców. Te motohorrory pozostają niewyjaśnione

Duchy, zjawy i upiory nawiedzają nie tylko omszałe zamczyska — materializują się także na drogach, a nawet w samochodach. Spośród wielu historii o zmotoryzowanych widmach wybrałem trzy najstraszniejsze. Choć obejrzałem setki horrorów i organizm zwyczajnie się uodpornił na takie opowieści, to podczas reserczu tych przypadków i tak raz po raz nerwowo oglądałem się przez ramię. Jak to dobrze, że używam cyfrowego aparatu i nie mieszkam w Wielkiej Brytanii.

Zjawa na drodze
Raggedstone / Shutterstock
Zjawa na drodze
  • Po sześciu dekadach terroru nawiedzony autobus nagle przestał się pojawiać. Ludzie tłumaczyli to pewną zmianą
  • Kiedy policja dotarła na miejsce, nie trafiła na najmniejszy ślad wypadku, który wcześniej zgłaszali przerażeni świadkowie. Dopiero 20 m dalej patrol dokonał makabrycznego odkrycia
  • Do dziś, po blisko 70 latach, nikt jednoznacznie nie ustalił, czy to jedynie gra światła i cienia, podwójne naświetlenie tej samej części kliszy, czy z tyłu istotnie siedział gość z zaświatów

Na posterunek policji co rusz ktoś dzwonił, ale każdy miał do przekazania tę samą alarmującą wiadomość: ok. pół do ósmej wieczorem 11 grudnia 2002 r. nieopodal wsi Burpham (mniej więcej 50 km na południowy zachód od Londynu) kierowca zjechał do rowu. Zemdlał? Stracił panowanie nad kierownicą? Przeżył? Policja niezwłocznie udała się na miejsce. I nic nie znalazła. Nic a nic. Nie tylko żadnego samochodu, ale nawet śladów na drodze i w rowie, nie mówiąc już o kierowcy. Jak to możliwe, skoro tyle osób na własne oczy widziało wypadek?

Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo

Policjanci szybko się nie poddali. Zaczęli przetrząsać dalszą okolicę miejsca domniemanego wypadku, który teraz zaczął wyglądać na ponury zbiorowy żart. Pewnie tak musieli to postrzegać mundurowi, dopóki 20 m dalej nie dokonali wstrząsającego odkrycia.

Przeczytaj także: Najbardziej szokujące detale w historii samochodów. Są tam nie bez powodu

Wypadek-widmo

20 m dalej w rowie leżał brązowy kompakt. Na pierwszy rzut oka było widać, że to wypadek, tyle że nie sprzed kilkunastu minut i nawet nie sprzed tygodnia. Na dodatek samochód tkwił w rowie w taki sposób, że w ogóle nie dało się go dostrzec — ani z drogi, ani z pobocza. Na domiar złego w samochodzie ktoś istotnie był.

Przeczytaj także: Byłem w fabryce Ferrari. Poznałem Romeo i Julię, zostałem świadkiem na ślubie

Zwłoki uległy takiemu rozkładowi, że nie dało się ich od razu zidentyfikować. Denat nie miał również przy sobie żadnych dokumentów. Dopiero analiza dentystyczna ujawniła, kim jest ten nieszczęśnik i jak długo tam przebywał. Oraz co naprawdę zrobił.

Światła samochodu w nocy
Światła samochodu w nocyMartin Dlugo / Shutterstock

Jak podał SurreyLive, ofiarą wypadku był 21-latek, którego ostatni raz widziano prawie pół roku wcześniej, 16 lipca 2002 r. Okazało się, że szukali go nie tylko bliscy. Młodego mężczyznę poszukiwała także policja. Za rabunek.

Mówi się, że dusza zmarłego tak długo nawiedza miejsce swojego zgonu, dopóki należace do niej niegdyś ciało nie zostanie godnie pochowane. Brzmi mało przekonująco, ale w takim razie co tak naprawdę widzieli świadkowie dzwoniący masowo na policję? Entuzjaści zjawisk paranormalnych do dziś uważają, że było to wideo z zaświatów mające poinformować o wypadku, do którego doszło pięć miesięcy wcześniej.

Zresztą czasem to nawet nie jest wideo.

Kto siedzi z tyłu?

Ten przerażający incydent też się wydarzył nieopodal Londynu, tyle że z jego drugiej strony (ok. 100 km na północny wschód) i 43 lata wcześniej (w marcu 1959 r.). Wszystko przez aparat fotograficzny, który właśnie kupiła pewna Brytyjka. Była nim tak zafascynowana, że zabrała go także na grób matki, który regularnie odwiedzała z mężem.

Przeczytaj także: Quiz o samochodowych realiach PRL. To był czas takich absurdów, że masz nikłe szanse na 5/10

Kiedy zaparkowali pod cmentarzem, mąż postanowił pozostać w samochodzie, zaś Brytyjka poszła złożyć świeże kwiaty. I przy okazji zrobić zdjęcia nagrobka nowym aparatem. Po powrocie do auta zorientowała się, że została jej jeszcze jedna wolna klatka (w analogowych aparatach zdjęcia zapisują się na kliszy, na której przeważnie jest miejsce na 24 lub 36 fotografii). Spontanicznie więc sfotografowała męża cierpliwie czekającego za kierownicą, po czym wsiadła obok i oboje wrócili do domu.

I był spokój, dopóki Brytyjka nie odebrała wywołanych zdjęć.

O ile wszystkie były zwyczajnie smutne, o tyle ostatnie — to z mężem za kierownicą — przerażało. Za plecami mężczyzny widać bowiem było niewyraźną twarz. Skąd się wzięła, skoro w aucie przez cały czas siedział jedynie mąż Brytyjki? Na dodatek w tajemniczej osobie Brytyjka rozpoznała swoją zmarłą matkę, której przed chwilą złożyła na grobie kwiaty.

Do dziś nie udało się jednoznacznie ustalić, czy zdjęcie jest autentyczne. Sceptycy mówią, że to zwykła gra światła i cienia, w której ludzki mózg — ewolucyjnie przystosowany do odnajdywania twarzy, aby w porę dostrzec wroga — widzi czyjeś oblicze. Być może Brytyjka zobaczyła to, co chciała zobaczyć: nieżyjącą matkę, za którą tak mocno tęskniła.

W grę wchodzi też podwójne naświetlenie, czyli zrobienie dwóch zdjęć na tym samym fragmencie kliszy. Najpierw wykonano fotografię żyjącej jeszcze matki, a potem męża w samochodzie, przez co pierwszy obraz nałożył się na drugi. Kiedyś tej metody masowo używali fałszerze właśnie do preparowania zdjęć zjaw i upiorów.

Na podwójną ekspozycję wskazuje jeden szczegół, ale drugi jej już przeczy. Z jednej strony biały kołnierz widma matki nienaturalnie zachodzi na środkowy słupek samochodu, ale już część twarzy bardzo naturalnie się za nim chowa. Inni uważają, że gdyby zjawa istotnie siedziała na tylnym siedzeniu, to nie mogłaby mieć twarzy tak blisko kierowcy. Z drugiej strony, co to za sztuka dla ducha. Zwłaszcza że zjawa potrafi nawet prowadzić autobus. I to dwupiętrowy.

Autobus bez kierowcy poluje na kierowców

Halloweenowa aranżacja: szkielety w starym autobusie
Halloweenowa aranżacja: szkielety w starym autobusieWirestock Creators / Shutterstock

Trzecia opowieść zdarzyła się już w nie okolicach Londynu, ale w jego sercu — w rozsławionej przez film dzielnicy Notting Hill.

Czerwcowej nocy 1934 r. tamtejsze ulice ziały pustką. Kwadrans po pierwszej jedyny kierowca w okolicy właśnie wjeżdżał na skrzyżowanie Cambridge Gardens i Ladbroke Grove (inne źródła podają, że było to na styku Cambridge Gardens i St. Marks Road). Nagle, nie wiadomo skąd, tuż przed samochodem zmaterializował się widok doskonale znany z londyńskich pocztówek — czerwony dwupiętrowy autobus. Jego kierowca pędził prosto na samochód, jakby koniecznie chciał go zmieść z ulicy.

Kierowca rozpaczliwie szarpnął kierownicą, zjechał z drogi i uderzył w drzewo (wg innych źródeł: w budynek). Jego samochód miał stanąć w płomieniach, a świadkowie zdarzenia z nie mniejszym przerażeniem spostrzegli, że tuż po wypadku autobus dosłownie rozpłynął się w powietrzu. Wcześniej zdążyli jednak zauważyć, że nosi numer 7. Sęk w tym, że linia nr 7 miała wówczas zupełnie inną trasę. Mało tego, w tej okolicy o tej porze w ogóle nie powinno być żadnego autobusu.

Inni utrzymują, że kierowca jednak przeżył i to on poinformował policję o niespodziewanym zniknięciu autobusu. Tak czy inaczej, od tej pory zaczęły się powtarzać doniesienia o czerwonym dwupiętrowcu, w którym oprócz numeru dostrzeżono coś jeszcze: jego wnętrze było rzęsiście oświetlone. A przez to dało się zauważyć kolejną przerażającą rzecz: w środku nie było ani kierowcy, ani innej żywej duszy. Martwej zresztą też: widmowa siódemka była kompletnie pusta.

Autobus pojawiał się zawsze w tej samej okolicy i zawsze o pierwszej piętnaście w nocy. Niektórzy widzieli nawet, jak stał wzdłuż chodnika, ale kiedy już jechał, to pędził jak oszalały, jakby chciał zepchnąć z drogi każdego napotkanego kierowcę.

Mówi się, że autobus nigdy nie zrobił krzywdy żadnemu pieszemu. Jednocześnie legenda głosi, że kto wsiadł do zaparkowanej widmowej siódemki, ten "znikał na zawsze". W końcu zniknął sam autobus.

Terror dwupiętrowca miał trwać sześć dekad: mówi się, że od maja 1990 r. nikt go już nie widział. To właśnie wtedy znacznie poprawiono bezpieczeństwo na tym skrzyżowaniu, poszerzając ulice, kładąc nową nawierzchnię i montując więcej lamp, zwiększających widoczność.

Czy autobus-widmo spychał kierowców i oszczędzał pieszych, bo mścił się za jakiś wypadek? Takie pytania można mnożyć w nieskończoność.

Autor Krzysztof Wojciechowicz
Krzysztof Wojciechowicz
Dziennikarz AutoŚwiat.pl
Pokaż listę wszystkich publikacji
materiał promocyjny

Sprawdź nr VIN za darmo

Zanim kupisz auto, poznaj jego przeszłość i sprawdź, czy nie jest kradziony lub po wypadku

Numer VIN powinien mieć 17 znaków