- Jazda we Włoszech wymaga ciągłej, wzmożonej uwagi, bo tamtejsi kierowcy dość luźno podchodzą do przestrzegania przepisów drogowych
- Jeżeli jesteś pieszym i znalazłeś się na pasach, nie licz na szczególne względy i nie zdziw się, jeżeli z jednej na drugą stronę ulicy będziesz przechodził poganiany przez zmotoryzowanych mieszkańców Rzymu
- Poganianie światłami czy trąbienie to norma podczas jazdy we Włoszech i pod tym względem przypomina to jazdę po naszym kraju
Myślisz, że w Polsce są jedni z najmniej zdyscyplinowanych kierowców w Europie? Rzeczywiście szacunek do przepisów czy kultura wobec innych uczestników ruchu drogowego nie jest w naszym kraju perfekcyjna. Miałem jednak okazję podróżować ostatnio po Włoszech i przekonałem się, że wcale nie jesteśmy najgorsi.
Dalsza część tekstu pod materiałem wideo
Podróż do stolicy Włoch samochodem oznaczała przejazd przez Czechy i Austrię. W Polsce pod względem infrastruktury drogowej jedzie się koncertowo, bo cały czas możemy korzystać z autostrady lub drogi ekspresowej.
Wjeżdżamy do Czech i robi się dużo gorzej. Owszem, u naszych południowych sąsiadów też nie brakuje autostrad, ale obecnie wiele z nich jest w remoncie. To oznacza stanie w korkach.
- Zobacz również: Taki był nasz długodystansowy test Renault Austral
W Austrii jest znacznie lepiej, bo stan dróg okazuje się doskonały. To prawda, że początkowo podróżuje się jednopasmowymi drogami, ale nie jest to długi odcinek. Do tego dochodzi wysoka kultura kierowców, którzy w razie konieczności ustępują miejsca i przestrzegają ograniczeń prędkości.
Czas na jazdę po Włoszech
Wreszcie wjeżdżamy do Włoch. Początkowo i tutaj prowadzący zachowują się, jak należy i nic nie zapowiada późniejszych niespodzianek. Jednak im bliżej Rzymu, tym większy chaos.
Skąd my to znamy. Jadę autostradą, z przepisową w Italii prędkością 130 km/h, wyprzedzam inny samochód, a z tyłu dopada mnie miejscowy kierowca (to znaczy tak sądzę, bo miał włoskie tablice rejestracyjne) i zaczyna tańczyć – z lewego pasa na prawy, miga światłami, wreszcie zaczyna trąbić.
Zastanawiam się zawsze, co zrobić w takiej sytuacji. Mam prawo wyprzedzić, ale nie muszę przyspieszać, żeby przekraczając dozwoloną prędkość szybciej wyprzedzić inny pojazd. Niestety pan z tyłu miał pecha, bo tym razem trafiły się trzy ciężarówki jadące jedna za drugą.
Lewy pas autostrady nie dla mnie
Zawsze mógłbym zwolnić, zjechać za wyprzedzane pojazdy i przepuścić tego z tyłu, ale przecież to nie do końca bezpieczne, a poza tym trwałoby dłużej. Koniec wyprzedania, zjeżdżam na prawy pas, a pan sobie pojechał.
Jeszcze "lepiej" było na jednopasmowej drodze. Jadę zgodnie z przepisami, dopada mnie miejscowy macho jakimś zdezelowanym maluchem i jedzie tak blisko, że mam wrażenie, że już zaparkował w moim bagażniku. Wreszcie z przeciwka nic nie jedzie i mógł mnie wyprzedzić. A teraz najlepsze. Jakiś kilometr później zaparkował na poboczu. No to był na miejscu jakieś 10 sekund szybciej.
- Dowiedz się więcej: Sprawdziłem hybrydowe Suzuki. Czy diesel już nie ma sensu?
Obwodnica Rzymu, godziny szczytu podczas powrotu z pracy. Tu to dopiero było wesoło. Jeden za drugim jadą tak blisko, że wydaje się, jakby holowali się nawzajem. Po pewnym czasie już odpuściłem sobie jakiekolwiek wyprzedzanie i jechałem wolniej niż można prawym pasem. Tym bardziej że straciłem niewiele czasu, bo miałem do przejechania niewielki odcinek. A wiecie, co skłoniło mnie do takiego zachowania?
Szybki jak 40-konny Fiat Panda
Jadę lewym pasem, a tu już z daleka zgania mnie miganiem jakaś pędząca strzała. Patrzę uważniej w lusterko, ale te reflektory ma słabe, a poza tym to jakiś cyklop, bo owszem miga obydwoma, ale przy włączonych światłach mijania działa tylko jedno.
No dobrze, to zjeżdżam na prawy pas, a tu wyprzedza mnie… Fiat Panda pierwszej generacji. Tak, tak, ten kanciasty maluch z lat 80. Od tej pory jechałem spokojnie prawym pasem, bo ani jadąc hybrydową Lancią Ypsilon, ani później, gdy podróżowałem też hybrydową Kią Niro, nie miałem szans z miejscowymi.
Zatem jadę sobie spokojnie, a tu nagle łubu dubu (nie, nie był to pean na cześć prezesa klubu Tęcza). To zdarza się dość często na dwupasmowych drogach wokół Rzymu. Dlaczego? Ponieważ co jakiś czas spotyka się w jezdni duże dziury.
Nie są one może głębokie, ale okazują się na tyle rozległe (czasami na dwóch pasach), że nie da się ich ominąć. To kolejny powód, żeby jechać wolniej niż dozwolone w tym miejscu 80 km/h.
Pieszy to intruz, a nie przechodzień
Jeszcze inne przeżycia towarzyszą, gdy wjedzie się do samego Rzymu. W wiecznym mieście są wieczne korki, a pomiędzy samochodami przeciskają się jednoślady. Momentami ma się wrażenie, że każdy jedzie tak, jakby patrzył tylko, gdzie jest jakaś luka, żeby się w nią wcisnąć i być o chociaż 10 cm przed tym, co stoi obok.
Choć trzeba też przyznać, że zdarzają się kierowcy, którzy wpuszczają tych czekających na podporządkowanej ulicy na swoją kolei. A jak ci nie mogą się doczekać, to co robią? Sami wpuszczają się, wciskając się w potok innych pojazdów. Taka zabawa trwa cały dzień.
Do tego dochodzi lawirowanie pomiędzy samochodami, zaparkowanymi gdzie popadnie. Zdarzały się miejsca, w których auta zastawiały się nawzajem. Nie wiem, jak oni wyjechali, ale to już nie mój problem i nie czekałem na rozwiązanie tej zagadki.
Osobnym tematem jest traktowanie pieszych, o przepraszam, "intruzów", którzy nie powinni znaleźć się na ulicy. Co z tego, że są na niej jakieś pasy. Pewnie pomalowali je przez pomyłkę. Nawet gdy jesteś już w połowie przejścia, nie oznacza to, że ktoś cię przepuści.
Samochody i skutery jadą zarówno przed tobą, jak i za tobą. I będziesz miał szczęście, jak nie będą na ciebie trąbili. Jak zatem przechodzi się przez ulicę we Włoszech? Siłowo. Po prostu wchodzisz i liczysz na to, że jednak przyhamują przed tobą i cię nie rozjadą.
Ten bałagan nie jest taki straszny…
Trzeba jednak przyznać jedno. Ten bałagan okazuje się w pewnym sensie uporządkowany. Ludzie wjeżdżają sobie nawzajem, nie przepuszczają pieszych, parkują, gdzie chcą, a jakoś nie widać, żeby co chwila dochodziło do stłuczek czy wypadków.
Takie zdarzają się na pewno, co widać po wielu poobijanych samochodach, ale nie ma ich tak dużo, jak można spodziewać się po sposobie jazdy we Włoszech. Poza tym większość z nich to niegroźne szkody parkingowe.
Wreszcie czas wracać do domu i znowu nuda na austriackich uporządkowanych drogach, korki na robotach drogowych w Czechach i jazda dobrze utrzymanymi, polskimi autostradami (nie dotyczy to oczywiście pofalowanego odcinka na autostradzie A1). I nagle słyszysz trąbienie, widzisz miganie światłami i słyszysz przyjazne: "jak leziesz baranie, naucz się jeździć". Nie ma jak w domu.