• Instruktorzy cały czas muszą być bardzo czujni i przygotowani na reakcję, bo nawet "doświadczeni" kursanci potrafią popełnić poważny błąd
  • Część wprowadzonych jakiś czas temu zmian, np. parkowanie w mieście oraz zwiększenie liczby godzin szkolenia praktycznego, jest pozytywnie oceniana przez instruktorów
  • Doświadczenie pokazuje, że płeć ma niewielkie znaczenie podczas nauki jazdy, natomiast duże znaczenie ma wiek kursanta oraz to, skąd pochodzi
  • Więcej takich tekstów znajdziesz na stronie głównej Onet.pl

Od ilu lat jest pani instruktorem jazdy i na jakie kategorie?

Jestem instruktorem z kilkuletnim doświadczeniem. Ok. 20 lat temu mój mąż otworzył Ośrodek Szkolenia Kierowców (OSK) i wspólnie prowadzimy go do dziś. W naszej szkole szkolimy na wszystkie kategorie prawa jazdy, a ponadto zajmujemy się również szkoleniem kierowców zawodowych.

Kamila Przybylska na co dzień w Częstochowie prowadzi szkolenia na prawo jazdy kat. B Foto: Mariusz Kamiński / Auto Świat
Kamila Przybylska na co dzień w Częstochowie prowadzi szkolenia na prawo jazdy kat. B

Czy dużo kursantów już pani wyszkoliła?

Dla instruktora nauki jazdy doświadczenie na pewno ma znaczenie. Można być przecież instruktorem i nie prowadzić szkoleń, bo np. ktoś zdobył uprawnienia instruktorskie, a pracuje w innym zawodzie.

Biorąc pod uwagę fakt, że szkolenie obejmuje 30 godzin praktyki, to etatowy instruktor, pracując osiem godzin dziennie, miesięcznie "wyjeździ" z kursantami ok. 200 godzin, czyli jest w stanie wyszkolić niemal siedem osób w ciągu miesiąca.

I tu ważna uwaga. Instruktor nie powinien pracować dziennie dłużej niż osiem godzin, bo musi być wyczulony na to, co się dzieje na drodze, a z upływem godzin podzielność uwagi i koncentracja spada.

Zazwyczaj umawiamy kursantów na dwie godziny w ciągu dnia. To oznacza, że po dwóch godzinach jest zmiana szkolących się i wtedy instruktor ma chwilę dla siebie, np. żeby coś zjeść, "rozprostować kości" czy zająć się czymś innym niż nauka.

Czy na tle ostatnich lat widać różnicę w liczbie chętnych do nauki jazdy? W których latach było najwięcej kursantów?

Taki boom zauważalny był w 2012 r., bo kursanci chcieli szybko wyszkolić się przed zmianą, która miała miejsce w 2013 roku — wtedy zmieniono testy. Jeszcze w 2012 r. na egzaminie trzeba było odpowiedzieć na 18 pytań, później już na 32, a do tego pytania przestały być jawne. Wcześniej ci, którzy chcieli zdać egzamin, uczyli się na pamięć odpowiedzi i zaliczali testy.

W efekcie w ciągu tygodnia na badania lekarskie przychodziło nawet 30 osób, bo wszyscy chcieli zdążyć przed zmianami. Ten wyż kursantów utrzymywał się nawet jeszcze w 2014 r. Teraz na badaniach pojawia się średnio ok. 10 osób w tygodniu.

Dlaczego teraz jest tak mało chętnych do zdobycia uprawnień?

My dostrzegamy dwa główne czynniki. Po pierwsze względy ekonomiczne — na prawo jazdy idą teraz faktycznie tylko ci, którzy muszą lub którzy bardzo chcą zdobyć uprawnienia.

Do tego dochodzi drugi czynnik, jakim jest niż demograficzny. Aktualnie mamy dołek wśród osób urodzonych w rocznikach, które dzisiaj mogłyby zaczynać szkolenie.

Swoje dołożyła również pandemia, która w zdecydowany sposób wpłynęła na liczbę kursantów. Przez pewien czas wstrzymane były nawet egzaminy na prawo jazdy, co doprowadziło również do tego, że i szkoły jazdy nie prowadziły zajęć.

Dalsza część tekstu pod materiałem wideo:

Dawniej praktyka trwała minimum 20 godzin, teraz jest już 30 godzin. Czy zwiększenie tej liczby przyniosło pożądany efekt i czy obecna liczba jest wystarczająca?

Zmiana liczby godzin szkolenia praktycznego miała miejsce już ponad 20 lat temu i była podyktowana zwiększeniem się liczby samochodów w Polsce, bo ta bezpośrednio przełożyła się na większy ruch na ulicach.

Jeszcze przed zmianą liczby godzin bardzo trudny był egzamin na placu manewrowym. Był łuk, parkowanie prostopadłe, tyłem i skośne, zatoczka - plac był wyśrubowany i wszyscy skupiali się na nim, a mniej na jeżdżeniu po mieście. Był mniejszy ruch, więc wystarczyło kilka razy przejechać się w miejskich warunkach i było łatwo.

Teraz w wielu rodzinach są już po trzy samochody. W efekcie ruch na drogach mocno się zwiększył, co prowadzi do korków, a do tego dochodzą także remonty na drogach i faktycznie te 30 godzin stało się potrzebne.

Według mnie liczbę godzin teraz powinno się jeszcze zwiększyć przynajmniej o kolejne 10, bo jak przychodzą godziny szczytu, to w wielu miastach z tej godziny wyjeździ się praktycznie ok. 30 minut.

Nie można z kursantem cały czas jeździć po bocznych drogach, trzeba go również wdrożyć w ruch miejski, a tam trafiamy na korki i przestoje. Może i nauczy się dobrze ruszać, ale jeśli chodzi o takie obycie na skrzyżowaniach, to mało tych skrzyżowań pokona w ciągu godziny. A najbardziej stresujące są lewoskręty.

Czy zatem instruktor nie może zasugerować kursantowi wyjeżdżenia dodatkowych godzin?

Ustawa jest napisana tak, że trzeba wyjeździć minimum 30 godzin. Jeżeli instruktor zrobi kursantowi egzamin wewnętrzny po tych 30 godzinach i wspólnie z kursantem uzna, że adept jednak jeszcze nie opanował nauki, to kursant powinien kontynuować swój kurs, czyli dokupować dodatkowe godziny i ćwiczyć już w ramach kursu uzupełniającego.

Ale, niestety, jest jak jest. Z reguły kończy się na tych 30 godzinach, bo kursant wbrew sugestiom instruktora uważa, że jest dobry, że pójdzie na egzamin i jakoś go zda. Czasami słyszę argument, że "moja ciocia była na egzaminie i jej się udało, a też wcale dobrze nie jeździła. Zdawała trzy razy, ale wreszcie jej się udało, więc może i mi się uda, bo na dodatkowe godziny nie mam pieniędzy".

Kiedy staramy się jednak stanowczo przekazać, że dodatkowe godziny są niezbędne, wtedy ten kursant po prostu rezygnuje ze szkolenia i np. idzie do innego ośrodka. Wtedy potrafi wykupić tam przykładowo dwie, trzy godziny i po zdanym egzaminie twierdzi: "O, dopiero w tej drugiej szkole nauczyli mnie jeździć", co oczywiście zważywszy na czas trwania tej dodatkowej nauki jest niemożliwe.

Kamila Przybylska na co dzień w Częstochowie prowadzi szkolenia na prawo jazdy kat. B Foto: Mariusz Kamiński / Auto Świat
Kamila Przybylska na co dzień w Częstochowie prowadzi szkolenia na prawo jazdy kat. B

Jak często pojawiają się w szkole jazdy osoby, które straciły swoje uprawnienia? Czy ci kierowcy umieją jeździć?

Już teraz pojawiają się dość często, a będzie ich jeszcze więcej. Głównym problemem dla doświadczonych kierowców są niewłaściwe nawyki, praktycznie nie do wytępienia. Pod względem technicznym wiele z tych osób jeździ bardzo dobrze, choć oczywiście zdarzają się przypadki, że i technika wymaga poprawy, ale głównie mają problem ze zdaniem egzaminu.

Z praktyki instruktorskiej wiemy, że nadal wielu kierowców jeździ z wciśniętym sprzęgłem, gdy dojeżdża do skrzyżowania. Teraz na egzaminach sprawdzana jest także technika kierowania pojazdem — należy hamować biegami, ograniczać użycie hamulców, sprzęgło trzeba wciskać dopiero tuż przed zatrzymaniem pojazdu, obroty silnika utrzymywać w przedziale 1500-2000 obr./min, żeby nie przeciągać i żeby nie zamulać, itd.

Starzy stażem kierowcy notorycznie zapominają też o warunkowej strzałce i nie zatrzymują się przed nią. Część osób nawet nie wie, że przy sygnalizatorze S3 nie wolno zawracać. A najważniejsze, to brak kontrolowania prędkości jazdy.

Czy w ocenie instruktorów możliwość prowadzenia szkolenia przez innego członka rodziny, tak jak ma to miejsce w niektórych innych krajach, to krok w dobrą stronę?

Wręcz przeciwnie. Mieszkałam kilka lat w Wielkiej Brytanii, gdzie coś takiego jest praktykowane i to działa, ale sposób zachowania ludzi na drodze i kultura jazdy są tam zupełnie inne niż w Polsce. Nasi rodacy są mało wyrozumiali dla osób z małym doświadczeniem za kierownicą, trąbią, wyzywają.

Do tego dochodzi jeszcze jedna, równie istotna kwestia. Nie każdy rodzic nadaje się na instruktora, bo sam już ma pewne nawyki. Wydaje mu się, że jeździ dobrze, a faktycznie popełnia błędy i będzie je powielał. Jest jeszcze podejście psychologiczne, metodyczne i wyrozumiałość w stosunku do kursanta. Inaczej się uczy kogoś obcego, niż swoje dziecko.

Często mówi się o kobietach i niedoświadczonych osobach "za kółkiem". Czy w przypadku nauki jazdy wiek i płeć kursanta ma znaczenie?

Płeć nie ma znaczenia. Niejednokrotnie zdarzają się panie, które jeżdżą dużo lepiej od mężczyzn. Natomiast w przypadku wieku różnice są zauważalne. Starsze osoby mają dłuższy czas reakcji i miewają problemy z psychomotoryką, ale wtedy czasami wyjściem jest samochód z automatyczną skrzynią biegów, bo łatwiej się skupić na drodze. Bez wątpienia starsze osoby lepiej jednak przyjmują to, co się do nich mówi. U młodych ludzi czasami wygrywa brawura.

Czy instruktor może sprawdzić trzeźwość kursanta?

Jeżeli zachodzi wyraźne podejrzenie, że kursant jest w stanie wskazującym na spożycie alkoholu, to nie powinien dopuścić go do jazdy. Sam instruktor nie jest uprawniony do badania zawartości alkoholu w organizmie.

Instruktor może jedynie poprosić o podpisanie dobrowolnego oświadczenia, w którym kursant stwierdzałby, że nie znajduje się pod wpływem alkoholu. Podczas kontroli czy w sądzie takie oświadczenie może być instruktorowi bardzo pomocne.

W sytuacjach spornych pozostaje wezwanie policji. Gdy ta przyjedzie i stwierdzi, że wszystko jest w porządku, wsiada się do samochodu i jedzie na plac czy do miasta. W przeciwnym razie kursant musi liczyć się z konsekwencjami.

W jakim wieku był wasz najstarszy kursant?

Coraz częściej zdarzają się kobiety w wieku 60 plus. Często wynika to z przyczyn losowych. Choroba rodziców, czy, niestety, śmierć męża, który jeździł samochodem, często prowadzi do tego, że kobiety, szczególnie na wsiach, zostają pozbawione możliwości szybkiego transportu. I faktycznie, głównie starsze osoby, przychodzące do nas na kurs, pochodzą spoza miasta.

I tu pewna uwaga. Choć dla wielu osób może to być zaskoczeniem, rzeczywistość pokazuje, że mieszkańcy wsi jeżdżą lepiej niż osoby z miasta. Zazwyczaj ci ludzie mają już doświadczenie w jeździe traktorem, więc nie trzeba ich uczyć chociażby zmiany biegów.

A wracając do wieku kursantów. W naszej szkole najstarsza kursantka miała ok. 70 lat. Warto pamiętać, że pojawianie się starszych osób to m.in. efekt zmiany prawa.

Kiedyś osoby dorosłe mogły jeździć pojazdami, które m.in. miały ograniczoną do 45 km/h prędkość maksymalną. Część z nich kupiła sobie takie pojazdy, a teraz, żeby nimi legalnie poruszać się po drogach publicznych, muszą mieć, i bardzo słusznie, przynajmniej prawo jazdy kat. AM.

Nauka jazdy Foto: Lukasz Wrobel / Shutterstock
Nauka jazdy

A jak wygląda kwestia szkolenia na kat. AM?

Przepisy mówią o pięciu godzinach zajęć teoretycznych i pięciu godzinach praktycznych. To problem, bo przecież ten (przeważnie) młody, bo już nawet 14-letni kursant, musi poznać wszystkie zasady obowiązujące w ruchu drogowym, co w przypadku innych kategorii oznacza przynajmniej 30 godzin teorii.

Do tego dochodzi jeszcze technika jazdy jednośladem. Naukę prowadzi się na motorowerze wymagającym zmiany biegów. I my musimy w te pięć godzin przygotować kursanta do zachowania się na drodze i opanowania techniki jazdy. A już sam egzamin jest wymagający. Ósemka, slalom wolny, slalom szybki, później wyjazd na miasto.

Zdarza się, że kursant jeszcze nie do końca umie zmieniać biegi, a już musi wyjechać na miasto, bo mija czwarta godzina szkolenia.

Czy to rodzi jakieś obawy u instruktorów?

Oczywiście, część instruktorów szkolących na kategorie AM i wszystkie A boi się wyjeżdżać z kursantami na miasto. Do tego dochodzi jeszcze konieczność zmierzenia się z rodzicami, którzy mają pretensje, że ich dziecko jest już po czterech godzinach nauki i nadal nie wyjeżdża na ulice. Wtedy czasami jedziemy z opiekunem i pokazujemy, jak radzi sobie z jazdą ich pociecha. To często pomaga.

Trzeba mieć świadomość, że motocykl czy nawet motorower to nie samochód osobowy. Tu instruktor nie ma możliwości zareagowania. A zdarzają się przypadki, że mówimy kursantowi, żeby skręcił w prawo, a ten jedzie w lewo.

Wiemy, że podczas szkoleń na kat. AM, A1, A2 i A często dochodzi do wypadków. W ciągu sezonu jest nawet kilkanaście poważnych zdarzeń, w których ludzie łamię sobie palce, ręce, nogi, uszkadzają kolana.

A co jest w przypadku szkoleń motocyklowych głównym problemem?

Zacznijmy od tego, że ktoś wprowadził do szkolenia duże motocykle o pojemności 650 cm sześc. To są zbyt duże, zbyt mocne i zbyt ciężkie jednoślady do nauki jazdy, co często już na starcie dyskryminuje osoby mniejsze, lżejsze, przede wszystkim kobiety, które mają problem z utrzymaniem tego motocykla.

Do tego dochodzi program, który trzeba zrealizować na placu manewrowym. Oprócz ósemki w kwadracie jest także salom wolny oraz slalom szybki, czyli omijanie pachołków z prędkością co najmniej 30 km/h. Jest to dosyć trudne zadanie, podobnie jak omijanie przeszkody podczas jazdy z prędkością powyżej 50 km/h.

Chociażby w naszej szkole był jeden poważny wypadek. Kursantka na pierwszym biegu odkręciła manetkę do oporu i wjechała w płot, bo spanikowała. Skończyło się złamaniem obojczyka oraz miednicy i wstrząśnieniem mózgu.

W niektórych przypadkach problemem jest fantazja kursantów. Mówi się uczniowi, nie dodawaj gazu, dojedź spokojnie do przeszkody, a kursant czasami w ogóle tego nie słucha i robi po swojemu, bo wydaje mu się, że umie jeździć, bo już kiedyś jechał jednośladem.

Mieliśmy też przypadek, w którym kursant zamiast zgodnie z zaleceniami instruktora zmniejszyć prędkość, zaczął jeszcze przyspieszać. Wszystko dlatego, że na zakręcie chciał "zejść na kolano". W pierwszym momencie instruktor był zaskoczony, że jego uczeń tak umie jeździć, a już chwilę później koło straciło przyczepność, kursant "wywinął orła" i przeleciał na drugi pas pod samochód. Motocykl połamał się, na szczęście kursant nie odniósł obrażeń.

Czy obecny poziom zdawalności egzaminów na prawo jazdy faktycznie odzwierciedla braki w wyszkoleniu kierowców, czy to jednak nadgorliwość egzaminatorów?

Na pewno nie zrzucałabym winy na egzaminatorów. Sama zdawalność zależy od wielu czynników, chociażby od tego, jak kursant radzi sobie ze stresem. Teraz ludzie są inni, młodzież jest inna, są bardziej skomputeryzowani i mają problemy z komunikacją "face to face", co utrudnia sprawną naukę, a później zdanie egzaminu.

Tu jeszcze taka ciekawostka. Kiedyś kursanci skarżyli się, że egzaminatorzy niesłusznie oblewają ich za każde niedociągnięcie. Po wprowadzeniu kamer w pojazdach egzaminacyjnych, zdawalność spadła o ok. 50 proc., bo egzaminator teraz musi odnotować każde złamanie przepisów.

Nauka jazdy - zdjęcie ilustracyjne Foto: New Africa / Shutterstock
Nauka jazdy - zdjęcie ilustracyjne

Z jakimi największymi problemami spotykają się instruktorzy na płaszczyźnie instruktor — kursant?

Na pewno warto tu wymienić wspomnianą chwilę wcześniej trudność w komunikowaniu się z kursantami, trudność w dotarciu do nich. Często tłumaczymy po kilka razy różne rzeczy, a kursanci, przeważnie młodzież, tak jakby tego nie zapamiętywali.

Niedawno dzwonił do nas rodzic jednej z kursantek, który przyznał, że nauczyliśmy córkę jeździć, ale jak przejechał się z nią, to ta w pewnym momencie najechała na ciągłą linię. I padło pytanie, jak mogliśmy nie nauczyć tego, żeby nie najeżdżać na linie.

Zdarzają się też kursanci, którzy wracają do nas po niezdanym egzaminie i żalą się, że nie zostali dostatecznie dobrze wyszkoleni. Ale w przypadku naszych sugestii, żeby wykupić dodatkowe godziny jazdy, bo jakiś element sprawia kursantowi problemy, zawsze słyszymy odpowiedź, że nie, bo może się uda zdać i nie warto wydawać pieniędzy.

A czy zdarzają się jakieś nieprzewidziane sytuacje podczas szkolenia, a jeżeli tak, to jakie?

Oczywiście, są to wszelkiego rodzaju pomyłki ze strony kursantów. Zamiast w prawo jadą w lewo, ruszają do przodu pod górę na wstecznym biegu, jadą na rondzie pod prąd, bo jak usłyszą, że mają na rondzie skręcić w lewo, to robią to dosłownie.

W efekcie nawet kilka razy w roku z powodu nieostrożności kierowców dochodzi do kolizji drogowych, czasami również z winy innych kierowców. Dzieje się to szczególnie często przy warunkowej strzałce, gdy inny kierowca uderza w tył samochodu nauki jazdy, gdy kursant zgodnie z przepisami zatrzyma się przed przejechaniem za sygnalizator ze świecącą strzałką.

Co z aktami agresji wobec instruktorów, czy i takie sytuacje mają miejsce?

Tak, swego czasu z samochodu znajdującego się za autem nauki jazdy wybiegli panowie i zaatakowali nasz pojazd tylko dlatego, że kursantce na światłach zgasł silnik, a oni nie zdążyli z tego powodu przejechać na zielonym świetle. Zaczęli kopać samochód i skakać po masce. Cała sprawa skończyła się w sądzie.

Teraz mamy również do czynienia z pretensjami. Czasami słyszymy skargi typu "bo instruktor złapał córkę za rękę, córka poczuła się niekomfortowo". A gdy instruktor złapie za dźwignię zmiany biegów i w tym samym czasie ręka kursanta/kursantki opiera się na lewarku, to zawsze coś takiego może się zdarzyć.

Znakiem naszych czasów jest również to, że kursanci, w szczególności młodzież, często płaczą, bo np. nie spodobał im się ton instruktora. Jedna z kursantek tak płakała, że nie mogłam się z nią porozumieć przez telefon. Coraz więcej jest sytuacji, kiedy młodzież płacze.

A czy zdarzają się także jakieś zabawne sytuacje?

Tych też kilka by się znalazło. Jedna z naszych kursantek, już starsza niż większość adeptów, stwierdziła, że ona chciałaby tylko takie prawo jazdy "do mamy na cmentarz i do kościoła". Stwierdziła, że dalej nie będzie wyjeżdżała i że potrzebuje takie prawo jazdy tylko do jeżdżenia po wsi.

Z kolei inna z pań jak tylko wsiadała za kierownicę, chusteczką wycierała kierownicę i "odczarowywała" samochód, bo odganiała złe emocje. W jej ocenie kursant, który jechał samochodem bezpośrednio przed nią, zostawiał złe emocje na kierownicy.

Mieliśmy też przypadek, gdy kobieta po śmierci męża na każdą jazdę przychodziła będąc pod wpływem leków psychotropowych. Instruktor mówił, żeby kursantka skręciła w prawo, a pani skręcała w lewo. O ile nam wiadomo, ta pani szkoliła się w niemal wszystkich OSK obecnych w Częstochowie, ale nie wiadomo, czy udało jej się zdać egzamin.

Mieliśmy też osoby, które na łuku ustawiały samochód tyłem do nakazanego kierunku jazdy. Była również sytuacja, gdy w ruchu miejskim stojący przed nami kierowca wrzucił wsteczny bieg i po uderzeniu w auto nauki jazdy miał pretensje, że to my w niego uderzyliśmy. Tego typu sprawy są bardzo trudne do udowodnienia, ale na szczęście był świadek, który potwierdził przebieg zdarzenia.

Kamila Przybylska na co dzień w Częstochowie prowadzi szkolenia na prawo jazdy kat. B Foto: Mariusz Kamiński / Auto Świat
Kamila Przybylska na co dzień w Częstochowie prowadzi szkolenia na prawo jazdy kat. B

Czy zdarzyła się sytuacja, w której mogło dojść do wypadku, ale udało się go uniknąć dzięki reakcji instruktora?

Bardzo często zdarzają się takie sytuacje. W niektórych przypadkach wystarczy naciśnięcie hamulca, ale bywają i takie, że trzeba szarpnąć za kierownicę. Najczęściej dzieje się to przy zmianie pasa, gdy kursant nie upewni się, czy nie zajedzie komuś drogi.

To efekt tego, że wielu uczących się patrzy wyłącznie w środkowe lusterko, nie patrzą w lewo i w prawo, tylko podnoszą głowę i zerkają, co się dzieje za nimi. Dlatego czasami odchylam lusterko, aby ograniczyć taką możliwość.

Tutaj dochodzimy jeszcze do tego, że instruktor musi być cały czas bardzo czujny, nawet wtedy, gdy ma do czynienia z kursantem, który już kończy szkolenie. Jedna z kursantek dojeżdżając do ronda nagle i bez żadnego uzasadnienia chciała np. zmienić pas z prawego na lewy, nie zwracając uwagi na to, że "pcha się" wprost pod ciężarówkę.

Mając to na uwadze, czy wprowadzenie manewrów podczas egzaminu na drodze, a nie na placu manewrowym, było dobrym posunięciem?

To było bardzo dobre posunięcie, zdecydowanie krok na plus. Przecież kursant po zdanym egzaminie musi wiedzieć, jak zachować się w sytuacjach, z którymi ma się do czynienia w rzeczywistości.

Ludzie boją się, gdy nie parkują przy pachołkach, bo mają świadomość, że ich działanie może mieć daleko idące konsekwencje. Wtedy bardziej uważają podczas parkowania, chętniej również uczą się tego elementu.

Kto odpowiada podczas kursu za wypadek — kursant czy instruktor? Jeżeli instruktor, to od kiedy odpowiedzialność zaczyna spoczywać na kursancie?

Często są to sprawy sporne i wszystko zależy od okoliczności. Przeważnie są one rozstrzygane sądownie. Wtedy oceniane jest, czy instruktor miał możliwość zareagowania w jakikolwiek sposób, czy zostaje współwinnym, czy też ponosi wyłączną winę za zdarzenie.