Nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem. We wrześniu 1963 r. Porsche zaprezentowało we Frankfurcie model, który miał zastąpić 356. Nazywał się „901”, bo akurat ta kombinacja cyfr była jeszcze wolna w katalogu z numeracją części VW. Protest Peugeota zmusił jednak Ferry’ego Porsche do zmiany nazwy z zerem w środku na inną. Najłatwiej było dodać jedynkę w środku – tak powstała nazwa legendarnego modelu. Od tego czasu fabrykę w Stuttgarcie opuściło już ponad milion „911-ek”. Ta z numerem 1 000 000 jest wyjątkowa. Nadwozie polakierowano w kolorze Irischgrün – taki najbardziej lubił Ferry Porsche. Pokrywę silnika zdobi złoty napis, a listwy kratki nad nim, jak i klamki oraz lusterka są matowosrebrne. Wygląd wieńczą 5-ramienne felgi o klasycznym wzorze.
W środku też zadbano o detale w stylu retro, np. fotele mają tapicerkę z wzorem w pepitkę. Kokpit jest cały obszyty czarną skórą, z którą kontrastują wstawki z drewna polakierowanego matowo i z wyczuwalną strukturą słojów. Zegary mają chromowane pierścienie i wskazówki, natomiast skale są zielone – jak w starych 911.
Do takiej konfiguracji jedynie słuszne wydają się manualna skrzynia biegów i napęd na tylne koła, czyli klasyka. Aż się prosi o wolnossący silnik, a tu za tylną osią tkwi 3-litrowy bokser biturbo o mocy 450 KM z poliftingowego 911 GTS. Takiego „jubileuszowego” pakietu detali wykończenia, jaki otrzymała milionowa sztuka, niestety, nie da się kupić – szkoda, bo prezentuje się smakowicie. To auto trafi do muzeum Porsche, przedtem jednak odbędzie światowe tournée. Pierwszym przystankiem w podróży była Szkocja. Ojczyzna golfa i whisky oferuje też wspaniałe drogi: kręte i wąskie, ze spektakularnymi krajobrazami we wzorze moro. Jeśli zatem świętować milion wyprodukowanych „911-ek”, to... jeżdżąc! I tak znaleźliśmy się w Edynburgu, ogromnie zaszczyceni.
Spod zamku górującego nad miastem ruszyliśmy w policyjnej eskorcie. Ponad 20 grzechoczących, charczących i warkoczących „911-ek” to sytuacja, w której trudno się zdecydować: wyjąć smartfona czy po prostu chłonąć przeżycia? I jeszcze do tego świeciło słońce. Słońce w Szkocji to tak, jak deszcz w Dubaju. Minęliśmy rogatki miasta i jadąc przepiękną Targą z 1967 r. za resztą kawalkady, czerpaliśmy garściami z chwili zapomnienia. A o czym zapomnieliśmy? O pilnowaniu trasy. Inni dziennikarze w pozostałych samochodach – także. Powstałe zamieszanie przerosło organizatorów i resztę dnia zamiast za kierownicami kolejnych muzealnych Porsche spędziliśmy na ćwiczeniu zmiany biegów lewą ręką we współczesnej Carrerze z kierownicą po prawej. Szło nam całkiem nieźle i romantyczne pustkowia z jeziorami rozciągającymi się między szaro-zielonymi wzgórzami wynagradzały niezgodności status quo z pierwotnym planem. Aż zaczęło lać.
Kolejnego dnia trzeba było nadrobić to, co nas ominęło. Czas naglił, więc na każdy z rozdziałów 54-letniej historii „911-ki” mieliśmy po jakieś... 15 minut! Pierwszy z etapów ewolucji reprezentowała Targa, którą pokochaliśmy już dzień wcześniej za wspaniałą elastyczność 130-konnego silnika 2.0, a także za zadziwiająco wysoki komfort jazdy i styl.
Przedstawicielem kolejnej generacji – G-Modell – był rzadki biały Clubsport z 1985 r. Surowa, odelżona twarda, analogowa maszyna z klimatycznym welurowym wnętrzem i 3,2-litrowym silnikiem. Bajka!
Następne w kolejce było 964 – w końcu prawdziwie nowa generacja. Miała 80 proc. innych części niż poprzednik i wiele rozwiązań, za które najbardziej hardcorowi fani „911-ki” krytykowali Porsche: ABS, wspomaganie kierownicy, poduszki powietrzne... Z muzeum oddelegowano Turbo z silnikiem 3.3 i napędem 4x4. Na miękkich fotelach z szarej skóry można było się poczuć niczym rekin biznesu z ery dwurzędowych marynarek.
Szybka przesiadka do ostatniego „wiatraka”, czyli 286-konnego 993 z nadwoziem targa i Tiptronikiem. Dzięki szklanemu dachowi i wąskim słupkom widoczność w każdym kierunku jest fantastyczna. Kolekcjonerzy licytują się o takie auta, kochają je o wiele bardziej niż następcę – 996. To „911-ka” z jajami sadzonymi zamiast reflektorów, ale kwadrans za kierownicą GT3 spowodował, że odechciało nam się żarcików na jej temat. To było największe zaskoczenie tego dnia, pozwoliliśmy więc sobie na dodatkowe 5 minut w jego sztywnych kubełkach, a 360-konny silnik rozkręciliśmy nie raz do ogranicznika. Czuliśmy prawdziwą jedność z tym samochodem.
Z serii 997 wybrano prawdziwego dzikusa: GT3 RS 3.8. Ta bestia chciała nas pożreć. Kierownica z prawej i zmiana biegów lewą ręką nie ułatwiały ujarzmienia 450 koni, ale ćwiczenia z poprzedniego dnia uchroniły nas przed pewną śmiercią. Było super!
Na deser obiecano nam zielone 991.2. Niestety, organizatorzy nie zdołali go namierzyć, a nasz samolot już odlatywał. Pierwszy milion – trzeba go ukraść. Ktoś jednak miał taki plan. I go dopiął.
Porsche 911 nr 1 000 000 - naszym zdaniem
Nie wszystko zawsze idzie zgodnie z planem, ale powiedzmy sobie szczerze: z Porsche 911 jest jak z czerwonymi winami – jakkolwiek byś się starał, życie i tak jest za krótkie, żeby spróbować wszystkich. Degustacja historycznych roczników tylko zaostrzyła mój apetyt.