- Wiele zwoleńskich komisów korzysta z usług firmy, która w charakterystyczny sposób przygotowuje samochody do sprzedaży
- Jeden z handlarzy w przypływie szczerości wytłumaczył nam, jakim zabiegom poddawane są samochody, by przywrócić im młodość i co się robi, by potem nie było śladów tej operacji
- Wszystkie auta, które tym razem oglądaliśmy w Zwoleniu i okolicach, miały jakiś problem. Poziom nieścisłości i przekłamań zawartych w ogłoszeniach jest wręcz szokujący
- Jeden poprzedni właściciel? A może jedenastu? Dla handlarza to żadna różnica
- Audi A5 w dieslu przerobione na RS5. Miało być tak pięknie...
- Liczba poprzednich właścicieli czerwonego audi? Sprzedawca pomylił się o "1"
- Używane audi w komisie z szybą prosto z Chin. Proszę nie dotykać spojlera. Proszę nie dotykać! A nie mówiłem?
- Opisy w ogłoszeniach "na jedno kopyto". Wszystko trzeba sprawdzić przed zakupem
- A może Audi Q5 ze Zwolenia? Dobry pomysł, ale zastanów się dwa razy, zanim otworzysz tylną klapę
- To czemu auta w zwoleńskich komisach mają pomalowane zaciski hamulców? To proste
- A w jakim stanie jest to szaroniebieskie Audi Q5 stojące w zwoleńskim komisie?
- A może Audi A6 spod Radomia? Co za miła odmiana! Będziesz zadowolony, tylko się nie interesuj za bardzo
- W końcu audi zgodne z opisem z ogłoszenia? Na pierwszy rzut oka tak. Za to na drugi...
- Zainwestowaliśmy w raport, żebyście wy nie musieli. Trafiony–zatopiony!
Z wizytą w Zwoleniu byliśmy już kilka lat temu i do dziś pamiętamy wrażenie, jakie zrobiły na nas tutejsze komisy – choćby tym, jak odważnie niektórzy miejscowi handlarze cofają liczniki w samochodach. Teraz aut z podejrzanie niskim przebiegiem jest w komisach znacząco mniej niż kiedyś, dość powiedzieć, że samochody mające ponad 10 lat ściągane z zagranicy bardzo rzadko mają na liczniku (według ogłoszeniodawców) mniej niż 200 tys. km. A zatem różne systemy przeciwdziałające oszustwom zaczynają działać. Jeśli jednak sądzicie, że wszyscy handlarze uczciwie opisują sprzedawane samochody, że teraz jest już bezpiecznie, jesteście w wielkim błędzie. Owszem, zdarzają się uczciwi sprzedawcy używanych samochodów, ale to nie jest rynkowy standard...
Audi A5 w dieslu przerobione na RS5. Miało być tak pięknie...
"Auto sprowadzone z Szwecji, użytkowane przez jednego właściciela – napisał sprzedawca w ogłoszeniu. – Samochód jest w 100 proc. sprawny. Stan techniczny jest bardzo dobry, nie ma żadnych zadrapań, wgnieceń. Wszystkie części, w tym płyny, klocki hamulcowe oraz filtry, były wymieniane na czas, dzięki czemu samochód jest przygotowany do jazdy i można nim wracać do domu bez żadnych obaw. Samochód był regularnie serwisowany i ma udokumentowany oryginalny przebieg".
- Czytaj także: Pojechaliśmy do komisu w Zwoleniu po idealną Skodę. Chcieli nas naciągnąć na 40 tys. zł
Tu zatrzymajmy się na chwilę. Nie sprawdzisz tego przed wizytą w komisie, bo na zdjęciach w ogłoszeniu auto ma zamalowane numery rejestracyjne. W przypadku samochodów ściąganych ze Szwecji (a tych w Zwoleniu jest dość sporo, widać, że miejscowi pośrednicy mają jakiś "szwedzki układ") wystarczy jednak znać szwedzki numer rejestracyjny, by skorzystać z danych tamtejszej państwowej bazy danych o pojazdach, która jest otwarta i bezpłatna.
Liczba poprzednich właścicieli czerwonego audi? Sprzedawca pomylił się o "1"
Z tej bazy dowiadujemy się, że czerwone audi zmieniało właściciela, uwaga... jedenaście razy – a nie, jak napisano w ogłoszeniu, "było użytkowane przez jednego właściciela"! OK, podzielmy tę liczbę przez dwa, bo pewnie za każdym razem właściciel sprzedawał samochód pośrednikowi, a pośrednik odsprzedawał go dalej, ale to wciąż dużo więcej niż jeden.
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideoPrawdą jest, że samochód był serwisowany i ma oryginalny przebieg. Na miejscu okazało się jednak, że w ogłoszeniu jest sporo innych "nieścisłości" (później doszliśmy, skąd się wzięły).
Używane audi w komisie z szybą prosto z Chin. Proszę nie dotykać spojlera. Proszę nie dotykać! A nie mówiłem?
"Żadna szyba nie była wymieniana. Wnętrze auta jest zadbane. Tapicerka bez zadrapań oraz przepaleń. Możliwość sprawdzenia auta w dowolnie wybranej stacji diagnostycznej. Zapraszam do obejrzenia A5 oraz na jazdę próbną w Zwoleniu" – czytamy dalej w ogłoszeniu. Skoro tak, to jedziemy.
Nasze auto, jak się okazało, złożono jednak z części pochodzących z całego świata. Ot, np. przednia szyba to produkt marki Xinyi Glass, chińskiej firmy z siedzibą w Hong Kongu. Nie do końca oryginalna ta szyba, po ramce z numerem VIN widać nawet, że zanim klej dobrze złapał, zdążyła nieco się obsunąć.
Odcień lakieru na masce zdradza też, że albo to maska od innego samochodu, albo coś było malowane i nie wyszło – ale to subtelna różnica, której amator może nie wyłapać. Faktem jest, że lakier na masce ma co najmniej podwójną grubość i inny odcień niż na sąsiadujących elementach.
Auto jednak nam się spodobało. W tym przypadku specjalność zwoleńskich pośredników w handlu używanymi samochodami – malowane na czerwono zaciski hamulców – nawet nieźle pasuje do reszty, choć widać, że to nie jest fabryczny malunek. Ktoś to robi jakimś sprejem, a przy okazji zalewa farbą wiele rzeczy dookoła. Na czerwono wymalowane są sprężyny zacisków, a nawet klocki hamulcowe! Owszem, lepiej to wygląda niż wymalowane na czerwono w podobnym standardzie zaciski hamulców w mercedesie, lexusie czy renault, ale jednak jest to rodzaj "wiejskiego tuningu". "Bo my tu mamy taką firmę, która przygotowuje nam samochody do sprzedaży, to jest w pakiecie – wytłumaczył handlarz. – Dzięki temu auto jest szybsze". Dowcipniś. Ale to dopiero pół prawdy – całą poznamy później.
Głupio się nam zrobiło, gdy jeden z nas zaczął się interesować czarną substancją wystającą spod tylnego spojlera i niechcący się na nim oparł. Spojler ustąpił bez oporu, bo ktoś przykleił go najwyraźniej klejem do szyb, a potem naruszył tę spoinę, myjąc samochód myjką ciśnieniową. Handlarz się nie speszył – To trzeba przykleić, bo się zgubi.
Foto: Auto Świat / Maciej Brzeziński
Foto: Auto Świat / Piotr Szypulski
Foto: Auto Świat / Maciej Brzeziński
Foto: Auto Świat / Maciej Brzeziński
Chwilę później okazało się, że znaczek "RS5" umocowany do grilla też łatwo ustąpił. Tak szczerze mówiąc, to odpadł prawie od patrzenia. Audi RS5 w miarę postępu oględzin pomału stawało się zwykłym Audi A5... Pewnie gdyby dalej podążać tą drogą, np. dotykać listew progowych wylakierowanych na czerwono tym samym lakierem, którym ktoś – ale nie w całości – malował zderzaki, nasze audi zaczęłoby wyglądać całkiem normalnie.
Swoją drogą ciekawym pomysłem jest pomalowanie felg na matowo-czarno, prawdopodobnie plasti-dipem, substancją trochę przypominającą gumę. Ten wynalazek ma taką zaletę, że maluje się nim o wiele łatwiej niż lakierem i znakomicie maskuje on wszelkie drobne uszkodzenia, w tym pozadzierane ranty. A może to zwykły, matowy lakier? Co ciekawe, zalakierowane zostały nawet ciężarki do wyważania kół. Taki ładny samochód, a gdzie człowiek nie zajrzy głębiej, tam widać, że "nasi tu byli".
Co do bezwypadkowej przeszłości audi, to jakby na potwierdzenie tych zapewnień handlarza po otwarciu maski od razu widać miejsca, w których maska ociera o zderzak, gdzie wyciera lakier z powodu złego spasowania. Rzuca się w oczy pas przedni, który wygląda na całkiem nowy. A może po prostu tak dobrze umyty?
Tymczasem zastanawiamy się na głos, czy tym samochodem dałoby się wrócić do domu na kołach. "Ależ tak – handlarz nie widzi przeszkód. – Audi ma szwedzkie tablice rejestracyjne, do tych tablic dorobi się ubezpieczenie OC, my to mamy taką firmę która ubezpiecza samochody za zloty pięćdziesiąt na dobę, i można jechać." Okazało się, że nie było też problemu, by samochodem odbyć jazdę próbną. Skoro było takie zaproszenie w ogłoszeniu, to poprosiliśmy, aby sprzedawca nas przewiózł, bo jednak na kierowanie potencjalnie nieubezpieczonym i być może wyrejestrowanym już samochodem nie byliśmy gotowi. Już po chwili z miłym sprzedawcą za kierownicą i z pieskiem szefa na jego kolanach przemierzaliśmy okoliczne asfalty. Trzeba przyznać, że – przynajmniej na słuch – podczas jazdy ten samochód trzyma się kupy dużo lepiej niż przy oględzinach statycznych.
Dla porządku musimy jednak dodać, że ze szwedzkiego "cepiku" wynika, iż auto wcale nie jest z 2014 roku jak w ogłoszeniu, ani nawet nie jest to samochód z rocznika 2013/2014 jak wynika z tabliczki komisowej umieszczonej za szybą. Zostało ono wyprodukowane w lutym 2013 r, a do nowego właściciela trafiło w kwietniu tego samego roku. A zatem jest o rok starsze, niż twierdzi sprzedawca, być może kupujący, zanim to zauważy, zdąży podpisać umowę. Taki drobiazg.
Opisy w ogłoszeniach "na jedno kopyto". Wszystko trzeba sprawdzić przed zakupem
Aha, obiecaliśmy wyjaśnić, skąd się biorą liczne kłamstwa (czytaj: nieścisłości) w ogłoszeniach tego sprzedawcy. Ano stąd, że wystawia on na Otomoto kilkadziesiąt samochodów I rutynowo w opisie aut zamieszcza tę samą, kopiuj-wklej wzruszającą historię o jednym właścicielu, oryginalnych szybach, serwisowaniu, braku wgnieceń, czystej tapicerce, itp. W przypadku tego audi jednym z atutów, według ogłoszenia, miała być np. manualna skrzynia biegów. Podsumowując: anonse tego sprzedawcy zawierają więc mniej lub więcej przekłamań – w zależności od samochodu, który was interesuje. Niestety, jest to dość typowe postępowanie i nie musi to być wcale efekt złej woli, a np. lenistwa.
Ale żeby nie było – podczas dosyć pobieżnych oględzin nie natrafiliśmy na usterki dyskwalifikujące ten egzemplarz. Nie było śladów "dużego dzwona", silnik pracował idealnie, co do zawieszenia ani pracy skrzyni też nie mieliśmy uwag, a wnętrze okazało się bardzo zadbane i czyste. Dane o przebiegu są prawdziwe, nawet informacja o serwisowaniu w ASO się zgadza, czego dowodem są faktury pozostawione w schowku i informacje o tym, że auto zostało poddane wymaganym akcjom serwisowym, co zostało odnotowane w bazie. Po usunięciu amatorskiego tuningu to może być całkiem fajne auto, ale opis z ogłoszenia do zmiany!
A może Audi Q5 ze Zwolenia? Dobry pomysł, ale zastanów się dwa razy, zanim otworzysz tylną klapę
Auto-handel, w którym wypatrzyliśmy szarobłękitne, bezwypadkowe Audi Q5, nie ma dobrych ocen wśród użytkowników map Google, ale ujął nas konkret i prostota przekazu, który sprzedawca zawarł w jednozdaniowym ogłoszeniu: "Witam, mam do sprzedania bardzo ładne Audi Q5 w pakiecie Allorad z silnikiem 2.0 TDI o mocy 177 KM i automatyczną skrzynią biegów S-tronik. Auto bezwypadkowe z udokumentowanym przebiegiem, po opłatach celno-skarbowych, zapraszam do kontaktu".
Żeby nie jeździć bez sensu, oglądaliśmy zdjęcia Q-piątki z ogłoszenia z dużą uwagą i, co tu gadać, auto nam się spodobało – ze zdjęć przynajmniej. Sam komis już tak bardzo nam nie przypadł do gustu, gdyż panuje w nim klimat nieco bałaganiarski, z pewnością jest w tym miejscu wręcz nieskończona ilość pracy do wykonania, ale sprzedawca zrelaksowany nad podziw siedzi na zydelku i skrolluje coś w telefonie. Ale skoro przyjechaliśmy, to zobaczymy samochód.
Audi wyglądało tak, jakby stało tu od zawsze, a w każdym razie bardzo długo, w ogóle nie zdziwiliśmy się więc, że akumulator kompletnie odmówił współpracy. Ale jaki to problem... W każdym szanującym się komisie samochodowym jest co najmniej jeden booster i ten komis nie był wyjątkiem. Po chwili pan sprzedawca przyniósł prąd, podłączył przenośny powerbank do akumulatora samochodu i silnik zaskoczył. Zaskoczył i pracował całkiem kulturalnie.
Ile ten samochód tu stoi? – zapytaliśmy. – "Około miesiąc. Tak, miesiąc".
Ciekawe tylko, gdzie było w międzyczasie, bo w listopadzie 2024 roku szwedzki urząd dostał informację o wyeksportowaniu pojazdu.
Tylko tak: maska poobijana zupełnie tak, jakby miała na sobie już drugi lakier. Właściwie cały samochód wymalowany na grubo – nie tak, jakby miał za sobą jakieś poważne wypadki, ale tak, jakby dostał drugą warstwę lakieru bezbarwnego. Mierzymy, mierzymy i... gdzie nie przyłożymy głowicy miernika, tam jest za grubo. Nasze zmagania ze sprzętem pomiarowym obserwuje sprzedawca.
– "Niemożliwe, ja coś tam mierzyłem i tyle to nie było. Może źle dociskacie końcówkę, tam są krzywizny i dlatego źle wychodzi..." – sugeruje sprzedawca, sięgając po własny miernik.
No i dzieje się magia, bo jego pomiary wypadają lepiej od naszych. Wnęki, progi, błotniki – może nie wszędzie wygląda to na warstwę fabryczną, ale odczyty są na akceptowalnym poziomie. Czyżbyśmy mieli źle skalibrowany miernik? Na szczęście to niejedyne auto na placu – jest też sporo innych, więc sprawdzamy np. dziewiczo wyglądający dach "japończyka", czy błotniki innego audi – tam wszystko wygląda na fabryczne, miernik pokazuje wyniki, jakich oczekiwaliśmy. O co chodzi? W pewnym momencie sprzedający mierzy swoim miernikiem grubość powłoki w komorze silnika – wynik jest taki, jakby tam była niemal goła blacha. A nie jest...
– "Wie Pan, te 100 mikronów, to przecież nic, to tyle, co grubość banknotu" – tłumaczy zawodowiec. Ciekawe, czy tego samego, nader optymistycznego miernika używa, kiedy kupuje auta? Na wszelki wypadek sprawdzamy później kalibrację naszego urządzenia, choć sprawa jest oczywista. Nasz miernik mierzy "w punkt".
Mniejsza o lakier. To, co w tym samochodzie najdziwniejsze, to nietypowe odgłosy: silnik pracuje z przodu, a z tylnej części karoserii dochodzi jakiś nietypowy dźwięk. "Zzzzzzzzzzzz"... Ni to zużyty silnik elektryczny, ni to jakieś łożysko... Otwieramy więc tylną klapę, a tam, jakby na potwierdzenie, że ten samochód wcale długo nie stoi w tym komisie... gniazdo wściekłych os! I drugie, symetrycznie po drugiej stronie! Ratunku! Jeśli ktoś jest uczulony na jad osy, ten wie, że lepiej uciekać.
Tymczasem pan sprzedawca, wyluzowany, bez mrugnięcia okiem wytłumaczył nam, że osy... osy to są wszędzie teraz. I poszedł po broń, byliśmy przekonani, że po sprej na osy. Ale przyszedł z miotłą, pomachał przy gnieździe i ostatecznie... rodzina owadów ocalała.
To czemu auta w zwoleńskich komisach mają pomalowane zaciski hamulców? To proste
To, czym nas miło zaskoczyło Audi Q5, to to, że nikt nie pomalował mu hamulców czerwonym sprejem. Już na zdjęciach w ogłoszeniu zwoleńskiego komisu brak czerwonych zacisków hamulcowych zwrócił naszą uwagę, choć na miejscu okazało się, że owszem, hamulce są pomalowane sprejem, ale na szaro-srebrno. A przy okazji zauważyliśmy, że srebrną farbką tryśnięte są elementy zawieszenia, w tym części kolumn resorujących, końcówki drążków... – Panie, po co samochody stojące w komisach w tym mieście mają pomalowane hamulce za pomocą spreja? – "A, bo wiecie, samochody trafiają przed sprzedażą do myjni, tam myją je kwasem, no i to wszystko rdzewieje potem. Żeby to jakoś potem wyglądało, trzeba podmalować".
Elementy podwozia kwasem... tak, to wiele wyjaśnia. Tylko żeby było jasne: ta srebrna farbka (czy też czerwona) nakładana na rdzę utrzyma się niedługo, potem ta cała rdza, te utlenione, przeżarte kwasem elementy będą wyglądały właśnie tak, jak przed malowaniem. Dżizas! Doceniamy jednak, że asortyment usług zwoleńskich detailerów jest dziś większy niż kiedyś, teraz hamulce nie muszą być czerwone, mogą być szare i pewnie także czarne. Szacunek.
A w jakim stanie jest to szaroniebieskie Audi Q5 stojące w zwoleńskim komisie?
Blacharsko: były jakieś obcierki, na jednym błotniku zdecydowanie grubsza warstwa lakieru, na pozostałych elementach trochę grubsza niż zazwyczaj – jakby ktoś nałożył kiedyś drugą warstwę "klaru", ale dlaczego – trudno powiedzieć. Na grillu uszczerbienie, stan ogólny: samochód zapuszczony rozpaczliwie. Osy w bagażniku. Ślady odkręcania błotnika, ślady brutalnego mycia i ślady maskowania wynikających z tego zniszczeń. Niby nic wielkiego, da się to wszystko jakoś odświeżyć, ale widok zniechęcający – jakby ktoś sprzedawał ten samochód, wcale nie chcąc sprzedać.
Co do ogłoszenia, to rzekomo to Audi Q5 jest samochodem od pierwszego właściciela – od nowości. To nic innego jak zwykłe kłamstwo, bo ze szwedzkiego "cepiku" wynika jasno, że samochód ten wielokrotnie zmieniał właściciela. Wielokrotnie. Ale przebieg się zgadza. Jakaś baza to jest, ale "bardzo ładne Audi Q5" powinno wyglądać jednak inaczej.
A może Audi A6 spod Radomia? Co za miła odmiana! Będziesz zadowolony, tylko się nie interesuj za bardzo
Postanowiliśmy, że ta podróż musi zakończyć się happy-endem – mamy znaleźć audi, obojętne jaki model, w budżecie do 70 tys. zł – ale takie, żeby nie było do czego się przyczepić. Ok, nie musi być za Zwolenia. Znaleźliśmy obiecujące ogłoszenie, auto stało w małej miejscowości z grubsza na trasie powrotnej do Warszawy – jedziemy.
Trzeba przyznać, że komis w miejscowości Bierwiecka Wola to zupełnie inna jakość. Ładne zabudowania, czyściutkie samochody, widać, że ktoś dba o ten interes. Oto i "nasze" Audi A6 w 190-konnym dieslu – ładne, naprawdę ładne i z rozsądnym przebiegiem – rocznik 2015, 207 tys. km.
No i do tego niezwykle zachęcający opis. Nie taki napisany na odczepnego, ale rzeczywiście długi i barwny. Czy to handlarz-literat, czy efekt stosowania dobrych i rozbudowanych promptów w czacie GPT – nie wnikamy, ale takie "postarane" opisy aut to w tej branży wyjątek.
"Proszę Państwa, oto Audi A6 C7 – samochód, który nie jeździ, on sunie. To nie jest zwykłe kombi do wożenia siatek z zakupami. To jest niemiecka precyzja w najlepszym wydaniu. Po liftingu, z silnikiem 2.0 TDI Ultra o mocy 190 koni mechanicznych, który daje i osiągi, i ekonomię, i spokój ducha. Auto tak dobrze wygląda, że na parkingu sąsiedzi będą udawali, że przypadkiem przechodzą obok, żeby tylko rzucić okiem." – czytamy we wstępie.
Później jest jeszcze lepiej:
"Patrząc na to audi, od razu wiadomo, że to samochód dla kogoś, kto ma gust. (...). Brązowy lakier? Nie, to nie jest zwykły brąz. To kolor, który na słońcu wygląda jak milion dolarów, a w nocy jak czysta tajemnica. Auto wygląda jak szwajcarski zegarek na czarnym skórzanym pasku – drogo, dostojnie, ale z charakterem." – po tak zachęcającym opisie, nic tylko brać w ciemno. Mimo pięknego otoczenia w komisie, nutka niepewności jednak pozostaje. Tym bardziej że o silniku czytamy w ogłoszeniu tylko pochwały.
"Silnik 2.0 TDI Ultra – 190 KM, które sprawiają, że to auto nie prosi się o drogę, ono ją sobie bierze. (...) Niemieccy inżynierowie poświęcili tysiące godzin, żeby stworzyć coś, co pracuje jak szwajcarski bank – cicho, niezawodnie i bez zbędnych emocji" – tymczasem to jednostka o oznaczeniu kodowym CNHA, która rzeczywiście jest dynamiczna i oszczędna, ale pogłoski o jej niezawodności są mocno przesadzone. To silnik znany m.in. z problemów z układem oczyszczania spalin – to silnik podwyższonego ryzyka, który przed zakupem auta warto dokładnie sprawdzić.
W końcu audi zgodne z opisem z ogłoszenia? Na pierwszy rzut oka tak. Za to na drugi...
Na miejscu: audi rzeczywiście bardzo ładne, pięknie przygotowane do sprzedaży, ale nie opieraj się lepiej o lakier, bo odpadnie. Ktoś bardzo, bardzo starał się odświeżyć nadwozie i – naszym zdaniem – miejscami nieco przesadził, ścinając lakier do grubości ok. 60 mikronów. To już naprawdę na tyle mało, że lakier staje się superdelikatny, nieodporny na uderzenia, mycie, chemię, itp.
Ale wygląda pięknie, miejscami spolerowany do granicy warstwy bazowej, ale miejscami grubszy. Niestety, głównie z tyłu i po prawej stronie auta znaleźliśmy ślady dosyć rozległej kolizji. Może nie jakoś szczególnie "głębokiej" – ale to wypadałoby sprawdzić dokładniej – ale na pewno obejmującej kilka elementów.
Ale wnętrze – "cukiereczek"! Albo ktoś rzeczywiście wiedział, jak czyścić skórzaną tapicerkę, albo auto było niezwykle delikatnie traktowane. Jak nowe. To się wręcz zgadza z opisem w ogłoszeniu. Tylko jednej rzeczy nam zabrakło: jakichkolwiek dokumentów potwierdzających serwisowanie samochodu czy też jego przebieg.
– "Nie ma nic w schowku?" – sprzedawca odpowiada pytaniem na nasze pytanie o dokumentację serwisową. Ile razy już to słyszeliśmy... Ale przecież coś musiało być, skoro w ogłoszeniu mowa jest o aucie "serwisowanym w ASO", prawda?
Zainwestowaliśmy w raport, żebyście wy nie musieli. Trafiony–zatopiony!
A jeśli Audi A6, auto popularnej i cenionej w Niemczech marki, w dodatku ładne, przyjeżdża do Polski z Niemiec i trafia do polskiego komisu, to wiedz, że musi być tego powód... Postanowiliśmy więc sprawdzić to nieco dokładniej. Przy autach ze Szwecji jest łatwo – bo jest ogólnodostępna baza danych, wystarczy mieć numer rejestracyjny auta, żeby dowiedzieć się o nim naprawdę dużo. W Niemczech tego nie ma. Jeśli auto było serwisowane w ASO, to tam zostają ślady, do których można dotrzeć także z pomocą polskiego serwisu – ale nie jest tak, że polskie serwisy ot tak po prostu komuś z ulicy chcą udostępniać historię serwisową cudzego auta. Po zakupie to co innego, ale wtedy może być już za późno.
Notujemy więc numer VIN i zamawiamy kompleksowy raport, licząc na to, że czegoś więcej dowiemy się o szkodach blacharskich. A tu niespodzianka! Pierwszą rzeczą, która nam się nie zgadza jest... przebieg! Według raportu CarVertical, auto już w lipcu 2024 miało nie 207 tys. km przebiegu, a ok. 257 tys., przy czym przebieg został odnotowany prawdopodobnie przy okazji wyceny szkody po kolizji. Szacunkowa wartość szkody to w przeliczeniu 42-62 tys. złotych. Oczywiście, to szacunki według oficjalnych stawek i kosztów robocizny w ASO, ale mimo wszystko – to raczej coś więcej niż tylko obcierka. Czyżby handlarze wciąż stosowali "ubezpieczeniową" definicję wypadku, według której wypadek to dopiero takie zdarzenie, w którym albo ktoś zginie, albo dozna ciężkiego uszkodzenia ciała?
Podsumowując: idealnego auta nie znaleźliśmy. Jedno było niezłą bazą, drugie odstraszyło nas tym, jak słabo przygotowano je do sprzedaży, a w przypadku trzeciego mamy do czynienia z bardzo poważnymi nieścisłościami w ogłoszeniu – prawdopodobnie ani nie jest to auto całkowicie bezwypadkowe, ani nie zgadza się jego przebieg. W dzisiejszych czasach oferowanie takiego auta to dla sprzedawcy niemałe ryzyko.