- Materiał został oznaczony jako promocyjny ze względu na obowiązujące przepisy. Wyjazd był opłacony przez producenta, ale nie miał on wglądu w poniższy tekst
- W obecnej konfiguracji Circuit de la Sarthe ma długość 13,626 km
- Trasa toru składa się częściowo z dróg publicznych, na których na co dzień odbywa się ruch drogowy
- Tor w Le Mans jest wykorzystywany m.in. do zawodów MotoGP oraz DTM
Le Mans to niewielka, licząca niecałe 150 tys. mieszkańców francuska miejscowość położona w Kraju Loary, w departamencie Sarthe. Co roku do tego miasta przyjeżdżają setki tysięcy osób. Jednak jego sława nie wynika z efektownie wyglądającego starego miasta czy monumentalnej katedry pod wezwaniem św. Juliana.
Dalsza część tekstu pod materiałem wideo:
Przybywające tłumy to kibice motosportu, którzy chcą przeżyć zawody 24h Le Mans lub 24h Le Mans Classic. Chcą zobaczyć, jak przez 24 godziny na torze jadą ich idole, usłyszeć rasowy ryk silników pracujących w ich bolidach i poczuć specyficzny zapach spalin oraz zdartych opon.
W tym roku miałem okazję być zarówno na 24-godzinnym wyścigu, jak i podczas 24h Le Mans Classic, które odbywało się trzy tygodnie później. Podczas tej drugiej wizyty miałem niebywałą frajdę pojechania na torze w Le Mans. Tak, tak, to była ta sama trasa, na której kilka tygodni temu w klasie Hypercarów wygrało Ferrari, a wśród LMP2 triumfował polski zespół Inter Europol.
Wprawdzie nie startowałem w wyścigu i nie jechałem wyczynowym bolidem, ale samochód, który miałem okazję prowadzić i tak jest emocjonujący. Jazda w Le Mans była częścią jazd testowych poliftingowej Alfy Romeo Giulii Quadrifoglio i Alfy Romeo Stelvio Quadrifoglio. Samochodów, które pod maskami mają 520-konne doładowane silniki V6.
Modele, które do setki rozpędzają się po 3,8 s (Stelvio) i po 3,9 s (Giulia). To wreszcie pojazdy, którymi można rozpędzić się do 285 km/h w przypadku Stelvio oraz do 308 km/h, gdy podróżuje się Giulią. Zatem samochody godne jazdy na torze w Le Mans.
Zatem ruszamy… A nie, jeszcze nie. Przecież będziemy jeździli na torze, zatem obowiązkowo trzeba mieć na sobie kask. Dopiero po uzbrojeniu się w tę ochronę wsiadamy do samochodów, uruchamiamy silniki i podążamy w kierunku toru.
W pamięci mieliśmy słowa organizatora, że będzie to paradny przejazd kolumny aut, wśród których znalazły się nasze Alfy Romeo. Przed wjazdem na nitkę toru organizatorzy ustawiają nas ciasno, jedno auto przy drugim i jeszcze wtedy, choć były to już sekundy przed wjazdem nic nie zapowiadało emocji, które będą nam towarzyszyć za chwilę. To znaczy, nie zapowiadało wszystkich emocji, bo już sama świadomość, że wjadę na ten słynny asfalt, była podniecająca.
Wreszcie ruszamy, w zwartym szyku pokonujemy pierwsze zakręty i proste, ale już po chwili widzę, że dzieje się coś, czego nie spodziewałem się przed startem. Samochody obok mnie jadą coraz szybciej, żeby nadążyć za nimi, muszę ostro zwiększyć prędkość.
Dojeżdżam do zakrętu, ktoś wyprzedza mnie po zewnętrznej, na następnym ktoś inny wpycha się od wewnętrznej. Ci ludzie nie żartują, zaczynam czuć się jak w prawdziwym wyścigu.
Zatem sam też rozpędzam się jeszcze bardziej, pokonuję jak najszybciej poszczególne partie toru. Przejeżdżam zakręty Porsche, Corvertte, Ford. Wjeżdżam na prostą start-meta, pedał gazu do podłogi, ustawiony tryb jazdy Race, samochód z impetem zwiększa prędkość i swobodnie przekraczam 200 km/h (tak, tak wiem, dla naszych mistrzów kierownicy, to nic takiego, bo z taką prędkością jeżdżą siódemką z Warszawy do Gdańska i pokonują ten odcinek w półtorej godziny).
Za prostą położona na podjeździe partia zakrętów prawy, lewy z zakrętem Dunlop. Tym razem to mi udaje się kogoś wyprzedzić po wewnętrznej, gaz do dechy i jedziemy dalej. Kawalkada samochodów rozjechała się, robi się nieco luźniej i co jakiś czas wyprzedzamy maruderów.
O nie, przepraszam to nie maruderzy. To nobliwe staruszki w postaci przedwojennych Bugatti, Ferrari z lat 50. XX w. czy różnego rodzaju Porsche. Jadący nimi kierowcy z pewnością mogliby rozpędzić swoje pojazdy znacznie bardziej, ale jak rozumiemy z racji wieku ich bolidów zwyczajnie żal jechać nimi zbyt szybko.
Poza tym, jak zauważył jadący ze mną dziennikarz z innej redakcji – rozpędzić się mogą bez problemu, ale pytanie, czy przy ich hamulcach tak łatwo zwolnić lub zatrzymać się tak jak w przypadku nowocześniejszych modeli.
Szczerze mówiąc, wyprzedzanie tych pojazdów było nieco stresujące. Wyobraźcie sobie, że zderzyłbym się z którymś z nich i uszkodził zabytek wart… Nawet nie chcę myśleć ile. Poza tym nie jechałem na 100 proc. swoich możliwości, bo jakiekolwiek zdarzenie na torze, nawet w konfrontacji z nowszymi modelami nie było mi w smak.
Jazda w Le Mans – czułem się jak w prawdziwym wyścigu
Na prostej przeciwległej do linii start-meta jadę ponad 200 km/h, zwalniam tylko na szykanie Daytona, następnie znowu przyspieszam i znowu zaczyna się regularne wyprzedzanie. Pokonuję kolejne słynne zakręty: Mulsanne, D'Arnage czy Indianapolis (i pomyśleć, że jeszcze kilka tygodni temu zza siatki podziwiałem, jak zawodowi kierowcy pokonują tę partię toru, a teraz ktoś inny przygląda się, jak ja przejeżdżam przez ten łuk).
Po przejechaniu kilku okrążeń wyświetlane są żółte flagi zabraniające wyprzedzania się, kolumna samochodów zagęszcza się i, niestety, kończymy tę emocjonującą zabawę, i wyjeżdżamy z toru. No to teraz, jak dotarliśmy już na asfalt w Le Mans mogą wyjechać zawodnicy biorący udział w 24-godzinnym wyścigu klasycznych bolidów.
Jazda w Le Mans – moja opinia
Miałem już okazję jeździć na słynnych torach, takich jak Estoril w Portugalii czy Spa Francorchamps w Belgii, ale pokonanie kilku okrążeń w Le Mans było z pewnością najbardziej emocjonującym doznaniem tego typu. Nie tylko z racji sławy tego obiektu, lecz także dlatego, że w tym samym czasie było na torze kilkadziesiąt innych aut i naprawdę można było poczuć się, jak na wyścigu. Poza tym obok jechały też historyczne modele, które w przeszłości wygrywały te najsłynniejsze, 24-godzinne zawody. Wyprzedzić taki pojazd (nawet jeżeli celowo jedzie powoli) – bezcenne.