Czy to zbieg okoliczności, czy też świadomy zamiar, że Chevrolet ochrzcił swojego najnowszego kompaktowego vana mianem kojarzącym się z amerykańskim centrum rozrywki? Prawdopodobnie nie był to przypadek, ponieważ słysząc „Orlando”, od razu mamy przed oczami słynny Disneyland. Najnowszy siedmiomiejscowy
Chevrolet ma sprawiać rodzinom tyle samo frajdy, co pobyt w ojczyźnie Myszki Miki i Kaczora Donalda. I nie tylko dlatego, że zakup tego auta nie wymaga sejfu tak wielkiego jak skarbiec Sknerusa McKwacza z popularnej disnejowskiej kreskówki. Za Orlando z najmocniejszą wersją dwulitrowego diesla (163 KM) zapłacimy minimum 81 990 zł. Równie mocny Ford kosztuje od 91 450 zł, a za miejsca dla szóstego i siódmego pasażera trzeba jeszcze dopłacić 2800 zł. Renault Grand Scénic nie jest w stanie pokonać Chevroleta ceną.
„Francuz” kosztuje co najmniej 91 900 zł, przy czym w testowanej wersji 1.9 dCi jest o ponad 30 koni mechanicznych słabszy od rywali.
Dzięki atrakcyjnej cenie Orlando już na starcie uzyskało pole position, jednak nie jest to druzgocąca przewaga. Szerokie „plecy” i mocne „lędźwie” wprowadzają męską elegancję SUV-ów do klasy rodzinnych vanów. Także to wzbudza zainteresowanie. Jeszcze ciekawsza okazuje się nowoczesna technika, ukryta w blaszanym „garniturze” o długości 4,65 metra. Podczas gdy opracowana w Rüsselsheim płyta podłogowa (będzie też bazą dla najnowszej Zafiry) jest schowana przed wzrokiem, oko znawcy od razu rozpozna w kokpicie Chevroleta niektóre przełączniki z Astry i Insignii.
Także grafika na ekranie nawigacji jest identyczna jak w modelach Opla. Wyświetlane na monitorze mapy z wyraźnie widocznymi pikselami (podobnie jak w Renault Grand Scénicu) przypominają znane z jaskiń malowidła naskalne.
To co widzimy na ekranie w Fordzie, wygląda lepiej. „Poszarpany” kokpit C-Maksa wydaje się przestylizowany, szczególnie w porównaniu ze spokojnym projektem deski rozdzielczej Renault. Niestety, oryginalne na siłę wzornictwo pogorszyło obsługę niemieckiego vana. Kto zamówi opcjonalny system multimedialny, ten nie będzie wprawdzie zmagał się ze skomplikowanymi przełącznikami, ale za to musi przedzierać się przez wielopoziomowe menu.
Według zgodnej opinii międzynarodowego jury grupy „Auto Bilda” Orlando niewiele ustępuje rywalom jakością. „Chevy” jest solidnie zmontowany i nie ma się czego wstydzić pod żadnym względem, szczególnie biorąc pod uwagę różnicę w cenie. Tworzywa sztuczne są przyjemne w dotyku, a na obszernych fotelach przednich podróżuje się bardziej komfortowo niż w Fordzie. „Dużo samochodu za niewiele pieniędzy” – mówi redaktor naczelny węgierskiego „Auto Bilda” Robert Szabo.
Są też i krytyczne opinie. Pod względem ilości miejsca w kabinie Orlando pokazuje, że więcej – w tym przypadku chodzi o zewnętrzną długość karoserii – może oznaczać mniej. Choć na pewno przesadą byłoby powiedzieć, że jest ciasno. Jednak Chevrolet oferuje mniej przestrzeni, niż można by się spodziewać po długim nadwoziu. Przecież „amerykanin” jest dłuższy od „francuza” o dziewięć centymetrów. Ale po położeniu na płasko wszystkich siedzeń w Orlando zmieści się aż o 583 litry bagażu mniej niż w Grand Scénicu. Rozczarowany był nie tylko naczelny łotewskiej edycji „Auto Bilda” Oscar Vizbulis, który chwalił „amerykanina” za wygląd.
Projektanci nie do końca przemyśleli wnętrze. Na miejscach w drugim rzędzie, gdzie najczęściej siedzą pasażerowie, jest ciaśniej niż w testowanych konkurencyjnych autach. Całkiem z tyłu mamy natomiast zaskakująco dużo przestrzeni. Nawet dorośli będą tam przebywać w znośnych warunkach. Tylko jak często podróżuje się z kompletem pasażerów?
Po złożeniu siedzeń otrzymuje się płaską powierzchnię ładunkową. Pomiędzy złożonymi oparciami powstają jednak głębokie „rozpadliny”. Ponadto pozostaje otwarte pytanie: dlaczego nie można zablokować drugiego rzędu siedzeń, mimo że składa się go ku przodowi, co ułatwiłoby zajęcie miejsc szóstego i siódmego?
Najbardziej komfortowo w drugim rzędzie podróżują pasażerowie Renault. W Fordzie siedzenia tylne są za krótkie i zbyt wąskie. Za to na ciasnych parkingach najwygodniej wsiada się do Grand C-Maksa, dzięki przesuwnym drzwiom. Jednak praktyczność to niejedyny talent Forda, o czym świadczył szeroki uśmiech Hiranta Kasapoglu po jego powrocie z toru, na którym testowano dynamikę prowadzenia. „Kierowców ze sportową żyłką Ford oczaruje zawieszeniem, gdyż umożliwia ono naprawdę dynamiczną jazdę” – pochwalił C-Maksa redaktor naczelny tureckiej edycji „Auto Bilda” – „Bezpośredni układ kierowniczy – dodał – pozwala prawie zapomnieć o tym, że kieruje się wysokim, siedmioosobowym vanem.”
Również silnik Forda okazuje się najbardziej sportowy. Dwulitrowy motor bez wahania zabiera się do pracy i zapewnia dynamiczne przyspieszanie także na wysokich biegach podczas wyprzedzania. Reagujący z ociąganiem na polecenia kierowcy diesel Orlando jest bardziej ociężały. Zanim pokaże na co go stać, musi mieć sekundę na zastanowienie i głęboki wdech. Ponadto wcale nie jest cichy – podróżując Chevroletem, trudno zapomnieć, że to diesel.
Relaks podczas wycieczek zapewnia Grand Scénic. Spokojna jazda jest dla niego ważniejsza niż burzliwy temperament. Owszem, jest słabszy, ale można poczuć to tylko w bezpośrednim porównaniu. „Poza tym zawsze czujemy, że mamy do dyspozycji dość mocy” – ocenia szef „Auto Świata” Stanisław Sewastianowicz.Niesamowite, jak dobrze „francuz” radzi sobie ze sportowymi manewrami. Jednak nieco „gumowaty” układ kierowniczy mógłby być precyzyjniejszy. Jego opór przeszkadza przede wszystkim podczas parkowania, ale za to poprawia stabilność utrzymywania kierunku jazdy. Bardziej nerwowo pracuje wrażliwy na nierówności układ kierowniczy Orlando.
Brak wystarczającej informacji zwrotnej o tym, co dzieje się z kołami przednimi, sprawia, że trudniej intuicyjnie utrzymać Chevroleta na stałym kursie. Szkoda, ponieważ podwozie tego samochodu dobrze sprawdza się na zakrętach, a tył mający w obszarze granicznym delikatną tendencję do uślizgu dodaje prowadzeniu przyjemnej dynamiki.
Marka z koncernu General Motors pozwala sobie na deficyty w zakresie komfortu. Na kiepskich nawierzchniach oś przednia była nieco hałaśliwa, a zamontowane w aucie testowym 18-calowe koła niskoprofilowe przenosiły do kabiny wszelkie wstrząsy wywołane przez drobne nierówności poprzeczne i niewielkie dziury. Także Renault zapewnia w pełni komfortową jazdę tylko w pewnych warunkach. Dzięki zawieszeniu o długim skoku Grand Scénic „płynie” łagodnie po nawet mocno pofalowanej jezdni. Jednak tylko dopóty, dopóki nawierzchnia jest nienaruszona. Na krótkich nierównościach traci już dobre maniery. Ponadto odgłos toczenia silnie przenosi się do kabiny.
Ford Grand C-Max okazał się najlepszym kompromisem pomiędzy praktycznością, komfortem i dynamiką prowadzenia, ale na przeciętnej drodze najskuteczniej resoruje francuskie auto. Po naszym porównaniu jedno jest pewne: nudne vany, których prowadzenie było dotąd pracą, a nie przyjemnością, przechodzą do historii.
Podsumowanie - Dobry stosunek wartości do ceny i niezwykły wygląd – już samo to zapewnia Chevroletowi połowę sukcesu. „Amerykanin” świetnie się spisał podczas pierwszego starcia, czym wzbudził sympatię międzynarodowego jury grupy „Auto Bilda”. Jeśli jednak koncernowo spokrewniony Opel chce sprzedawać tę samą technikę w nowej Zafirze, to powinien popracować nad komfortem resorowania i bardziej kreatywną koncepcją kabiny, gdyż okazuje się ona niezbyt przestronna.
Renault Grand Scénic nie jest w stanie pokonać Chevroleta ceną. „Francuz” kosztuje co najmniej 91 900 zł, przy czym w testowanej wersji 1.9 dCi jest o ponad 30 koni mechanicznych słabszy od rywali.
Elegancko wygięta deska rozdzielcza emanuje solidnością i spokojem, a kolorystykę i grafikę centralnego wyświetlacza można zmieniać. Nawigacja jest obsługiwana niewygodnym naciskanym pokrętłem.
Indywidualne fotele tylne są najbardziej komfortowe w tym porównaniu, trzeba tylko pamiętać o podniesieniu zagłówka.
„Francuz” w wersji pięcioosobowej przewiezie najwięcej bagażu (od 678 do 2083 l).
Ford kosztuje od 91 450 zł, a za miejsca dla szóstego i siódmego pasażera trzeba jeszcze dopłacić 2800 zł
Elegancko urządzony, jednak w szczegółach niepozbawiony zagadek kokpit z czytelną grafiką na ekranie nawigacji. Przesuwne drzwi po obu stronach umożliwiają wygodne zajmowanie miejsc w wąskiej kabinie.
Trzeci rząd siedzeń (2800 zł) z krótkimi oparciami i małą przestrzenią na kolana nadaje się tylko dla dzieci.
Na bagaż pozostaje od 475 do 1742 litrów. Po zajęciu wszystkich miejsc bagażnik kurczy się do skromnych 92 litrów.
Za Orlando z najmocniejszą wersją dwulitrowego diesla (163 KM) zapłacimy minimum 81 990 zł.
Masywny kokpit z dobrych materiałów. Wiele przełączników pochodzi z modeli Opla. Za panelem sterowania radiem wygospodarowano schowek. Wąskie okna i wysoko poprowadzona dolna linia okien ograniczają widoczność.
Dodatkowe siedzenia są standardowe i zapewniają znośne warunki podróży.
Pojemność od 458 do 1500 litrów oznacza najmniejszy bagażnik. Pa zabraniu kompletu pasażerów za ostatnimi siedzeniami pozostaje 29 litrów.
Dobry stosunek wartości do ceny i niezwykły wygląd – już samo to zapewnia Chevroletowi połowę sukcesu. „Amerykanin” świetnie się spisał podczas pierwszego starcia, czym wzbudził sympatię międzynarodowego jury grupy „Auto Bilda”. Jeśli jednak koncernowo spokrewniony Opel chce sprzedawać tę samą technikę w nowej Zafirze, to powinien popracować nad komfortem resorowania i bardziej kreatywną koncepcją kabiny, gdyż okazuje się ona niezbyt przestronna.