- Obowiązujące od stycznia 2025 r. limity emisji spalin są niemożliwe do spełnienia
- Sprzedaż i rejestracja samochodów, których emisja wykracza poza obowiązujący limit, jest dozwolona, ale za każdy gram CO2 emitowany przez auto ponad obowiązującą normę producent jest zobowiązany zapłacić karę
- Alternatywą kary płaconej UE jest kupno praw do emisji od innych producentów
- W tym układzie europejscy producenci samochodów, aby zmniejszyć swoje koszty, muszą wspierać takich producentów jak Tesla, którzy otrzymują pieniądze za to, że nie produkują samochodów spalinowych
- Europejskiego przemysłu samochodowego mogłaby być także sprzedaż odpowiedniej liczby samochodów elektrycznych, jednak sprzedaż tych pojazdów w UE spada
- Zachęcamy do oddawania głosów w ankiecie, która znajduje się pod artykułem
"W dobrze działającym systemie płacenie kar powinno być wyjątkiem, a nie domyślną praktyką. A unikanie kar powinno opierać się na zdrowej ekonomii, a nie wyrządzać szkody" – to fragment oświadczenia Luca de Meo, prezesa Europejskiego Stowarzyszenia Producentów Samochodów (ACEA), które reprezentuje 16 największych europejskich producentów samochodów osobowych, dostawczych, ciężarowych i autobusów. W obszernym tekście zamieszczonym na stronach ACEA branża tłumaczy, dlaczego z korektą obowiązującego prawa emisyjnego nie można zwlekać do 2026 r. Korekta potrzebna jest już, natychmiast.
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideoZapłacić 16 miliardów euro kar albo zamknąć 10 fabryk. Co wybieracie?
Luca de Meo nie owija w bawełnę i przedstawia wyliczenia, z których wynika, że europejska branża motoryzacyjna bez natychmiastowej reakcji Komisji Europejskiej ryzykuje utratę w 2025 r. 16 miliardów euro, które mogłyby być przeznaczone na inwestycje. Alternatyw jest kilka: może to być drastyczne ograniczenie produkcji, wspieranie zagranicznych konkurentów, a także sprzedaż samochodów elektrycznych ze stratą.
Sprzedaż elektryków w UE spada
To, że tak zwana zielona transformacja nie przebiega tak, jak planowano, jest oczywiste. Sprzedaż samochodów elektrycznych W Europie zamiast rosnąć spada. W skali całej UE spadek jest jednocyfrowy, ale wyniki największych rynków takich jak Niemcy i Francja są wręcz szokujące. W listopadzie W Niemczech sprzedaż samochodów elektrycznych spadła w porównaniu do listopada 2023 r. o 21,8 proc.; we Francji spadek jest jeszcze większy i wynosi 24,4 proc. Rozczarowuje też sprzedaż hybryd Plug-in, który jeszcze przez krótki czas mogłyby ratować tak zwaną średnią emisję.
Jak działa system kar za emisję CO2?
- Limit emisji dwutlenku węgla dla samochodu sprzedawanego na terenie UE od stycznia 2025 r. wynosi niecałe 94 g na km
- Każdy gram wyższej emisji w odniesieniu do każdego samochodu kosztuje 95 euro.
- Do obliczania ewentualnych kar przyjmuje się średnią emisję przypadającą na samochód sprzedany przez producenta. W tym układzie samochód elektryczny uznawany za zeroemisyjny obniża średnią emisji producenta, a każdy samochód emitujący ponad 94 g CO2 na km jazdy podwyższa tę średnią
- Przykładowo, jeśli producent sprzeda milion samochodów ze średnią emisją 114 g CO2 na km jazdy (czyli przekraczając limit emisji średnio o 20 g na samochód), Musi zapłacić 1 mld 900 mln euro kary.
- Producenci mogą jednak tworzyć grupy i rozliczać się wspólnie. Jeśli producent, który nie mieści się w limicie, połączy się w grupę z producentem mającym w ofercie tylko samochody elektryczne i po połączeniu obu flot limit jest nie przekroczony, kary nie trzeba płacić. Tyle że ten producent, który ma "wolne limity", nie sprzedaj za darmo. Taki system pozwala zarabiać potężne pieniądze producentom sprzedającym dużo samochodów zeroemisyjnych. W praktyce są to producenci także spoza UE. Brzmi jak absurd, ale to prawda.
6500 zł może wynieść "kara emisyjna" od każdego samochodu spalinowego sprzedanego w UE w 2025 r.
Uśredniona kwota, jaką producenci dopłacą do każdego samochodu spalinowego, nie jest znana, ale może być oszacowana. Należy wziąć zakładaną liczbę samochodów sprzedanych na terenie UE w 2025 r. i odjąć od niej samochody elektryczne. Jeśli przyjąć wyliczenia szefa ACEA za prawidłowe, kwotę 16 mld euro należy podzielić przez ok. 10,5 mln samochodów spalinowych – i otrzymamy wynik.
W przeliczeniu na złote wyjdzie ok. 6500 zł na samochód – o tyle powinna przeciętnie wzrosnąć cena samochodu spalinowego w 2025 r. Przeciętnie, bo producenci mogą dowolnie podwyższać ceny albo tylko obniżyć swój zysk. Doświadczenie uczy, że najłatwiej podwyższa się ceny samochodów luksusowych. Dla takich marek jak Land Rover kary w ogóle nie są problemem. "Nasi klienci zapłacą".
W tym roku problem mieć będzie nawet Toyota
Z racji tego, że zmieniono sposób szacowania emisji CO2 na potrzeby wyliczania limitów emisyjnych, w tym roku nawet producenci aut uznawanych za szczególnie ekonomiczne narażeni są na płacenie kar. Dotyczy to także Toyoty, która ogranicza dostępność większych i tym samym bardziej paliwożernych modeli jak Highlander (ten model pewnie wkrótce zniknie z Europy) czy Land Cruiser dostępny jedynie w krótkich seriach.
Jednocześnie producenci próbują ratować się, obniżając ceny hybryd Plug-in, które w znaczący sposób (jeszcze tylko przez krótki czas) poprawiają średnią emisję floty sprzedawanych pojazdów. Idealną sytuacją byłaby zwiększona sprzedaż tak zwanych samochodów zeroemisyjnych, ale wygląda na to że rynek się "zatkał": nie tylko w Polsce klienci już wiedzą, że samochody te nie jeżdżą za darmo, że okrutnie tracą na wartości i wymagają ważniejszej eksploatacji niż samochody spalinowe. No i wciąż są drogie.