Kradzież auta na lawetę to metoda znana od lat, choć ostatnio przestępcy nieco ją ulepszyli. Przestrzegamy i radzimy, jak można się chronić.
Pomoc drogowa, czy... kradzież auta? Metodą na lawetę można ukraść każde auto i to bez wzbudzania podejrzeń! Zdj. ilustracyjneŹródło: Shutterstock / Virrage Images
Zainteresowanie rzekomo nową metodą kradzieży aut wzbudziły doniesienia z Ukrainy. Tamtejsza policja zatrzymała niedawno przestępcę, który zamiast inwestować w drogi sprzęt pozwalający obchodzić zabezpieczenia antykradzieżowe nowoczesnych aut, stosował znacznie prostszą metodę – kiedy wytypował interesujące go auto, wzywał do niego lawetę pomocy drogowej, tłumaczył laweciarzom, że samochód jest zepsuty i nie daje się otworzyć i że trzeba je w związku z tym odholować we wskazane miejsce w celu naprawy. Auta były dostarczane w odludne okolice, gdzie przestępcy mogli się nimi w spokoju zająć, a rzekomy właściciel auta płacił laweciarzowi za usługę, więc ten nie miał powodów do niepokoju.
Kradzież na lawetę: tak przygotowują się złodzieje
Oczywiście, taki sposób kradzieży wymaga też pewnych dodatkowych przygotowań i… talentu aktorskiego. Ukraiński przestępca nie pozostawiał nic przypadkowi, więc auta wyszukiwał z wyprzedzeniem i przygotowywał komplet akcesoriów, które uwiarygadniały historyjkę dla laweciarza – przede wszystkim kluczyk wyglądający na pasujący do danego auta i dowód rejestracyjny z odpowiednimi numerami. Wzywaliście kiedyś pomoc drogową? Laweciarze nawet nie zawsze proszą o pokazanie dokumentów samochodu! Bardziej ostrożni są z reguły specjaliści z pogotowia zamkowego.
Oczywiście, dla internetowych dziennikarzy taki sposób kradzieży aut może się wydawać oryginalny i błyskotliwy, ale… nic w nim nowego! Złodzieje korzystają z metody "na lawetę od lat i to w różnych wariacjach. Czasem rzeczywiście laweciarz jest nieświadomym uczestnikiem przestępstwa, czasem w rolę laweciarzy wcielają się sami przestępcy lub też pracownik pomocy drogowej "dorabia sobie" kradnąc auta. W końcu nawet w razie wpadki może się tłumaczyć, że nic nie wie, że odholowanie auta zlecił mu anonimowy klient.
Kradzież na lawetę – nie ma bezpiecznych miejsc. Auto da się ukraść z centrum miasta, bez wzbudzania podejrzeńŹródło: Auto Bild
Ukradli auto metodą "na lawetę" i sprzedali je na złom
Co ciekawe, w taki sposób kradzione są nie tylko wartościowe auta, ale też i samochody, które warte są grosze! Zdarzają się przypadki, że ludzie kradną w ten sposób auta, które… sprzedają na złom. Laweciarz wezwany do zabrania z ulicy wraku i odwiezienia go na złom może nie wpaść nawet na pomysł, żeby poprosić o dowód rejestracyjny auta. Komu by się chciało kraść złom? A jednak! Takich przypadków nie brakuje, mimo że pracownicy złomowisk też powinni sprawdzać dokumenty przyjmowanych do utylizacji aut! Nie wierzycie? W ubiegłym roku głośno było o parze, która w ten sposób ukradła auto w Lubinie i sprzedało je na części – później tłumaczyli, że nie widzieli, żeby tym autem ktoś jeździł, więc uznali, że zostało porzucone. Zdarzały się przypadki tak bezczelnych kradzieży, że auta np. wyciągano lawetą z posesji!
Kradzież "na lawetę": auto nie zawsze trafia do dziupli
Bywa też tak, że złodzieje po prostu udają pomoc drogową albo służby miejskie odholowujące źle zaparkowane auta. To świetny sposób, żeby bez wzbudzania podejrzeń ukraść w biały dzień w środku miasta nawet najlepiej zabezpieczone antykradzieżowo auto. Nawet jeśli zacznie wyć autoalarm, to nikt przecież nie wpadnie na pomysł, żeby wezwać policję! Takie metody stosują złodzieje od lat 90.! Auta kradzione w ten sposób mogą trafiać wprost do dziupli albo też są odstawiane na obrzeża miast, czasem w pobliżu podmiejskich "warsztatowych zagłębi", gdzie nikogo nie dziwią rozładowywane z lawet samochody. Ten drugi sposób stosowany jest w przypadku aut, w których złodzieje podejrzewają, że może być zamontowany system lokalizacyjny mogący doprowadzić służby wprost do złodziejskiej dziupli. Jeśli pozostawionym w odludnym miejscu autem przez kilka dni nikt się nie zainteresuje, złodzieje wychodzą z założenia, że nie ma ono dodatkowych zabezpieczeń i dopiero wtedy transportują je do miejsca, w którym jest ono rozbierane na części lub przygotowywane do sprzedaży z przebitymi numerami i fałszywymi dokumentami. Po kilku dniach skradzione auto znika też z listy pilnie poszukiwanych pojazdów, którą funkcjonariusze dostają na odprawie.
Kradzież metodą na komornika
M.in. w USA złodzieje samochodów podszywają się czasem pod pracowników firm odzyskujących auta od dłużników, którzy przestali spłacać raty – widok holownika, który w pośpiechu podpina auto i ucieka nim z miejsca, nikogo nie dziwi, bo prawdziwi dłużnicy czasem nie chcą dobrowolnie oddawać odbieranych im aut i "odzyskiwacze" muszą działać z zaskoczenia.
Kradzież na lawetę: jak się chronić?
Wiele autoalarmów ma funkcję ochrony przed wciągnięciem na lawetę, która uruchamia alarm w momencie, kiedy auto jest ruszane z miejsca, albo zostaje pochylone pod określonym kątem. Tyle że ta funkcja jest w większości przypadków nieskuteczna, bo nikogo (poza właścicielem) nie niepokoi to, że we wciąganym czy nawet wiezionym na lawecie aucie migają światła i wyje alarm. Przed taką kradzieżą – co oczywiste – nie zabezpieczają nawet najlepsze immobilizery, bo złodzieje po odholowaniu auta mogą mieć mnóstwo czasu i komfortowe warunki, żeby rozprawić się nawet z zaawansowanymi systemami. W takich wypadkach pomóc mogą tylko systemy pozwalające na lokalizację skradzionego pojazdu. Warto jednak wiedzieć, że te tańsze, oparte na lokalizacji GPS i łączności GSM są stosunkowo łatwe do zagłuszenia przy użyciu taniego i dostępnego sprzętu. Wyższy poziom zabezpieczenia zapewniają dedykowane systemy radiowe, takie jak LoJack. Wyższy poziom nie oznacza 100-proc. skuteczności, bo są już na rynku tzw. jammery, które poza pasmami łączności komórkowej mają zagłuszać też częstotliwości specjalistycznych lokalizatorów.
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca.
Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.