Hondziarze lubią wspominać przełom lat 80. i 90. Rzeczywiście, był to świetny okres dla ich ulubionej marki, która wypuszczała chociażby takie cuda, jak CRX, a w Formule 1 – przy pomocy Ayrtona Senny – rozstawiała konkurencję po kątach. Doświadczenia z motosportu zaprocentowały takimi konstrukcjami, jak NSX, które w chwili debiutu w 1989 r. pokazało niemieckiej i włoskiej konkurencji, jak powinien wyglądać nowoczesny samochód sportowy.
Podczas gdy Porsche kurczowo trzymało się jeszcze silników chłodzonych powietrzem i sceptycznie podchodziło do ABS-u czy wspomagania układu kierowniczego, a Ferrari składało samochody tak, że czasem psuły się już w drodze do garażu kolekcjonera, Honda wypuściła swój New Sport Experience, czyli NSX. To auto miało nie tylko futurystycznie narysowane, lecz także nowocześnie wykonane nadwozie, bo z aluminium – Ferrari wymiękało, szczególnie pod względem jakości, o którą Japończycy dbali w każdym szczególe.
Jakoś jednak nie mieli serca do NSX. Było ono produkowane aż przez 15 lat, godnie się zestarzało, ale niestety, nie doczekało następcy. Hondziarze byli mamieni doniesieniami o coraz to nowych próbach wskrzeszenia legendy, nawet przez ponad dekadę pokazywano prototypy, z których nic nie wynikało, a w międzyczasie z europejskich salonów po kolei znikały inne Hondy, do których można było wzdychać: najpierw Legend, potem też Accord. Smutne to.
Na szczęście ktoś z benzyną we krwi poszedł po rozum do głowy i dał zielone światło na doprowadzenie nowego NSX do fazy produkcyjnej. I ta właśnie ruszyła!
Dla Hondy od początku było jasne, że styl retro nie wchodzi w grę. Nowe NSX miało być dziś tak samo nowoczesne, jak niegdyś jego poprzednik. Dlatego podjęto decyzję o opracowaniu futurystycznego układu napędowego – za poruszanie NSX odpowiadają aż 4 silniki!
Główną siłę stanowi centralnie umieszczone V6 biturbo, wspierane przez trzy motory elektryczne, umieszczone przy przedniej i tylnej osi. Trafiły tu dla mocy, a nie, żeby „wyzielenić” wizerunek sportowego wozu. Pod kreską spalinowo-elektryczny kwartet kieruje na koła 573 KM – to liga Porsche 911 Turbo S!
Jak to jeździ? Mówiąc krótko: spektakularnie, NSX zapiera dech w piersiach! Samo brzmienie silnika podczas uruchamiania uzmysławia kierowcy, że ta Honda nie jest banalną zabawką, lecz poważną maszyną do rozwijania prędkości. Bez najmniejszej zwłoki, turbodziury czy czegokolwiek podobnego Honda nabiera szybkości – od zera do „setki” potrzebuje mniej niż 3 s! Wydaje przy tym z siebie takie dźwięki, że włos się jeży ze strachu na głowie! Osiągi może nie są lepsze niż we wspomnianym rywalu z Zuffenhausen, ale za to NSX ma więcej technicznych fajerwerków.
Nie tylko przyspieszenie jest niczym z innego świata, także prowadzenie i zachowanie podczas jazdy miażdżą. Niezależnie od tego, czy pokonujemy bardzo szybko długi łuk na torze, czy ciasny nawrót na górskiej drodze, NSX klei się drogi jak guma do żucia do podeszwy, nic nie potrafi zakłócić jego spokoju. Podsterowność? Ani śladu! Nerwowy tył, szukający własnej drogi bokiem? Nic z tych rzeczy. Mechaniczna przyczepność jest zawsze zagwarantowana i wielki spoiler, jak np. w Porsche 911 GT3 RS, okazuje się niepotrzebny.
Dzięki bardzo neutralnemu zachowaniu na drodze Hondę NSX można prowadzić w zupełnie inny sposób niż rywali. Dużo wcześniej wciska się gaz przy wyjściu z zakrętu, dwa silniki elektryczne przy przedniej osi dosłownie wyciągają NSX z zakrętu i niwelują turbodziurę „V6-ki”.
Honda twierdzi, że mimo masy 1,7 t NSX jest szybsze od konkurentów w lidze 600+. Raz już Japończycy zawstydzili mocniejszych rywali. Teraz szykuje się powtórka. Oj, będzie się działo!
Honda NSX - naszym zdaniem
Długo czekaliśmy nową Hondę NSX, byliśmy mamieni kolejnymi fazami rozwojowymi konceptu, ale nareszcie NSX drugiej generacji się ziściło! Pierwszy kontakt na torze był bardzo obiecujący, teraz jesteśmy ogromnie ciekawi starcia z konkurencją.