• "Jeśli jesteśmy profesjonalnym ratownikami, to jedziemy na miejsce każdej tragedii. Nie można powiedzieć, że cieszymy się z tego, że musieliśmy się tam znaleźć, ale cieszymy się, że poszkodowani trafili na nas" – mówi "Borkoś", ratownik z 33-letnim doświadczeniem
  • "Taki obrazek potrafi wywołać »ścisk w gardle« i zostaje w głowie. Szczególnie u tych ratowników, którzy sami mają dzieci. […] To oddziałuje i pozostawia w serduchu żal, że nie udało się ich uratować" – komentuje wypadek na A1, ale zaznacza, że nawet taki widok nie może paraliżować ratowników
  • Marcin "Borkoś" Borkowski poświęcił już ponad trzy dekady życia na niesienie pomocy ludziom poszkodowanym na drogach. Sam dwa lata temu uległ wypadkowi, ale to nie odciągnęło go od ratownictwa. Twierdzi, że Polacy są coraz lepsi w udzielaniu pierwszej pomocy, ale jest kilka niedociągnięć

W ostatnich miesiącach byliśmy świadkami serii tragicznych wypadków drogowych w Polsce. Często spowodowanych brawurą kierowców, którzy rażąco przekroczyli dopuszczalną prędkość – czy to w centrum Krakowa, czy na autostradzie A1. Później scenariusz jest zawsze ten sam: na miejscu tragedii pojawiają się strażacy i ratownicy medyczni, którzy niezależnie od okoliczności muszą zachować zimną krew i uratować jak najwięcej poszkodowanych. Marcin Borkowski, znany szerzej jako "Borkoś", opowiedział nam, jak ratownicy znoszą swoją pracę, co robią sprawcy wypadków tuż po zdarzeniu i czego brakuje w samochodach polskich kierowców.

Dalsza część wywiadu pod materiałem wideo

Co robi ratownik po przyjeździe na miejsce wypadku?

Ratownik medyczny z dużym doświadczeniem dokonuje najpierw rozpoznania, z jakim wypadkiem ma do czynienia i dostosowuje procedury do sytuacji. Jeżeli jest to wypadek błahy, działamy w "trybie automatycznym" i rozwiązujemy mniejsze problemy, jeżeli poważny – też niejako działamy automatycznie, bo tego jesteśmy uczeni.

Jakie są twoje pierwsze kroki w tym gorszym scenariuszu?

Zaczynamy od triażowania poszkodowanych, czyli dokonania segregacji poprzez oznaczenie kolorami. Paleta składa się z: czerwonego, żółtego, zielonego i czarnego. Czerwone osoby wymagają natychmiastowego przewiezienia do szpitala, żółte mogą być zabrane w drugiej kolejności, a zielone to takie, które mają drobne draśnięcia i były w stanie wyjść same z pojazdu. Oczywiście ta kodyfikacja może się zmienić, bo osoba, która pod wpływem adrenaliny wyszła np. z leżącego na boku w rowie autobusu, może nie wiedzieć, że ma pękniętą wątrobę i zaczyna krwawić. Dlatego później dokonuje się tzw. retriażu.

Pomoc jest udzielana poszkodowanym według hierarchii obrażeń Foto: Auto Świat
Pomoc jest udzielana poszkodowanym według hierarchii obrażeń

Czarny kolor w kodzie kojarzy mi się najgorzej, bo z czarnym workiem.

Czarny kolor oznacza, że taka osoba nie rokuje, bo np. uległa dekapitacji albo nie oddycha. Na początkowym etapie takim osobom nie udziela się pomocy, bo w wypadkach masowych siły i środki są często zbyt małe, by obsłużyć wszystkich. Kolejne zespoły, które przyjeżdżają na miejsce, też najpierw dysponowane są do czerwonych i żółtych, ale potem także do czarnych. Czarny kolor nie zawsze oznacza czarnego worka, bo jeśli jest więcej ratowników, można prowadzić resuscytację. Do tych ofiar wypadków trzeba też wrócić, żeby przygotować protokół zgonu.

Czy na miejscu wypadku ratownikowi towarzyszą jakieś emocje?

U doświadczonego ratownika, który wykonuje ten zawód już od kilku lat, nie pojawiają się zbyt silne emocje, a na pewno nie takie, które by go paraliżowały. Naturalnie pojawia się przyspieszone tętno, bo obsługa miejsca wypadku jest dla nas wysiłkiem zarówno fizycznym, jak i psychicznym. Ratownik musi jednak zachować zimną krew w każdej sytuacji.

Można przyzwyczaić się do tak drastycznych widoków, jak wrak na A1, w którym spłonęła rodzina?

Taki obrazek potrafi wywołać "ścisk w gardle" i zostaje w głowie. Szczególnie u tych ratowników, którzy mają dzieci. Sam mam 5-letniego synka, a z tego, co wiem, w tej Kii na autostradzie A1 wraz z rodzicami spaliło się dziecko właśnie w takim wieku. To oddziałuje i pozostawia w serduchu żal, że nie udało się ich uratować, ale dalej uważam, że to nie może być coś, co nas paraliżuje. Tym bardziej że w tym przypadku nikt im nie był w stanie pomóc, bo samochód od razu cały zajął się ogniem. Dzieci kojarzą nam się z niewinnymi istotkami, przed którymi było jeszcze całe życie i zawsze zastanawiamy się, dlaczego spotkało je coś takiego.

BMW sprawcy po tragicznym wypadku na autostradzie A1 Foto: KMP w Piotrkowie Trybunalskim
BMW sprawcy po tragicznym wypadku na autostradzie A1

Czy najtragiczniejsze w skutkach są wypadki na trasach szybkiego ruchu?

Wszędzie, gdzie mamy do czynienia z wysoką prędkością, ryzyko tragedii jest bardzo wysokie. Te wypadki są najbardziej energetyczne, więc tam zawsze spodziewamy się poważnych obrażeń. Nie jest jednak tak, że tylko w takich sytuacjach giną ludzie. Podam przykład z parkingu przy centrum handlowym. Gdy ojciec wypakowywał z wózka zakupy do bagażnika, starszy pan próbował zaparkować obok i źle ocenił odległość. Zgniótł swoim samochodem głowę dziecka o zaparkowany samochód i chłopiec zginął na miejscu. Tu nie było żadnej prędkości. Tak samo, jak na budowie, gdzie dziecko wbiegło pod cofającą ciężarówkę i zostało dosłownie wgniecione w ziemię. Nie możemy więc mówić, że tylko na autostradach i ekspresówkach dochodzi do tragedii.

Wracasz czasami myślami do najtrudniejszych akcji?

Zawsze powtarzam, że jeśli jesteśmy profesjonalnym ratownikami, to jedziemy na miejsce każdej tragedii. Nie można powiedzieć, że cieszymy się z tego, że musieliśmy się tam znaleźć, ale cieszymy się, że poszkodowani trafili na nas i będziemy w stanie udzielić im pomocy, dzięki której większość z nich przeżyje. Pamiętam zderzenie dwóch pociągów w Warszawie, gdzie było 39 poszkodowanych. Dokonałem tam triażowania osób i miałem satysfakcję z tego, że to ja im pomagam. Gdyby na moim miejscu znalazł się ktoś niedoświadczony i źle ocenił stan tych osób... Tak samo było podczas katastrofy samolotu w Chrcynnie – załoga, która przyjechała tam jako pierwsza, zadziałała perfekcyjnie i sporo osób udało się uratować. Pięć, niestety, zginęło, ale gdyby przyjechał ktoś nieznający procedur, zmarłych mogłoby być więcej.

Co dostarcza ci najwięcej satysfakcji? W tej pracy trzeba lubić pomagać.

Po udanej akcji zawsze jest ogromna radość. Pamiętam, jak sam uległem wypadkowi i później w jednym z wywiadów dla TVN-u wypowiadała się zapłakana dziewczyna. Miała nadzieję, że przeżyję, bo wcześniej ona miała wypadek na motocyklu i to ja jej pomogłem, gdy miała uszkodzoną miednicę. Towarzyszy mi satysfakcja z powodu tego, że ta osoba żyje i ma się teraz dobrze.

Trudno było ci wrócić do niesienia pomocy po wypadku?

Nie miałem żadnej traumy związanej z moim wypadkiem. Oczywiście nie wróciłem do interwencji na motocyklu, bo po pierwsze nie pozwala mi na to nie do końca sprawna prawa ręka, a po drugie takiego powrotu nie wytrzymałby system nerwowy mojej żony [śmiech]. Dalej jestem dla ludzi, ale teraz już na pokładzie samochodu – Ambulansu Szybkiego Reagowania.

Co zawsze ze sobą zabierasz na akcję?

To zależy, na jakim poziomie. Jeżeli na poziomie BLS-u, czyli podstawowych czynności ratujących życie, wystarczy mi nawet apteczka. Jeżeli jest to już KPP, czyli kwalifikowana pierwsza pomoc, to dochodzi do tego jeszcze instalacja tlenowa, rurki czy maski krtaniowe i inny sprzęt do udzielania pomocy na wyższym "levelu". Nie działam już na poziomie ALS-u, czyli zaawansowanych zabiegów ratujących życie, które wykonywałem, będąc w załodze profesjonalnego ambulansu. Teraz tego nie robię, bo nie jeżdżę w karetkach systemowych, tylko jestem "pierwszopomocowcem".

Tymczasem kierowcy nie muszą wozić nawet apteczki. Absurd?

Dla mnie to bzdura. Gaśnica jest obowiązkowa i jeśli jej nie mamy, to narażamy się na konsekwencje w trakcie kontroli. Nic nam jednak nie grozi, kiedy nie zatrzymamy się obok płonącego auta i nie użyjemy gaśnicy. Czyli dają nam narzędzie, ale nie nakazują korzystania z niego. W przypadku pierwszej pomocy jest na odwrót – jeśli jej nie udzielimy, grożą nam 3 lata więzienia, ale nie musimy ze sobą wozić narzędzia. Według przepisów apteczki trzeba mieć tylko w pojazdach używanych służbowo, takich jak autobusy czy taksówki. Apteczka musi też być na pokładzie... karetki i śmigłowca ratowniczego, mimo że tam jest pełno sprzętu medycznego.

W Polsce z tych rzeczy obowiązkowe są tylko gaśnica i trójkąt Foto: Tomasz Majchrowicz / Shutterstock
W Polsce z tych rzeczy obowiązkowe są tylko gaśnica i trójkąt

Czy zadzwonienie na numer 112 to już udzielenie pomocy?

Ten przepis jest niedoskonały, bo właśnie samo zadzwonienie po pogotowie często jest już uznawane za formę udzielenia pomocy. Część ludzi się tym zasłania, ale to według mnie nie wystarczy. Jeśli ktoś wykrwawia się na drodze, warto byłoby zareagować i pomóc inaczej, niż czekając na przyjazd ambulansu.

Może ludzie boją się pomagać, bo nie chcą pogorszyć sytuacji?

Na pewno nie słyszałeś o przypadku, żeby kogoś oskarżono za niewłaściwe udzielenie pomocy. Nie każdy jest specjalistą i nie każdy robi to na co dzień, tak jak ja, więc może np. trochę za nisko lub za wysoko uciskać klatkę piersiową i połamać komuś żebra, a przecież te łamią się nawet ratownikom. To nie jest błędem i jeszcze żadna prokuratura nie postawiła nikomu za to zarzutów. Mogłaby to zrobić, gdyby udowodniła, że pod płaszczykiem niesienia pomocy, ktoś naprawdę działał w złych zamiarach.

Czy z twoich obserwacji wynika, że kierowcy wiedzą, co robić przed przyjazdem ratowników?

Jak zaczynałem pracę 33 lata temu, to w 10-punktowej skali oceniłbym działania świadków na dwa punkty. Dzisiaj wygląda to o niebo lepiej i przyznałbym już siedem punktów. Wiadomo, nie jest doskonale, ale widać progres. W takich sytuacjach często działa psychologia tłumu, więc kiedy jedna osoba udziela pomocy, to reszta czuje się zwolniona z tego obowiązku i... bierze telefony do rąk. Rodzi to dodatkowe problemy, bo jeśli ktoś jedzie samochodem i zwalnia, żeby sfilmować akcję ratunkową, stwarza warunki do kolejnego wypadku. Byłem już przy takich zdarzeniach, gdzie ciężej poszkodowani zostali gapie, którzy zatrzymali się, żeby coś nagrać.

Denerwują cię tacy gapie dokumentaliści?

Najgorsze jest filmowanie, kiedy nikt nie garnie się do pomocy. To jest bardzo niebezpieczne i zgubne w skutkach. Ale nie tylko to, bo raz miałem też inną sytuację. Reanimowałem poszkodowanego pana na zamkniętym fragmencie ulicy. Niestety, znalazł się tam facet, który postanowił przestawić sobie pachołki i przejechać przez wąski przesmyk. Dosłownie 10 cm za moimi stopami, kiedy klęczałem i uciskałem klatkę piersiową poszkodowanego. Mógł mi rozjechać obie stopy i byłoby pozamiatane.

Zdaniem "Borkosia" Polacy są coraz lepsi w udzielaniu pierwszej pomocy Foto: wellphoto / Shutterstock
Zdaniem "Borkosia" Polacy są coraz lepsi w udzielaniu pierwszej pomocy

To z milszych rzeczy: z czego wynika poprawa, którą zaobserwowałeś?

Z edukacji, edukacji i jeszcze raz edukacji. Zauważmy, że dziś pierwszej pomocy uczą się zarówno studenci, licealiści, dzieciaki ze szkół podstawowych, jak i przedszkolaki. To, jak się zachować, jest też przedstawiane na wszelkiego rodzaju kiermaszach, festynach, piknikach i koncertach, czyli wszędzie tam, gdzie tylko pojawiają medycy, strażacy i policjanci. Cały czas organizowane są kursy i szkolenia, także przez różnego rodzaju fundacje. Udzielanie pomocy zaczyna być w modzie i to jest bardzo dobre.

Co twoim zdaniem warto zmienić w polskich przepisach?

Przede wszystkim tę nieszczęsną niewymaganą apteczkę. Według mnie powinna znajdować się w samochodzie każdego Kowalskiego, a nie tylko w pojazdach specjalnych. Ostatnio nagłaśniane jest też to, żeby ludzie zakładali czujniki dymu czy tlenku węgla i mieli gaśnice w mieszkaniach, gdzie przecież też bardzo często dochodzi do wypadków. Powinna zostać przeprowadzona jakaś kampania w tym celu, bo to nie są duże koszty. Tak jak kominiarze regularnie sprawdzają nam kominy i instalacje odprowadzające powietrze, a specjaliści kontrolują instalacje gazowe, tak powinny być też sprawdzane gaśnice i system alarmowy.

Wróćmy jeszcze na drogi. Jak reagują sprawcy wypadków na to, do czego doprowadzili?

Część ludzi natychmiast rusza na pomoc poszkodowanym, o ile oczywiście sama jest w pozwalającym na to stanie. W bardzo poważnych zdarzeniach, gdzie poszkodowani mają urazy wielonarzędowe, są nieprzytomni, mają otwarte złamania i leje się krew, sprawcy często są przerażeni i sparaliżowani myślą, że coś takiego wydarzyło się przez nich. W takim stanie nie mogą nieść pomocy i raczej trzymają się za głowy, krzycząc: "co ja zrobiłem?!". Są przerażeni i wtedy pomocy udzielają inni. Nie dziwi mnie, że sprawcy są rozgoryczeni.

Czy pokazywanie drastycznych zdjęć z wypadków może wpłynąć na wyobraźnię?

Nie wiem, czy to zadziała na wszystkich ludzi. Wiem, że osoby, które mają dużo punktów karnych, biorą udział w kursach reedukacyjnych, żeby się ich pozbyć. Na tych szkoleniach są pokazywane właśnie takie filmy – na jednego to wpłynie, na drugiego nie. Czy pokazanie ich temu, który pędził autostradą A1, spowodowałoby, że nie będzie jechał ponad 250 km/h? Tego, niestety, nie wiem. Wiem za to, że poczucie odpowiedzialności wśród młodych ludzi jest szokująco różne. Kiedy podaję takie przykłady na kursach pierwszej pomocy, 20-latkowie często się uśmiechają. Brakuje im wyobraźni i dopóki ich nie spotka coś tak strasznego, będą robić sobie z tego żarty.