- Na torze Silesia Ring co roku odbywa się impreza Formula Drive, która pozwala uczestnikom przejechać się różnego rodzajami bolidami
- Pojazdy robią piorunujące wrażenie, odczucia z jazdy są nieporównywalne z niczym innym
- Słabszy bolid ma 240 KM i waży 450 kg, a Williams FW29 ma 650 KM, a jego masa to 550 kg. W dodatku jednym z nich jeździł Nico Rosberg
Pierwszy czerwcowy weekend rozpoczął się dla mnie wyjątkowo wcześnie, bo w sobotę byłem na nogach już o 2:30, a godzinę później siedziałem za kierownicą. Moim celem był tor Silesia Ring w Kamieniu Śląskim, gdzie musiałem stawić się o 7 rano. Wiedziałem jednak, że warto tam pojechać, bo czekało mnie przeżycie, o jakim w zasadzie nawet nie marzyłem.
Dalsza część tekstu znajduje się pod materiałem wideo
Już za kilka godzin miałem usiąść za kierownicą pojazdu, którego na ulicy nigdy nie zobaczymy, a styczność z nim ma garstka osób związanych ze sportem motorowym. Chodzi o prawdziwy bolid, którym w Polsce można się przejechać na imprezie Formula Drive. Tam można poczuć się jak kierowca wyścigowy i wziąć kierownicę we własne ręce. Jak mówią twórcy, to wydarzenie bardzo wyjątkowe, bo możemy poprowadzić bolid samemu, bez żadnego wsparcia i bez safety cara. Krótko mówiąc: jesteśmy tylko my i maszyna.
Skrupulatne przygotowanie przed jazdą
Dlatego, zanim dojdzie do przejażdżki, trzeba przejść przygotowanie i wymagane jest stawienie się o godzinie 7 rano na torze. Najpierw trzeba się zameldować, a następnie zaopatrzyć w kombinezon, kask, rękawice, a nawet buty. Wszystko jest na miejscu, wystarczy pójść do przebieralni i dobrać cały ubiór do swoich rozmiarów.
Już po tym etapie emocje rosną, w końcu każdy ma swój kask, a po terenie toru poruszasz się niczym kierowcy w padoku podczas prawdziwego wyścigu. Emocje jednak są studzone, najpierw przecież trzeba przejść odprawę, która obejmuje omówienie flag, opowiedzenie o torze, a także o podstawach zachowania samochodu, szczególnie wytłumaczenie rodzajów poślizgu. Ta wiedza przyda się zarówno w bolidzie, jak i podczas codziennej jazdy samochodem.
Etap odprawy, czy też szkolenia, obejmuje również przejazd po torze własnymi samochodami i omawianie przez eksperta newralgicznych punktów toru. Następnie przejechaliśmy cały tor po prawidłowej, najszybszej linii, by już na tym etapie coś wiedzieć o nitce toru.
Sprzęgło, hamulec, gaz...
W końcu po omówieniu obsługi bolidu przychodzi od rana upragniony moment – wsiadam do ciasnego kokpitu bolidu Formuły Renault 2000, a obsługa zapina mi pasy bezpieczeństwa tak, że ruch ciała ograniczony jest do minimum, kolana niemal dotykają małej kierownicy, a pozycja jest półleżąca.
Czas ruszyć. W tym celu zaczyna pchać mnie specjalnie przygotowany quad, którym jestem rozpędzany do prędkości pozwalającej puścić sprzęgło i uruchomić dwulitrowy silnik o mocy 240 KM. Mało? Dla 480-kilogramowego pojazdu daje to 4 s do 100 km/h, a jego prędkość maksymalna wynosi 260 km/h.
I tutaj ciekawostka: nie ma prędkościomierza, bo nie jest potrzebny. Jak powiedział mi Kamil Franczak, czyli szkolący nas kierowca, prędkościomierz kierowcy nie jest potrzebny, bo odwraca uwagę, a dla kierowcy najważniejsze jest, by po prostu być najszybszym, nieważne, jaką osiągamy prędkość maksymalną.
Tam nie ma limitu
Po wyjechaniu na tor odkryłem jednak, że osiągi dostarczane przez jednostkę Renault nie są najważniejsze, a pierwsze skrzypce gra tutaj aerodynamika i opony. Sprawiają one, że przyczepność wydaje się nieskończona i ciężko pojąć, że to jeszcze nie jest granica. Bolid w tym momencie jedynie mówi: "chcę więcej".
Po pierwszym kółku wciskam pedał gazu mocniej, a hamowanie opóźniam. Bolid cały czas niewzruszony wykonuje moje polecenia, nie ma żadnych oznak poślizgu. W tym momencie decyduję się na jeszcze szybszą jazdę, co wymaga wyłączenia nieco zdrowego rozsądku, bo to, co potrafi ta maszyna, jest daleko poza moimi wyobrażeniami. Rozsądek podpowiada, że bolid łamie prawa fizyki. Dlatego lepiej po prostu patrzeć na zakręty i instynktownie hamować w najbardziej dogodnych punktach. Spokojnie, hamulce zatrzymają lekką maszynę i wytrzymają mordercze traktowanie.
W końcu się udaje! Na jednym z wyjścia z zakrętu bolid wszedł w lekką nadsterowność, możliwą do opanowania kontrą. To nieco mnie wystraszyło i trochę ostudziło kolejne zapędy. Nie byłem jednak sam, kilku śmiałków nawet obróciło swoje pojazdy, ale na szczęście obyło się bez strat.
Wyrywa kask z głowy
Niesamowitym uczuciem okazała się też jazda na wprost, bo lekkie Renault wydaje się mało stabilne, dopiero osiągając wyższe prędkości, staje się pewniejsze. Najdziwniejszym uczuciem było jednak to, że struga powietrza okalająca pędzący bolid próbowała również zerwać kask z mojej głowy. Trzymał się tylko dzięki zapięciu, które opierało się o moją brodę.
Zresztą w ogóle przeciążenia działające na ciało są potężne, choć to odczułem, dopiero gdy zakończyłem przejazd po czterech okrążeniach. Gdy wyszedłem z bolidu nogi i ręce mi się trzęsły, a ciało było pełne adrenaliny. Jeszcze długo nie wiedziałem, czy siedzieć ze zmęczenia, czy może chodzić, by emocje nieco opadły.
Wrażenia są zaskakujące, a opis i tak w pełni nie oddaje tego uczucia. To tak jakby opisywać lot myśliwcem i porównywać go do lotu samolotem pasażerskim. Niby jedno i drugie lata, ale to zupełnie dwa różne światy. I właśnie bolid, nawet wolniejszy niż ten z F1, jest w świecie motoryzacji tym, czym myśliwiec w świecie lotnictwa.
Renault jak Porsche
Żeby jeszcze bardziej uzmysłowić, że to nie są przelewki, kolejnego dnia na tym samym torze dokładnie ten sam bolid, którym jechałem, uczestniczył w dniu otwartym. Ścigał się tam z najlepszymi, a dorównać mu mogło jedynie Porsche 911 GT3 RS. I to ledwo. Przez większość dnia Formuła Renault spuszczała wszystkim łomot i dopiero pod koniec kierowcy wyczynowej 911 udało się nieco poprawić czas. Mimo wszystko, w ciągu całego dnia dwulitrowy bolid osiągnął drugi czas całej imprezy. To jest coś.
Poprowadź bolid F1
Każdy może przejechać się takim bolidem, który może być zresztą wstępem do jazdy bolidem Formuły 1 Williams FW29, którym w 2007 r. startowali Alexander Wurz i Nico Rosberg. Jest on napędzany silnikiem V8 Coswortha o mocy 650 KM, a przyspieszenie do 200 km/h zajmuje 5 s. Co ciekawe od 0 do 100 km/h jest on wolniejszy niż od 100 do 200 km/h. Jego prędkość maksymalna wynosi 350 km/h.
Możliwa jest także jazda co-drive, o której już opowiadaliśmy w poprzednim roku. Czy warto? Na pewno, bo to jedna z niewielu szans, by poczuć coś nowego, ekstremalnego, oraz poznać świat kierowców wyścigowych.