Podczas mojej niedawnej podróży do USA trafiłem do Detroit, gdzie jako akredytowany dziennikarz przeprowadziłem relację z największego salonu samochodowego w tej części świata – NAIAS. Zdjęcia premier i najciekawszych samochodów znajdziecie w serwisie specjalnym Targi Detroit 2016. Po dwóch dniach wytężonej pracy przyszedł jednak czas na odrobinę przyjemności. Wtedy właśnie trafiłem na wyjątkowy parking, gdzie musiałem podjąć trudną decyzję. O tym za moment.
W Ameryce uwielbiam to, że kiedy tylko wyjdę z lotniska, wpadam w trans - zahipnotyzowany przez wiszący w powietrzu odgłos potężnych silników V8. I gdzie się nie pojawię, bulgot ośmiu cylindrów dopada mnie i wywołuje mimowolny uśmiech na twarzy. Ten cudowny stan trwa aż do momentu powrotu do Europy, gdzie niestety trudno już nawet usłyszeć porządne V6, a coraz częściej jest to warkot trzy-, a nawet dwucylindrowych silniczków o pojemności nieprzekraczającej jednego litra…
Muscle car czy pick-up?
Dlatego właśnie parking, o którym wspomniałem, był tak wyjątkowy. No bo jak nazwać miejsce, w którym mogłem wybierać między Fordem Mustangiem, F-150, F-250 czy Fordem F-350, wszystkich dostępnych z silnikami V8, stojących obok swoich odpowiedników z jednostkami V6, czy jak w Mustangu z przygotowanym pod kątem Europy 2,3-litrowym EcoBoostem. I wiecie co wybrałem? No właśnie nie Mustanga. Forda F-350!
Chociaż nie, początkowo był to faktycznie Mustang, bo ktoś mnie ubiegł i zabrał jedyny dostępny egzemplarz F-350 na przejażdżkę. Pozostałe pick-upy też zniknęły, rozgrabione przez dziennikarzy jak darmowe przekąski. Rozejrzałem się więc po parkingu, gdzie w kącie stały trzy czy cztery Mustangi, których jakby nikt nie chciał. To po części zrozumiałe, bo akurat Mustanga mamy od niedawna w Europie, a nawet w samej Polsce, gdzie znajduje sporo klientów. Dużych pick-upów u nas jednak nie ma, co czyni z nich tym większy obiekt pożądania motomaniaków.
No więc na pierwszy ogień poszedł Ford Mustang 5.0 V8, którego w niemieckich warunkach testował już wcześniej mój redakcyjny kolega Piotr Rejowski. Oczywiście, maszyna cudowna, pięknie brzmiąca i wyglądająca jak milion dolarów. Emocje potęgował fakt, że prowadziłem go po szerokich amerykańskich drogach i żal tylko, że wjazd na legendarny tor Laguna Seca mogłem jedynie minąć, bo nie mieliśmy czasu, ani pozwolenia na to, by pośmigać po nim Mustangiem.
Wcześniej po Laguna Seca jeździłem już Mercedesem AMG GT podczas jego premiery, dlatego żałowałem, że nie mogłem porównać tych dwóch superaut w tych samych warunkach…
6,3 metra żywej legendy
Kiedy wróciłem na parking, nie dało się nie zauważyć obecności Forda F-350. Stał tam, nie mieszcząc się w wyznaczonych liniach, choć to przecież amerykański parking. Wyskoczyłem z Mustanga i dopadłem olbrzymiego pick-upa zanim ktoś znów sprzątnąłby mi go sprzed oczu. Mierzące 6,3 metra długości i niemal 2,7 metra szerokości (wraz z lusterkami) nadwozie robi na żywo znacznie większe wrażenie, niż na zdjęciach, na których wygląda na zwykłego, europejskiego pick-upa. Tylko fakt, że maska sięga mi do ramion, trochę zmienia perspektywę.
Zajęcie miejsca w przestronnej kabinie to prawdziwa wspinaczka. Trzeba stanąć na wysokim, masywnym progu, złapać za uchwyt na przednim słupku i wskoczyć na fotel. A ten jest szeroki, miękki i pozbawiony trzymania bocznego, czyli po amerykańsku. Pomiędzy fotelami znajduje się potężny podłokietnik, szerokością zbliżony do foteli europejskich aut do miasta. Pojemność pozwoliła mi zmieścić w nim cały średniej wielkości plecak, co mówi samo za siebie. Schowków i kieszeni w kabinie nie brakuje, a miejsce do przechowywania drobiazgów znalazło się nawet pod siedziskiem tylnej kanapy.
Testowany model to Ford F-350 w wydaniu Super Duty, w topowej wersji wyposażenia King Ranch. Jest tam wszystko, a nawet więcej, niż można by się spodziewać po dużym samochodzie użytkowym. Oprócz dwustrefowej automatycznej klimatyzacji jest też klimatyzacja foteli, obok funkcji ich podgrzewania i 10-stopniowej regulacji wraz z funkcją pamięci ustawień. Regulowane są nawet pedały. Jest też nawigacja i system Sync poprzedniej generacji, który działa dość opornie, ale za to już jesienią zawita następca F-350 z aluminiowym nadwoziem i świetnym systemem Sync 3.
Deska rozdzielcza Forda F-350 jest czytelna i uporządkowana, a jej toporny kanciasty wygląd dodaje uroku. Materiały, poza miękką skórą na fotelach, podłokietniku i kierownicy, są twarde jak na „amerykańca” przystało. Nawet drewniane ozdobne elementy są z twardego, zimnego plastiku. Ale wyglądają efektownie i o to chodzi.
Użytkowy charakter auta zdradza też napęd na cztery koła, przełożenia redukcyjne, dodatkowe przełączniki zarezerwowane choćby do obsługi opcjonalnego pługa czy szperaczy. Jednym przyciskiem można zmienić rozstaw lusterek zewnętrznych, co przyda się przy ciągnięciu szerokiej przyczepy. Podczas jazdy natomiast trzeba się przyzwyczaić do obserwacji zarówno górnego zwierciadła, jak i dolnego o szerokim kącie.
No i kamera z tyłu, pozwalająca na precyzyjne dołączenie naczepy czy obserwowanie ładunku na potężnej 1815-litrowej skrzyni, mogącej przewieźć aż 1,7 tony!
Bulgot V8 i potężny moment obrotowy
Czas w końcu ruszyć. Przekręcam kluczyk i do moich uszu dociera znajoma muzyka. Potwór ożywa, czemu towarzyszy wywołujący przyjemny dreszcz bulgot 6,7-litrowego silnika V8 Power Stroke. Jest to turbodiesel, dzięki czemu do dyspozycji kierowcy, oprócz 440 KM mocy, jest gigantyczny moment obrotowy sięgający 1166 Nm przy zaledwie 1600 obr./min! Parametry godne czołgu. A spalanie? Spokojna, przepisowa jazda dała wynik około 14 mil na galon, czyli około 17 l/100 km.
Dźwignia zmiany biegów znajduje się po amerykańsku przy kierownicy, co oszczędza sporo miejsca na konsoli środkowej. Trzeba tam przecież zmieścić gigantyczne amerykańskie kubki z kawą. Znajduję pozycję D i ruszam. Wyjazd z parkingu to nie lada wyczyn, ze względu na wymiary – sam rozstaw osi to cztery metry – tyle co przeciętny miejski samochód w Europie. Ale i kierownicą trzeba się zdrowo nakręcić, żeby przednie koła zmieniły kierunek, co widać na zdjęciu poniżej - mały łuk drogi, a skręt kierownicą o ponad świerć obrotu. Udało się.
Wciskam gaz i przy akompaniamencie ładnie brzmiącego diesla V8 samochód majestatycznie nabiera prędkości. Przy pierwszym hamowaniu F-350 po raz kolejny zdradza swoją naturę, bo lewy pedał raczej luźno komunikuje się z układem hydraulicznym, a inna rzecz, że to auto ma 3,5 tony masy własnej, więc zatrzymać to w miejscu jest nie lada wyczynem. A może ważyć więcej, bo dopuszczalna masa dla tej wersji sięga 5,2 tony. Dodając do tego niemal 6,5 tony przyczepy dostajemy imponujący zestaw.
Choć nie jestem drobnej budowy, na miejscu kierowcy czułem się mały. Fotel był jakby o dwa rozmiary za duży, kabina superszeroka, bo nie ma mowy żeby na przykład dosięgnąć do prawych drzwi, nawet mocno się wychylając. Przed sobą widziałem potężną maskę, która skutecznie przesłaniała mniejsze przeszkody w odległości dwóch, trzech metrów przed autem. Lusterka boczne o niespotykanych rozmiarach podzielone są na dwie części, z czego dolna jest mocno wypukła i pozwala widzieć, czy przy zmianie pasa nie staranujemy jakiegoś Fiata 500, który plącze się pod kołami.
Po paru milach za kierownicą przyzwyczaiłem się do samochodu i specyficznego sposobu jego prowadzenia. Stał się zaskakująco normalny, przy całej swojej monstrualnej naturze. O tym że jadę wielkim autem przypomniałem sobie, kiedy mijałem dużą, amerykańską ciężarówkę i z jej kierowcą byłem na niemal tym samym poziomie, na każdego kierowcę osobówki patrząc jednocześnie z góry.
Czołg na czterech kołach
Na drodze Ford F-350 nie jest mistrzem łagodnego pokonywania nierówności. Nastawione pod kątem zwiększonej ładowności zawieszenie oparte jest na resorach piórowych, co powoduje mocne podskakiwanie tyłu. Oczywiście w pustym aucie. Po zapakowaniu 1700 kg ładunku na skrzynię o pojemności 1815 litrów, czy podłączeniu przyczepy, która może ważyć w tej wersji ponad 6,3 tony, z pewnością doznania zmieniają się całkowicie. Ale umówmy się, choć używany przez wielu na co dzień, taki pick-up ma służyć przede wszystkim do pracy.
Zobacz, jak jeździ Ford F-350:
W trudnym terenie 21-centrymetrowy prześwit, terenowe opony i napęd wszystkich kół z reduktorem, w połączeniu z supermocnym turbodieslem czynią z F-350 istny czołg. Nie było niestety czasu ani miejsca, by to sprawdzić, ale wystarczy obejrzeć kilka filmów na Youtube, żeby przekonać się co potrafi F-350. Wyciągnięcie tira z rowu czy zaspy, transport drewna, przeprawa przez błotnistą drogę – żaden problem.
Dziki mustang czy reprezentacyjny ogier?
Ford F-350 Super Duty w podstawowym wyposażeniu jest trochę jak półdziki koń używany do ciężkiej pracy na farmie, ale już nie do podróżowania. W wyposażeniu King Ranch natomiast koń ten wciąż wie jak orać pole czy zagonić bydło do zagrody, ale pozwala się też osiodłać i pognać eleganckim kłusem do miasteczka.
Jazda Fordem F-350 pozostawia niezapomniane wrażenie. Prawdziwy kolos o potężnym silniku, ogromnej masie i sporych rozmiarach, który jednocześnie jest zaskakująco łatwy w prowadzeniu. Przynajmniej na szerokich, amerykańskich drogach i autostradach. W Polsce takim autem lepiej nie zapuszczać się do miasta. No i bez kategorii C takim autem u nas ani rusz.
Ford F-350 już jesienią doczeka się debiutu nowej generacji, z lżejszym aluminiowym nadwoziem, na wzór nowego F-150, z systemem Sync 3 i wieloma innymi usprawnieniami. Obecny model wcale jednak nie odstaje od konkurencji i jak na pojazd użytkowy jest nowoczesny i wygodny.