Afrykańskie kraje (szczególnie te poza wybrzeżem Morza Śródziemnego) kojarzą nam się z ekstremalnymi warunkami jazdy dla terenówek. Czego wobec tego należy się spodziewać po „zwiedzaniu Namibii Skodą Yeti”? To żart czy przejażdżka pomiędzy kurortami?
Namibia to państwo w południowo-zachodniej Afryce o powierzchni 825 tys. km2 (ponaddwukrotnie większe niż Polska), zamieszkiwane przez zaledwie 2,2 mln osób. Daje to jeden z najniższych na świecie wskaźników zaludnienia (2,6 os./km2). Większą część kraju pokrywają pustkowia, m.in. pustynia Namib.
Kraj ten wiele lat temu funkcjonował jako niemiecka kolonia (wpływy w postaci architektury czy mieszkających tu obcokrajowców widoczne są do dziś), a następnie pozostawał pod rządami RPA. Niepodległość odzyskał dopiero w 1990 r. Wizytówką Namibii są dziko żyjące zwierzęta (również te najgroźniejsze) oraz… turyści przyjeżdżający tu na polowania lub z zamiarem zasmakowania życia na prawdziwej pustyni.
Gdzie w tym wszystkim jest miejsce dla Skody Yeti, która przecież prawdziwą terenówką nie jest? Okazuje się, że znaczną część kraju pokrywa sieć doskonale utrzymanych dróg szutrowych, po których czeski SUV bez kłopotu poruszał się z prędkościami przekraczającymi nawet 100 km/h!
Auta dotarły tam w kontenerach, a następnie – nie licząc szyb potłuczonych kamieniami przez blisko przejeżdżające pojazdy – bezawaryjnie (i to kilkukrotnie!) pokonały trasę wyprawy liczącą ponad 1,5 tys. km. Udało nam się zobaczyć prawdziwe wydmy, zamieszkać w miejscu z widokiem na rozległą pustynię Namib, podejrzeć zwierzęta żyjące swobodnie w rozległym parku oraz posmakować lokalnych specjałów. A Skoda Yeti okazała się doskonałą towarzyszką podróży.