Według Toyoty ta nowo powstała klasa powinna nazywać się "Fun-vans". Brzmi dobrze
W każdym razie Verso to samochód, w którym można znaleźć elementy z przeróżnych pojazdów i koncepcji. Przedni pas, przednią część kabiny i przedłużoną płytę podłogową z Yarisa, wysoki dach ze Scénica, a na dokładkę tył przypominający budkę telefoniczną. Z połączenia tego wszystkiego naprawdę wyszło coś nowego: tak wielkiej ilości miejsca przy tej długości (3,86 m) jeszcze nie widzieliśmy.
Wsiadamy i... pierwsze zaskoczenie
Dach ucieka nam gdzieś wysoko w górę, jak w dużym vanie, ale podłoga pozostaje nisko, jak w każdym małym aucie. Nogi znajdują wygodne miejsce gdzieś w trzewiach przegrody czołowej. Za to siedziska mogłyby być trochę dłuższe. Z tyłu każdy może się pobawić w iluzjonistę: kilka ruchów dłonią i oba tylne boczne siedzenia znikają pod podłogą. Choć środkowy fotelik już trzeba niestety wymontowywać. Ale za to jaki bagażnik! 1930 l to po prostu rozpusta. Renault Kangoo potrafi przewieźć 2600 l, ale dopiero po naprawdę pracochłonnym wymontowaniu tylnej kanapy. Ale tak czy inaczej mimo ogromnego bagażnika Verso nie jest autem dostawczym, raczej namiastką maksikombi w klasie mini - w skrócie: samochodem, z którego się korzysta z przyjemnością niejako niezależnie od ilości koni mechanicznych pod maską i kwestii prestiżowych.
Znajdziemy tu taką nieprzebraną masę schowków, że poszukiwanie ukochanej spinki do włosów naszej córeczki może trwać tygodniami
Wynika z tego, że Verso jawi się nam jakimś następcą nieśmiertelnego Volkswagena "Ogórka", tyle że porządnie wykonanego i bezpiecznego (bo np. cztery poduszki powietrzne są standardem w Niemczech). Z przyjemnością myśli się o wspaniałej widoczności - te cudownie przeszklone szyby - ale... Właśnie, ale. Do wymienionych wcześniej cech, składających się na Yarisa Verso, dopisać trzeba niestety także kilka mniejszych lub większych wad. Nie należy robić wielkiego halo wokół nieprecyzyjnego układu kierowniczego, bo takim autem nikt przy zdrowych zmysłach i tak nie bawi się w sportowe slalomy.
Silniczek o pojemności 1,3 l także nie budzi większych zastrzeżeń, choć spalanie mogłoby być niższe
Ale niektóre właściwości auta są po prostu niezrozumiałe. Jak na przykład zanik owej wspaniałej widoczności przy pierwszym deszczu (przewietrzanie wnętrza jest niewydajne, sugerować należy więc dokupienie klimatyzacji). Równie problematyczny jest załadunek samochodu przy drzwiach otwierających się na prawą stronę. Niska jakość spasowania elementów mało urozmaiconego kolorystycznie wnętrza trochę dziwi przy tej cenie.
Wszystko to strasznie trudno dopasować do ogromnie wysoko ustawionej poprzeczki cenowej
Cena tego cacka na rynku polskim na razie nie jest znana, ale w Niemczech wynosi ona 28 980 DEM (Kangoo można nabyć już za 22 490 DEM). Choć z pewnością ten dziwnie pomieszany i drogi samochód ma wszelkie zadatki na przyjaciela kierowcy. Pod warunkiem że kierowca lubi właśnie takie "inne auta". Musimy jednak gruntownie przemyśleć, czy tego rodzaju "nowość" będzie dla nas najlepszym rozwiązaniem.