Celem wyprawy było przemierzenie Rumunii od Sybinu na wschód, do delty Dunaju, gdzie ta potężna rzeka, przepływając przez kilka krajów i stolic, kończy swój bieg, wpadając rwącym nurtem do Morza Czarnego.
Trasa liczyła niemal 1000 kilometrów. Wiodła zarówno asfaltem – gdzieniegdzie gładkim, równym i szerokim, w większości wąskim i dziurawym, znienacka urywającym się i przechodzącym w nie mniej dziurawy szuter usiany kamieniami, a po deszczu grząskim błotem. Poniżej krótki film z przejazdu takim właśnie błotnistym odcinkiem.
Środkiem transportu przez trzy dni rumuńskiej przygody była 184-konna Skoda Octavia Scout z 2-litrowym silnikiem TDI i 6-stopniową skrzynią biegów DSG. Auta nie były specjalnie przygotowywane do trudów wyprawy, poza zamontowaniem odpowiednich opon Continental ContiCrossContact LX2 i wrzuceniem "zapasu" na dach, gdzie zamocowany w masywnym bagażniku Thule wyglądał na pewno bardzo efektownie i przynajmniej nie zabierał miejsca w - bądź co bądź - przepastnym bagażniku.
W wyposażeniu Octavii Scout pojawiło się kilka elementów z listy dodatkowych opcji, wśród nich m.in. gniazdko 230 V, system audio Canton, nawigacja Columbus z dużym 8-calowym ekranem i kilka innych elementów przydatnych w dalekiej podróży. Bazowa cena wynosząca u nas 124 tys. złotych podniosła się tym samym o kolejnych kilkanaście tysięcy.
Pierwszego dnia ruszaliśmy w upale spod lotniska w Sybinie. W kolumnie samochodów pokonaliśmy pierwszy odcinek drogą szybkiego ruchu, gdzie od razu zaskoczyło mnie wyciszenie kabiny. Nawet z tak dużym "żaglem" na dachu przy prędkości 130 km/h można było spokojnie rozmawiać. A do tego spalanie, które mieściło się w okolicach 7 l/100 km, przy całkiem dynamicznej jeździe.
Podziwiając piękną przyrodę i malownicze, choć bardzo ubogie wioski, mijając przyjaźnie nastawionych mieszkańców, dotarłem do części terenowej, zorganizowanej po to, żeby pokazać możliwości wyżej zawieszonej i napędzanej na cztery koła Octavii Scout.
Poziom trudności trasy nie był ekstremalnie wysoki, ale przecież duże rodzinne kombi to nie samochód terenowy. Mimo to jednak, napęd i zwiększony prześwit, wspólnie z dobrymi oponami, pozwoliły na przebrnięcie przez grząskie błoto, podmokłą trawę, rozoraną przez ciągniki rolnicze i usianą głębokimi błotnymi koleinami drogę.
Momentami wydawało się, że Skoda ugrzęźnie w jednej czy drugiej kałuży, ale sprawne operowanie gazem i kierownicą pozwalało wybrnąć z opresji i dojechać do ponad 100-letniego, wysokiego wiaduktu Podu Ilii, z którego rozpościerał się przepiękny widok na okolicę.
Kolejny etap to już lokalne drogi, na których asfalt raz jest, a raz nie ma, żeby za chwilę zniknąć na dobre. Właściwie lepiej w tych miejscach, kiedy asfaltu nie ma, bo ten który jest, usiany jest głębokimi dziurami o ostrych krawędziach, gdzie łatwo uszkodzić opony czy nawet zawieszenie.
Ponownie rodzinne, uterenowione kombi zaskoczyło mnie możliwościami jazdy po błotnisto-kamienistych szosach pełnych dziur, kolein i wypłukanych ulewami koryt. Momentami prędkość na tych wyboistych drogach dochodziła do 80 km/h. Taka jazda dawała też dużo frajdy, bo Octavia dawała się wrzucać w szutrowe zakręty z gracją samochodu rajdowego, choć oczywiście do takiego jest jej bardzo daleko.
Przerwa w podróży zaplanowana została w okolicy zamku w Branie, gdzie mieszka ponoć sam hrabia Drakula (zdjęcie poniżej). Niestety nie zastałem go w domu, więc po rozprostowaniu kości pognałem dalej. A dalej było jeszcze piękniej. Górskie okolice, wioski rzadko usiane domami i budzące respekt majestatyczne masywy wysokich gór pokryte gdzieniegdzie śniegiem.
Gnaliśmy tak, wzbijając tony pyłu z szutrowych dróg, który wciskał się w każdy zakamarek i szczelinę samochodu i skutecznie ograniczał widoczność na dziurawych jak ser szosach.
W ten sposób dotarliśmy do celu pierwszego dnia, na zasłużony odpoczynek dla nas i dla samochodów, które musiały zostać dotankowane przed kolejnym dniem.
500 kilometrów, wiszący most, prom na Dunaju
Drugiego dnia ambitny plan to 500 km i meta w rezerwacie delty Dunaju. Cały dzień i tylko 500 km? Owszem, jeśli ma się w planie to, co my. A zaczęło się od asfaltowego odcinka krętej drogi, gdzie emocji nie brakowało. Każdy niemal zakręt, pokonywany z prędkością nieco wyższą niż podczas rodzinnej przejażdżki, oznaczał przeraźliwe kwiczenie opon. Zawieszenie Octavii Scout dawało jednak spory margines bezpieczeństwa.
Wśród obecnych na wyprawie kolegów-dziennikarzy opinie dotyczące prowadzenia auta w zakrętach były skrajne – od uznania do krytyki. Mnie znacznie bliżej jest do tych pierwszych. Dlaczego? Biorąc poprawkę na podniesiony prześwit i nienaturalnie wysoki środek ciężkości, przesunięty przez wrzucenie bagażnika dachowego i ciężkiego pełnowymiarowego koła zapasowego, dodając do tego opony o miękkiej mieszance i 25 stopni ciepła, było naprawdę dobrze. W końcu jest to rodzinne kombi o pseudoterenowej charakterystyce, a nie rasowy hot hatch stworzony do połykania zakrętów.
Mimo kwiczenia opon, auto wrzucane ze sporymi prędkościami w zakręty i nawroty przeprowadziło nas w kolejne malownicze miejsce – zaporę na jeziorze. Widok, w połączeniu z mocnym, porywistym wiatrem, zapierał dech w piersiach. Krótki odpoczynek miał nam dać koncentrację przed następnym wyzwaniem a był nim przejazd przez wąski, wiszący most z drewnianą jezdnią.
Choć miejscowi niewiele sobie z tego robili – dla każdego z nich to zwykła przeprawa przez rzekę, którą codziennie pokonują w drodze do pracy – dla mnie i każdego uczestnika wyprawy Skoda Euro Trek było to przeżycie podkręcające poziom adrenaliny i wywołujące dreszczyk emocji. Zobaczcie na poniższym filmie.
Do wjazdu na most konieczne było złożenie lusterek, a następnie przy akompaniamencie skrzypienia, trzeszczenia i postukiwania pozornie wątłej konstrukcji mostu, trzeba było przeprawić się na drugą stronę rzeki jadąc raz w górę, raz w dół, mijając kolejne przęsła. Udało się. Jedziemy więc dalej.
Za połową drogi zatrzymaliśmy się w większej miejscowości na tankowanie. Kilkanaście Octavii Scout skutecznie zablokowało na 20 minut niedużą stację paliw, ale ponad 300 litrów zakupionego paliwa z pewnością przyczyniły się do tego, że właściciel obiektu nawet się nie zająknął. Uzupełnianie zbiorników odbyło się jak na pit stopie podczas wyścigu. Ustawione w kolejce auta podjeżdżały do jednego dystrybutora jeden po drugim, odjeżdżając po zalaniu pod korek.
Będąc przy kwestiach paliwa. Duża moc, spora masa auta, napęd na cztery koła i „żagiel” na dachu, w połączeniu z dynamiczną jazdą, w tym terenową, okupione były spalaniem w okolicach 7-8 l/100 km. Zużycie z trzech dni nie przekroczyło poziomu 8 litrów na „setkę”, a to bardziej niż dobrze. Przy okazji – paliwo w Rumunii jest nieco droższe niż w Polsce, bo litr benzyny to około 5 złotych, oleju napędowego nieco tylko mniej.
Przed nami kolejna przeszkoda – Dunaj. Bliska ujścia do Morza Czarnego rzeka jest w tym miejscu szeroka, głęboka i rwąca, a jej brunatne odmęty budzą zasłużony respekt. Przeprawa promowa działa tam bardzo sprawnie, przerzucając po kilka samochodów to na jedną, to na drugą stronę. I już po chwili jechaliśmy dalej, przez urzekająco piękny rezerwat delty Dunaju, wpisany w 1991 roku na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Ciągnąca się kilometrami nitka asfaltu biegnie wzdłuż soczyście zielonych terenów, między wysokimi pagórkami, wznosząc się i opadając. Odwiedzając okolice Morza Czarnego podczas wakacyjnych wypraw, wybierzcie się zobaczyć to miejsce, bo naprawdę warto.
Cel osiągnięty
Trzeciego dnia obudziła mnie intensywna nocna burza z rzęsistym deszczem. Oznaczało to, że ulewa rozmoczy i rozmyje drogi, którymi mieliśmy udać się w kierunku miasta Konstanca i leżącego nieopodal lotniska. Świetnie, oby tylko organizatorzy nie zmienili trasy.
Na szczęście testowy przejazd Skodą Octavią Scout pokazał, że choć rzeczywiście jest mokro i grząsko, kombi poradzi sobie bez większego problemu. I rzeczywiście, chociaż autem rzucało w koleinach i błotnistych kałużach tak, że momentami jechało na wprost ustawione pod kątem 45 stopni do kierunku jazdy, napęd używający sprzęgła Haldex piątej generacji nie poddał się ani raz, a spory prześwit nie pozwalał zawiesić się i wkleić w grząską ziemię - patrz: wideo u góry artykułu.
Znów, dla auta z napędem na cztery koła teren ten nie był wybitnie wymagający, ale pamiętajmy, że jest to rodzinne auto, dające z założenia możliwość zjechania z utwardzonego szlaku czy przedostania się zimą przez śnieżne zaspy, a nie pokonywania off-roadowych przepraw.
W końcu ruszyliśmy na lotnisko, zostawiając na tamtejszym parkingu ubłocone, podrapane i pewnie też gdzieniegdzie pogniecione samochody, które egzamin mający pokazać ich uniwersalny charakter zdały wzorowo.
Podsumowanie
Skoda Octavia Scout to samochód wielu zastosowań. Przestronne i komfortowe wnętrze przewiezie pięciu pasażerów i ponad 600 litrów bagażu. Zawieszenie pozwoli na wygodną jazdę nawet na drogach niższej kategorii, a i sportowe zacięcie kierowcy zaspokoi w szybko pokonywanych wirażach.
Wyższy prześwit i skuteczny napęd na cztery koła pozwolą pokonać wiele przeszkód na bocznych, nieutwardzonych drogach, a mocny i elastyczny silnik nie wysuszy kieszeni podczas wizyt na stacji. Jedynie cena, zaczynająca się od około 115 tys. złotych za wersję bazową (2.0 TDI 150 KM 4x4) i 125 tys. za topową, 184-konną, może wydawać się wysoka, zwłaszcza kiedy po doposażeniu w większość opcji dobijemy do ponad 160 tys. złotych.
Dostaniemy za nią jednak wszechstronne i dobrze wyposażone auto, spokojnie rywalizujące z podobnej wartości SUV-ami, a przewyższające je prowadzeniem i przestronnością.