Z definicji straży miejskich i gminnych wynika, że są to umundurowane formacje stworzone do ochrony porządku publicznego. Niestety, służby te przekształciły się w policję drogową, która zamiast pilnowania porządku na osiedlach zajmuje się głównie kontrolą prędkości – takie wnioski płyną z raportu NIK-u.
Podczas audytu wyszło na jaw, że u rekordzistów (Straż Gminna w Kobylnicy) udział mandatów nałożonych w wyniku kontroli ruchu drogowego w wartości wszystkich mandatów wystawionych przez strażników wyniósł 99,9 proc.!
Dzięki temu ci, którzy migali się od wskazania kierującego przyłapanego przez fotoradar straży miejskiej i jednocześnie sami odmawiali przyjęcia mandatu, mieli spore szanse na uniknięcie kary. Wiele sądów, do których strażnicy kierowali wnioski o ukaranie, umarzało sprawy, uznając, że strażnicy nie mogą występować w tej sytuacji w roli oskarżyciela publicznego.
Opinię tę potwierdzał Rzecznik Praw Obywatelskich, który w przypadku niekorzystnych dla kierowców rozstrzygnięć wnosił o kasację wyroku.
W związku z całym zamieszaniem problemem zajął się Sąd Najwyższy – 30 września wydał uchwałę, w której stwierdził, że straże gminne mają prawo występować w roli oskarżyciela publicznego w sprawach z art. 96 par. 3 kodeksu wykroczeń, który mówi, że karze grzywny podlega osoba, która na żądanie uprawnionego organu nie wskaże, komu powierzyła pojazd.
W uzasadnieniu Zbigniew Puszkarski, sędzia Sądu Najwyższego, stwierdził: „Nie po to intencją posłów było uwolnienie paruset policjantów od pracy papierkowej za biurkiem i przekazanie tej pracy inspektorom transportu drogowego, żeby ci policjanci przejęli inną pracę biurkową, czyli kierowanie do sądów wniosków dostarczanych przez straże miejskie”.
Na wyrok Sądu Najwyższego strażnicy zapewne będą się często powoływać, za to wcześniejsze orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego (z marca 2014 r.) o tym, że tzw. wezwania alternatywne (powszechnie wykorzystywane przez straże miejskie w postępowaniu mandatowym) są niezgodne z prawem, dalej będzie przez nich ignorowane.
Niedawna uchwała Sądu Najwyższego z pewnością zachęci ich do wzmożonej aktywności na tym polu – to najszybszy i najprostszy sposób na hurtowe wystawianie mandatów, z których wpływy zasilają budżety miast i gmin. Tyle że na te gigantyczne pieniądze chrapkę ma też wiecznie dziurawy budżet centralny – politycy już pracują nad odebraniem strażom prawa do używania dochodowych fotoradarów.
Galeria zdjęć
Sąd Najwyższy orzekł, że straże miejskie mają prawo kierować do sądu wnioski o ukaranie kierowców, którzy nie wskazali, kto prowadził auto „ustrzelone” przez fotoradar. Przypominamy, jakie jeszcze uprawnienia mają strażnicy
Strażnicy mają prawo karać kierowców mandatami, ale tylko za niektóre przewinienia, m.in. za: złamanie zakazu postoju, parkowania i zakazu ruchu, niszczenie zieleni (parkowanie na trawniku), przekroczenie prędkości zarejestrowane przez fotoradar. Uwaga: strażnik musi mieć pisemne upoważnienie do nakładania mandatów!
Straż miejska ma prawo ukarać za nieprawidłowe parkowanie – środków represji może być kilka: od upomnienia, przez mandat i założenie blokad na koła, aż do najbardziej dotkliwego i kosztownego odholowania auta na parking depozytowy. W praktyce straż usuwa pojazdy pozostawione na zakazie zatrzymywania pod groźbą odholowania. Jednak zgodnie z prawem strażnicy mają prawo wezwać lawetę także w kilku innych przypadkach, m.in. gdy auto utrudnia ruch innym użytkownikom drogi lub stwarza zagrożenie (np. jest zaparkowane zbyt blisko skrzyżowania lub przejścia dla pieszych). Koszty mandatu, parkingu i holowania to zwykle 450-650 zł.