Kabriolet jest zawsze ostatnią odmianą Golfa. Schodząca generacja najpopularniejszego auta z Wolfsburga wydała na świat prawdopodobnie ostatnie „dziecko”, które mimo wieku bazowej konstrukcji prezentuje się znakomicie. I rzeczywiście jest pierwsze, bowiem nigdy dotąd nie produkowano Golfa, który miałby zarazem otwierany dach i logo GTI.
Obu wariantów powstało odpowiednio 680 tys. i 1,8 mln sztuk. Można zatem przypuszczać, że chętnych nie będzie brakować, a po pierwszej przejażdżce wiemy już, że sami także ustawilibyśmy się w kolejce. Golf GTI Cabrio nie zmusza bowiem kierowcy, który przesiada się ze zwykłego GTI, do wyrzeczeń. Możliwość targania włosów wiatrem i bycie bliżej wszystkiego, co wokół samochodu, wymagają 140-kilogramowego balastu w postaci wzmocnień nadwozia.
Różnica jest tylko nieznacznie odczuwalna w dynamice wzdłużnej (7,3 zamiast 6,9 s do „setki”), za to w poprzecznej – już nieco bardziej. Na brak wrażeń jednak nie można narzekać. Skoro już o sekundach mowa: otwarcie dachu zajmuje 9 s (zamknięcie – 11 s) ijest możliwe także podczas jazdy z prędkością do 30 km/h. Z dachu inżynierowie też mogą być dumni.
Część nad głowami kierowcy i pasażera jest twarda, a całość – dobrze wyciszona. Pozytywnie zaskoczyła nas wszechstronność napędu i zawieszenia. Leniwa jazda z lekkim gazem i jedną ręką na kierownicy sprawia równie wiele przyjemności, co atakowanie ciasnych zakrętów i samodzielna obsługa DSG. W trakcie mocnego wciskania gazu warto jednak oburącz trzymać kierownicę – 210 „turbokoni” puszczonych na przednią oś to nie przelewki.
Golf VII już puka do drzwi, ale VI Cabrio nie odejdzie jeszcze przez blisko 3 lata. Na tak emocjonującą wersję „siódemki” jak GTI Cabrio trzeba będzie poczekać jeszcze dłużej. Na pewno są szybsze lub zwinniejsze auta, ale nie tak wszechstronne. GTI Cabrio może służyć dwóm osobom codziennie, przez cały rok.