- W wielu autach elektrycznych, w menu ładowania komputera pokładowego można znaleźć opcję ograniczenia poziomu naładowania.
 - Poza wyjątkowymi sytuacjami warto z tej opcji korzystać.
 - Ładowanie akumulatora do pełna nie dość, że zajmuje dużo czasu, to jeszcze może powodować wzrost zużycia energii przez auto.
 - Dużo czytania, a mało czasu? Sprawdź skrót artykułu
 
Świadomi użytkownicy aut elektrycznych starają się unikać wykorzystywania całego zakresu pojemności akumulatorów – czyli ładowania ich do pełna i rozładowywania niemal do zera. Taki sposób eksploatacji auta elektrycznego ma wiele wad. Nie bez powodu producenci z reguły radzą, żeby korzystać z akumulatorów w zakresie od 80 do 20 proc. naładowania.
- Po pierwsze: "wyjeżdżanie" prądu niemal do zera, w sytuacji, kiedy zawsze istnieje ryzyko, że punkt ładowania, z którego chcemy skorzystać, będzie albo niesprawny, albo zajęty na wiele godzin, grozi tym, że podróż będziemy musieli kontynuować autem na lawecie.
 - Po drugie: tempo ładowania akumulatorów trakcyjnych w aucie elektrycznym nie jest równomierne – uzyskanie ostatnich kilku procent do pełnego naładowania zajmuje nieproporcjonalnie długo, więc niepotrzebnie blokujemy ładowarkę.
 - Po trzecie: samochód z naładowanymi do pełna akumulatorami… zużywa więcej prądu i inaczej niż zwykle hamuje. Tak, to nie pomyłka! Jeśli akumulator jest w pełni naładowany, to przestaje działać układ rekuperacji (odzyskiwania) energii podczas hamowania, więc zużycie prądu wzrasta, a do hamowania wykorzystywane są wyłącznie hamulce, a nie jak w przypadku hamowania z włączoną rekuperacją, kiedy hamulce pomagają w hamowaniu napędem.
 - Po czwarte: używanie akumulatorów w cyklach polegających na rozładowywaniu niemal do zera i ładowaniu do pełna przyspiesza proces degradacji ogniw. To dlatego często w menu ładowania da się ustawić opcję ładowania np. do poziomu 80-90 proc. – i jeśli nie potrzebujecie akurat maksymalnego zasięgu, bo wybieracie się w daleką trasę, to warto domyślnie z niej korzystać.