Zacznijmy od nazwy. Któż na pytanie „Czym jeździsz?” nie wolałby odpowiedzieć: „Chevroletem Malibu” zamiast „Chevroletem Epicą” bądź „Evandą”? Nazewnictwo topowych europejskich limuzyn Chevroleta nie było dotychczas zbyt fortunne, podobnie zresztą jak same konstrukcje, które nigdy nie należały do klasowej czołówki ani nie cieszyły się też szczególną popularnością.
Chevrolet Malibu ma to zmienić. Rynkowy debiut auta zaplanowano na przyszły rok. Nazwa kojarząca się z kurortem to dobry początek. Za podstawę konstrukcji posłużył Opel Insignia, ale mimo że gabaryty obu aut są podobne, trudno byłoby je z sobą pomylić, chociażby ze względu na stylistykę.
Chevrolet to bardzo amerykańskie auto – jego tylne światła nawiązują do tych z Camaro. Od niemieckiego kuzyna jest o 3 cm dłuższy (mierzy 4,86 m), natomiast rozstaw osi zachowano taki sam (2,73 m).
Paleta silnikowa ma być uboższa niż w Insignii. Amerykański rodowód marki mógłby sugerować „V6-ki”, ale europejska specyfikacjaprzewiduje na razie tylko dwie jednostki 4-cylindrowe. Benzynowy silnik o pojemności 2,4 l i mocy 169 KM montowany jest także w Captivie. Alternatywę stanowi słabsza o 5 KM 2-litrowa jednostka wysokoprężna, którą znamy m.in. z Orlando.
Chevrolet twierdzi, że Malibu otrzymało nadwozie o wysokiej sztywności i „posiada precyzyjny układ jezdny, który ma dorównywać droższym sportowym sedanom”. Udało się to osiągnąć m.in. dzięki zastosowaniu wielowahaczowego zawieszenia. To dość odważna zapowiedź, którą chętnie sprawdzimy.