Obecna paleta modelowa Lancii budzi wiele kontrowersji i niektóre dziury w ofercie są łatane na skróty. O ile adaptacja Voyagera to dobry pomysł, o tyle podobny zabieg na przykładzie opisywanego samochodu dał gorszy efekt.

Z takiego założenia wyszedł też polski importer Lancii – Flavii w ogóle nie zamierza wprowadzać do oferty. Niemieckie przedstawicielstwo chce jednak sprzedawać samochód w cenie od 36,9 tys. euro.

To bardzo dużo, zważywszy na to, że Flavia to nic innego, jak Chrysler 200C. Cena porównywalnie wyposażonego modelu w USA: ok. 30 tys. dol. Czyżby znaczek Lancii był aż tak cenny?

Za te pieniądze klient otrzymuje dosyć przestronny, 170-konny kabriolet, którym spokojnie można podróżować z rodziną. Niewiele jest takich aut na rynku, a gabarytowo podobny Mercedes klasy E cabrio kosztuje o 10 tys. euro więcej.

Pod maską Flavii klasycznie: silnik wolnossący, 4 cylindry, 2,4 l pojemności i 6-biegowy „automat”. Całość zestrojona z myślą o niespiesznym pokonywaniu kilometrów.

Szybka reakcja na kick-down czy bicie rekordów spalania? Nie tutaj. Testowe 14 l na „setkę” osiągnęliśmy na długim odcinku autostrady. Zamiast patrzeć na wskazania komputera pokładowego, można np. pogłaskać miękką skórę.

Oko cieszy też stylowy zegar między kratkami nawiewu, brakuje jednak większej liczby detali tego typu. Styliści mogli np. zadbać o to, by instrumenty były opisane po włosku: „Benzina”, „Giri” czy „Acqua” – jak dawniej.

Wrażenie niezbyt solidnego sprawia mechanizm składania dachu. Na schowanie „kapturka” zostawia sobie sporo czasu (0,5 min) i szarpie przy tym całą karoserią. Operacja nie jest niestety możliwa podczas jazdy.