- Wojna w Ukrainie, pandemia koronawirusa, starcia w Jemenie to tylko niektóre z czynników wpływających na ceny ropy na świecie
- Słaba złotówka też nie ustawia kierowców w Polsce w korzystnej sytuacji na stacjach paliw
- Prognozy średniej ceny za baryłkę ropy w 2022 r. oscylowały w granicach 95 dolarów, a ile trzeba będzie płacić w lakach kolejnych?
- Więcej takich tekstów znajdziesz na stronie głównej Onet.pl
Jedno jest pewne. Czynników wpływających na ceny rok naftowej i w konsekwencji ceny paliw na stacjach benzynowych jest mnóstwo. Koronawirus w Chinach, wojna na Ukrainie, ataki na saudyjskie instalacje rakietowe i w dłuższej perspektywie rozpędzająca się elektromobilność – to i tak tylko niektóre z nich. Doskonale to widać, kiedy przyjrzymy się bliżej temu, co dzieje się teraz na globalnym rynku ropy naftowej.
We wtorek 29 marca za baryłkę ropy Brent trzeba było zapłacić nieco ponad 104 dolary. To już niemal 5 proc. mniej niż dzień wcześniej. Ceny czarnego złota spadały również dzień wcześniej, kiedy obniżyły się o ponad 8 proc. Ropa taniała ponadto 24 i 25 marca. W efekcie we wtorek 29 marca po południu Brent kosztował już tylko kilka dolarów więcej niż w chwili, gdy Rosjanie uderzyli na Ukrainę i wyraźnie mniej niż 8 marca, kiedy za baryłkę trzeba było zapłacić nawet ponad 130 dolarów.
Dla laika taki scenariusz wydaje się absurdalny. Jak to możliwe, że ropa tanieje, skoro w Europie toczy się największy konflikt zbrojny od II Wojny Światowej? Cóż… Ceny ropy to nie jak w wypadku np. kursu franka szwajcarskiego dość prosty wskaźnik globalnego ryzyka. Wpływa na nie wiele czynników. Wśród nich są te, które podnoszą jej ceny, jak np. wojna na Ukrainie i jej konsekwencje, są też takie, które stymulują spadki – to np. informacje o nadchodzącym spowolnieniu gospodarczym, a więc i mniejszym popycie na paliwa. W ciągu ostatnich kilku dni te drugie górowały.
"Na rynku ropy naftowej mamy do czynienia teraz z pogłębieniem korekty spadkowej z czwartego tygodnia marca" – mówi Urszula Cieślak, analityk z firmy BM Reflex monitorującej rynek paliw od ponad 20 lat. "Trendy na rynku wskazują teraz bardziej wydarzenia w Chinach związane z epidemią COVID-19, a mniej wojna na Ukrainie" – tłumaczy.
Przypomnijmy, że w poniedziałek 28 marca w 25-milionowym Szanghaju władze zamknęły na cztery dni pół miasta – obszar na wschód od rzeki Huangpu Jiang. Mieszkańcy nie mogli wychodzić z domów, stanął biznes, transport publiczny został zawieszony. Nie wolno też poruszać się prywatnymi samochodami. Blokada miasta następnie zostanie przeniesiona na jego drugą część – na kolejne cztery dni.
Inwestorzy bardzo obawiają się serii tego typu poważnych działań przeciwepidemicznych w Chinach. Mogą bowiem przełożyć się na spadek tempa wzrostu PKB w Państwie Środka i mogą też – po raz kolejny – utrudnić funkcjonowanie firm na całym świecie zależnych od importu z Chin. W konsekwencji to wszystko zmniejszy popyt na paliwa, a więc i ropę. Natomiast do wydarzeń na Wschodzie, rynek w pewien sposób się już zaadaptował.
"Zwłaszcza – dodaje Urszula Cieślak – że teraz wprowadzenie powszechnego embarga przez kraje Zachodu na kupno rosyjskiej ropy wydaje się mniej prawdopodobne. Niektóre państwa się sprzeciwiają".
Co nas czeka na stacjach paliw? – Wojna się jeszcze nie skończyła
Większe zainteresowanie wydarzeniami w Chinach wcale jednak nie oznacza, że o rosyjskiej agresji na Ukrainę całkiem zapomniano. Głównie na niej koncentruje się np. opublikowana we wtorek prognoza cen ropy przygotowana przez analityków szwajcarskiego banku UBS.
Ich zdaniem wojna w Ukrainie przyczynia się do długoterminowego ryzyka wzrostu cen ropy Brent i dlatego też podnoszą swoje wcześniejsze prognozy na lata 2022-2024 o 5 dolarów w skali roku.
"W 2022 r. średnia cena ropy Brent wzrośnie z 81 dolarów do 95 dolarów za baryłkę. Na rok 2023 r. zmieniliśmy prognozę z 80 do 85 dolarów, na 2024 r. z 75 do 80 dolarów. Nasza długoterminowa prognoza na 2025 r. pozostaje bez zmian i zakładamy cenę 75 dolarów za baryłkę" – czytamy w analizie UBS.
W tzw. scenariuszu bazowym, a więc powiedzmy najbardziej prawdopodobnym, UBS zakłada spadek wydobycia rosyjskiej ropy o ok. 2 mln baryłek dziennie w drugim kwartale tego roku. To ma wynikać z częściowego zakazu jej importu oraz oddolnych sankcji korporacyjnych – a więc decyzji niektórych firm paliwowych, które nie chcą kupować ropy od agresora.
Analitycy UBS zakładają przy tym, że kraje OPEC będą dalej stopniowo zwiększać wydobycie ropy i na rynek zacznie też ona płynąć z Iranu, który jeszcze teraz objęty jest sankcjami.
Powyższe założenia mogą jednak się nie ziścić. Analitycy UBS dopuszczają scenariusz, w którym dochodzi do zaostrzenia sankcji wobec Rosji, co może spowodować ograniczenia w produkcji rosyjskiej ropy nawet do ok. 4 mln baryłek dziennie. I wtedy cena ropy Brent może podnieść się nawet do poziomu powyżej 150 dolarów za baryłkę.
Polscy kierowcy z pewnością będą wśród najbardziej stratnych po wprowadzeniu embarga na import ropy z Rosji. Nasze rafinerie przez lata głównie przerabiały ropę pochodzącą z Rosji. W 2019 i 2020 r. Polska była za Niemcami drugim europejskim importerem rosyjskiej ropy naftowej. W 2019 r. rosyjskie czarne złoto pokryło 68 proc. zapotrzebowania naszych rafinerii, rok później 72 proc. Teraz jest trochę lepiej – Orlen mówi, że około połowy ropy, która przetwarza, pochodzi z Rosji, ale nadal to ogromne ilości.
Polska korzystała przez lata głównie z rosyjskiej ropy, bo ta zwykle jest tańsza o kilka dolarów od ropy Brent. Poza tym instalacje w naszych rafineriach są przystosowane do jej przerabiania.
To się może zaraz skończyć i zaczniemy sprowadzać wyłącznie droższą ropę – np. z Arabii Saudyjskiej, Stanów Zjednoczonych i Norwegii, a więc z krajów, z których już jej pewne ilości importujemy. To oczywiście wpłynie na ceny paliw na stacjach – ropa spoza Rosji jest droższa o wspomniane kilka dolarów na baryłce od ropy Ural. Sprawdzać inne gatunki ropy spokojnie możemy – w Gdańsku jest Naftoport, którego wydajność w 100 proc. pokrywa polskie potrzeby importu ropy naftowej.
Co bardzo przy tym ważne, wojna na Ukrainie uderza w polskich kierowców nie tylko dlatego, że drożeje ropa na świecie i coraz mniej importujemy tańszego surowca z Rosji, ale również dlatego, że przez rosyjską agresję osłabia się złoty. Duża niepewność na świecie zniechęca inwestorów do kupowania polskiej waluty i dlatego z początkiem marca za dolara trzeba było nad Wisłą zapłacić nawet 4,60 zł, podczas gdy miesiąc wcześniej poniżej 4 zł. A słaby złoty, to droższa benzyna na stacjach – przypomnijmy, że Orlen kupuje ropę na świecie, płacąc za nią dolarami.
Jeżeli więc dojdzie do jeszcze większej eskalacji wojny na Ukrainie lub dodatkowych sankcji na Rosję, na tym może znowu ucierpieć nasza waluta i paliwa na stacjach jeszcze podrożeją.
Co nas czeka na stacjach paliw? – Nie tylko Chiny i Rosja
Oczywiście na rynek ropy wpływają nie tylko wydarzenia w Chinach i groźba ograniczenia dostaw czarnego surowca z Rosji. Inwestorzy związani z rynkiem ropy śledzą dużo więcej wydarzeń.
Przez kilka godzin pod koniec marca z uwagą np. analizowali ataki rebeliantów Huti z Jemenu na instalacje dystrybucji produktów naftowych w Arabii Saudyjskiej. Zastanawiali się też, czy dodatkowym problemem na rynku ropy naftowej nie jest wstrzymanie przesyłu ropy naftowej z Kazachstanu po tym, jak w największym rosyjskim porcie eksportowym pod Noworosyjskiem nad Morzem Czarnym, po silnym sztormie doszło do uszkodzenia urządzeń przeładunkowych. Port w Noworosyjsku to główny terminal eskortowy dla ropy z Kazachstanu, która trafia tam ropociągiem CPC (Caspian Pipeline Consortium).
Na wyceny konkretnych paliw na rynku mają też wpływ dodatkowe konsekwencje wojny na Ukrainie.
"Duże przemieszczenia wojsk NATO w Europie to większy popyt na olej napędowy" – mówi Urszula Cieślak.
Nie bez znaczenia są też ostatnie rakietowe ataki Rosjan na magazyny paliw w Ukrainie. Już kilka europejskich państw zadeklarowało, że wyśle w związku z powyższym do naszego sąsiada dodatkowe transporty niezbędnego paliwa.
Na końcową cenę paliwa na stacjach wpływa też wysokość marży pobieranej przez rafinerię i stacje paliw.
"Nie możemy oczekiwać w warunkach inflacji, a więc i rosnących kosztów działalności, że sprzedawcy paliw będą zadowalać się taką samą marżą jak 10 lat temu. Oni też muszą coraz więcej płacić pracownikom, rosną szybko ich wydatki na energię" – dodaje Urszula Cieślak.
Gdzieś tam wśród czynników wpływających na cenę ropy i paliw na stacjach jest też elektromobilność. Im więcej samochodów elektrycznych na drogach, tym mniejsze zużycie paliw płynnych. To jeszcze nie teraz, ale wkrótce zacznie również znacząco wpływać na rynek ropy naftowej.
Co zatem czeka nas na stacjach paliw w najbliższej i nieco dalszej przyszłości?
"W ciągu kilku miesięcy powinniśmy się przygotować na nieco chaotyczne zmiany cen" – podsumowuje Urszula Cieślak.
Analitycy z UBS myślą podobnie – mówią o "wysokiej zmienność cen". I to nawet przez kilka lat.