- Pomysł Ineosa Grenadiera może i pojawił się nad kuflem piwa, ale Ineos Automotive to nie żaden start-up. W zespole pracują ludzie ściągnięci z Mercedesa-Benza, Land Rovera, Audi czy nawet Rolls-Royce'a
- Nie ma drugiego aż tak wyrazistego auta terenowego na rynku. Grenadier wygląda jak stary Defender na przepustce z wojska, wzbogacony zaledwie o kilka współczesnych detali
- Wytyczne od założyciela marki były proste – wóz ma wzbudzać respekt stylistyką, imponować zdolnościami terenowymi i przywiązywać niezawodnością oraz łatwością w naprawie. Klienci kupują tę filozofię, firma ma już blisko 50 tys. zamówień
- Podczas pierwszej ekspedycji tymi autami próbuję zweryfikować słowa Gary'ego Hemingwaya, dyrektora projektów grupowych w Ineosie. Obiecał mi, że prędzej połamię sobie kości, niż zniszczę coś w tym wozie
- W Polsce Ineosa Grenadiera można kupić w Warszawie (Auto Fus Group) i k. Wrocławia (Team Marek Pasierbski). Obsługą posprzedażową zajmuje się m.in. sieć Bosch Car Service
- Więcej takich tekstów znajdziesz na stronie głównej Onetu
Wysiadam na krańcu lądu z wiśniowego Ineosa Grenadiera. – Przede wszystkim się nie zatrzymujcie. Nie. Zatrzymujcie. Się. Pod żadnym pozorem, bo inaczej będzie kaplica! – słyszę na odprawie od Anglika w rybackich spodniach i żółtym sztormiaku. Zrobiło się poważnie, ale Michael nie powiedział tego, żeby nas nastraszyć.
Wiem, że zdradzieckie piaski zatoki Morecambe Bay zna od podszewki, bo na co dzień przeprowadza przez nie piechurów. Dzisiaj odpowiada za kilkanaście ważących ponad 2,7 t terenówek i nie chce wyciągać żadnej z Morza Irlandzkiego pomocniczym traktorem. Uczula nas, bo potencjalny problem nie leży w samochodach, tylko... w kierowcach. Instrukcje są proste – blokujemy mechanizm różnicowy, włączamy tryb off-road i zamieniamy się w "amfibię"!
Ineos Grenadier to brakujący element rynkowej układanki
Czym właściwie mam przeprawić się przez 5,5-milowy odcinek morski? Autem wprost stworzonym do zadań specjalnych – Ineosem Grenadierem. Opracowała go austriacka firma Magna (to jej zawdzięczamy m.in. kultową "Gelendę"), ale prace nad tym projektem zlecił jej sir Jim Ratcliffe, właściciel brytyjskiej firmy chemicznej Ineos. Zaniepokoiła go powiększająca się na rynku aut 4x4 wyrwa, więc w 2017 r. po prostu postanowił wziąć sprawy w swoje ręce.
Kiedyś wspomnianą lukę zapełniały rasowe modele terenowe, dziś grają w niej tylko Mercedes Klasy G, Jeep Wrangler i Ford Bronco. Wszystkie nadal są budowane na ramie, ale pierwszy ma już skomplikowane zawieszenie i tonę elektronicznych modułów, które można zalać, a do tego kosztuje krocie (od 673,1 tys. zł), drugi na Starym Kontynencie występuje tylko w wersji 4xe (jako hybryda plug-in) i jest dość ciasny w środku, a trzeci nie dotarł do nas jeszcze zza wielkiej wody (debiut w Polsce zapowiedziano na koniec 2023 r.).
Z tego grona to właśnie nadchodząca amerykańska ikona off-roadu wydaje się najgroźniejszym rywalem dla Grenadiera. Brytyjczyków to nie martwi. Startują w rajdzie z gazem w podłodze, chcąc rozłożyć konkurencję na łopatki filozofią starego samochodu, w którym mało może się zepsuć, ale rozważnie wzbogaconą o współczesne dodatki zwiększające komfort. Tony Skwirzynski, inżynier odpowiedzialny za ramę Grenadiera, powiedział mi wprost: "Mamy w tym samochodzie wszystko, co potrzebne, i ani jednego elementu więcej".
Pomyślelibyście, że w nowym aucie może być zaledwie kilka modułów elektronicznych? To właśnie z tego powodu fotele mają tylko ręczną regulację – elektryczna wymagałaby kolejnej "kostki" i niepotrzebnie podniosłaby koszty naprawy np. po brodzeniu w zbyt głębokiej wodzie. Wyłapuję małą niekonsekwencję, bo lusterka boczne i szyby są już sterowane elektrycznie... Ale zaliczmy to do kategorii niezbędnego wyposażenia.
Ineos Grenadier na ekspedycji z czubka Szkocji do pubu w Londynie
Wróćmy na teren przeprawy przez zatokę Morecambe Bay. Jesteśmy tu, bo to punkt kulminacyjny pierwszej, liczącej blisko 2 tys. km ekspedycji, na którą zostali zaproszeni dziennikarze z najważniejszych dla marki rynków (Polska jest w TOP 5 Europy pod względem złożonych zamówień).
Wybór matecznika Ineosa na taką wyprawę nie zaskakuje – zapierających dech w piersiach widoków i "ciężkiego terenu" tu dostatek. Ja biorę udział w trzeciej części, której trasa biegnie przez granicę angielsko-szkocką, zahaczając o podmokłe pola, strome góry, śliskie lasy i wspomniane morze. A ten londyński pub? To właśnie w nim powstała koncepcja Grenadiera. Serio, na podkładce pod piwo! Ale tam dotrze czwarta tura, ja muszę dostać się tylko do... pubu w Silverdale.
Przed wyjazdem z posiadłości w Roxbourgh (wyglądającej jak żywcem wyjęta z serialu "The Crown"!) dostajemy wskazówkę od przewodnika, jadącego później na czele konwoju: "Uwaga na lewy bok samochodu. Auta są naprawdę szerokie, a drogi wąskie!". Już na pierwszym odcinku odczułem, że nie kłamał – szerokość Ineosa Grenadiera z lusterkami bocznymi to aż 2,146 m. Drugiego dnia eskapady jeden z zespołów "powiesił" gigantyczne lusterko na przydrożnym ogrodzeniu... Auć! A inne wymiary? Tył i przód Grenadiera dzieli prawie 4,9 m, wysokość zaś sprawia, że nie wjedziesz nim na niektóre parkingi (2,036 m).
Tylko co z tego? To wóz, który błaga o kąpiel błotną, a nie "kiszenie" na ciasnym parkingu pod galerią handlową – nie ma w nim ani grama "modnego SUV-a". Dominik Trouvain, PR manager marki odpowiedzialny za region europejski, z dumą mówi, że to po prostu UV, czyli nic nieudający samochód użytkowy. Gdy wypowiada te słowa, zwracam uwagę na często mijane przez nas stare Defendery i od razu dostrzegam zapożyczenia stylistyczne w Ineosie. Ciekawostka: Grenadier miał wyglądać inaczej, ale sir Ratcliffe poprosił projektanta, by nieco upodobnił go do jego ulubionego auta. Płaci, więc wymaga.
Ineos Grenadier, czyli duchowy następca legendarnego Defendera
Poprzedni Defender i zupełnie nowy gracz na rynku aut 4x4 mają więcej punktów wspólnych niż design. Jakich? Większość elementów da się w nich naprawić za pomocą podstawowego zestawu narzędzi. Plastiki zastosowane we wnętrzu są przeciętne, ale za to proste w czyszczeniu. No i te właściwości terenowe – oba wozy są w czołówce najzaradniejszych samochodów świata. Pomimo tych podobieństw Ineos Grenadier to jednak zupełnie inna para "wellingtonów".
Owszem, jest surowy i analogowy w odczuciu (i nie burzy tego nawet Apple CarPlay na jedynym wyświetlaczu na desce rozdzielczej), ale nie daje tak w kość w codziennym użytkowaniu. Jest dobrze zmontowany, nie przepuszcza deszczu do wnętrza, nie świszczy, a do tego ma większą kabinę i znacznie lepiej prowadzi się na asfalcie. Cudów jednak nie ma – po przesiadce z jakiegokolwiek "cywilnego" auta osobowego będziecie mieli wrażenie sterowania kutrem na wzburzonym morzu. Taki już urok rasowych terenówek.
Aby naprawdę docenić ten samochód, trzeba zjechać z asfaltu. Po włączeniu trybu off-road milkną czujniki parkowania i sygnał niezapiętych pasów, system start/stop ucina sobie drzemkę, by nie rozpraszać kierowcy w trudnych warunkach, a na 12,3-calowym wyświetlaczu pojawiają się wskaźniki pozwalające kontrolować m.in. temperaturę podzespołów, pochylenie samochodu czy kąt skrętu kół. W błotnistym rozlewisku na spornych ziemiach granicznych maszyna niezłomnie prze do przodu, sypiąc inżynieryjnymi asami jak z rękawa.
Ineos Grenadier ma wszystko, aby uszczęśliwić kierowcę poza drogą
Fanów off-roadu z pewnością ucieszą wytrzymała rama drabinkowa z przekrojem stali o grubości 3,5 mm, sztywne mosty opracowane z Carraro (dostawcą osi do traktorów), stały napęd 4x4 z dwubiegową, manualną skrzynią rozdzielczą i centralnym mechanizmem różnicowym (Tremec) oraz uruchamiane przyciskiem w podsufitce blokady przedniego i tylnego dyferencjału firmy Eaton Industries (standard w wersji Trailmaster).
Każdy Ineos Grenadier wyjeżdża z fabryki w Hambach (tej, w której jeszcze przez chwilę w ramach umowy powstają też malutkie Smarty) z 8-biegowym automatem firmy ZF ze sprzęgłem hydrokinetycznym, układem hamulcowym Brembo (dwutłoczkowe zaciski z przodu i jednotłoczkowe z tyłu) i pięciowahaczowym zawieszeniem ze stabilizatorami, drążkiem Panharda oraz sprężynami Eibacha o 585-milimetrowym skoku.
Jak ta kombinacja znanych marek wypada w praktyce? Po dwóch dniach spędzonych często poza utartymi szlakami ręczę, że zajeżdża dalej, niż sugerowałyby umiejętności kierowcy – nie jestem doświadczonym off-roadowcem, a mimo to nigdzie nie utknąłem. Co ważne, wymaga manualnej i zdecydowanej zmiany ustawień (elektronika nie prowadzi tutaj nikogo za rączkę), przez co zapewnia oldskulową frajdę niczym Nissan Patrol GR.
Skojarzenie z tym modelem nie jest przypadkowe, bo właściciele terenowych Nissanów często zastępują oryginalne jednostki napędowe silnikami BMW. Tak się składa, że na mocy umowy podpisanej z bawarską firmą Ineos robi to oficjalnie już w fabryce, oferując klientom wybór między jednostką wysokoprężną B57 (3.0 R6) i silnikiem benzynowym B58 (3.0 R6). Momentu obrotowego nie brakuje w żadnej wersji – 249-konny diesel generuje aż 550 Nm, a 286-konny benzyniak o 100 Nm mniej.
Ineos Grenadier. Diabeł tkwi w off-roadowych detalach
Pomimo terenowego rodowodu niektóre dane na papierze wyglądają... przeciętnie. Głębokość brodzenia (80 cm) i prześwit (26,4 cm) są mniejsze niż w nowym, "uSUVionym" Defenderze 110 z pneumatyką (90 cm i 29,1 cm). Podobnie jest z kątami natarcia, rampowym i zjazdu. W Ineosie to kolejno: 35,5 st., 28,2 st. i 36,1 st. W Land Roverze zaś: 38 st., 28 st. i 40 st. Wolę jednak nie wyobrażać sobie kosztów naprawy skomplikowanych systemów, zawieszenia pneumatycznego albo – co gorsza – "trafionej" w terenie konstrukcji samonośnej, jeśli coś pójdzie nie tak.
Twórcy Grenadiera wiedzą, że ich auto będzie często popychane do limitu wytrzymałości, więc zadbali o to, by klienci mogli je łatwo naprawić po przygodach. Przykład? W europejskiej specyfikacji Grenadier musi mieć plastikowy zderzak z przodu (normy bezpieczeństwa). Co zrobił Ineos? Podzielił go na pięć segmentów, aby po bliższym spotkaniu z przeszkodą nie trzeba było wymieniać całego, tylko jego część. Pod środkowym panelem została ukryta wyciągarka z 13-metrową liną polietylenową o uciągu 5,5 t.
Gdzie nie spojrzeć, odkrywam kolejne terenowe gadżety (wiele z nich pochodzi z listy wyposażenia opcjonalnego). W grill zostały estetycznie wkomponowane lampy do rozświetlenia obozowiska albo trasy po zmroku (1080 lumenów), na bokach karoserii umieszczono metalowe szyny do mocowania dodatkowego ekwipunku (np. rozkładanego blatu), na drzwiach bagażnika drabinkę do wchodzenia na dach, na nim dwa uchylne okienka "safari", a nad nim podłogę wytrzymującą obciążenie 150 kg w trakcie jazdy i nawet 420 kg na postoju.
Coś jeszcze? W miejscu chronionym przed zalaniem w trakcie brodzenia, czyli nad bocznymi oknami, są cztery złącza zasilane prądem z dodatkowego akumulatora (jedno ma aż 500A!), w środku koła zapasowego zamykany na klucz schowek o poj. 20 l, a w kabinie pięć otworów do wylewania wody, gumowa podłoga (w opcji wykładzina) oraz wodoodporne przyciski na konsoli środkowej i w panelu na podsufitce.
Widać, że opracowaniem Ineosa Grenadiera zajęły się osoby, którym nie są obce dalekie wyprawy w nieznane. I pewnie dlatego awaryjny traktor przytoczony na początku tekstu okazał się niepotrzebny – cała ekipa dotarła o własnych siłach na drugi brzeg Morecambe Bay. Ineos wierzy, że z podobną łatwością Grenadier zaistnieje w świadomości fanów off-roadu i przygotuje miejsce dla zapowiedzianego pikapa, a potem także... "elektryka" i auta wodorowego (!). Brytyjczycy chcą mieć to wszystko w swoim portfolio już w ciągu najbliższych kilku lat. To się nazywa tupet!