Pan Jakub postanowił opowiedzieć nam historię o tym, jak od zeszłego roku próbował kupić nowego Golfa. Pomijamy nazwy firm i miast – nie chodzi bowiem o to, by piętnować konkretne osoby i firmy, lecz o to, by pokazać, jak w dzisiejszych czasach może wyglądać próba kupienia nowego samochodu. Może, ale nie musi – być może inny diler uwinąłby się z tym problemem nieco sprawniej. W każdym razie znajomy wciąż jest lekko roztrzęsiony, ale nic dziwnego, bo historia jest dość niesamowita.

Golf został zamówiony w listopadzie 2021 r. z odbiorem do 31 lipca 2022 r. Zaliczka wpłacona, trzeba więc czekać. Pan Jakub wiedział, jakie mamy czasy, więc mniej więcej w marcu zaczął swoją partnerkę namawiać, żeby zadzwoniła i zapytała, czy są jakieś przeszkody w produkcji i tym podobne niespodzianki. Sprzedawca odparł na to ze zdziwieniem, że w lipcu to się raczej nie uda. "Nastawić się na wrzesień proponuję" – poradził. Pod koniec maja Jakub zadzwonił do salonu więc jeszcze raz i mówi, że czeka na potwierdzenie daty produkcji. A salon na to, że nie ma żadnej daty i że mogą zwracać zaliczkę.

Golfa co prawda nie ma, ale kierownik zaraz się tym zajmie

Kierownik salonu obiecuje jednak, że się tym zaraz zajmie osobiście. Tyle że mija tydzień, w trakcie którego nie dzieje się nic. Pan Jakub dzwoni więc do kierownika z małym przypomnieniem, ale w odpowiedzi słyszy, że salonowi pomysły się chyba jednak skończyły i że tę zaliczkę to oni mimo wszystko zwrócą.

W innym oddziale tej samej firmy pan Jakub znajduje jednak T-Roca, tyle że nieco droższego od zamówionego Golfa. T-Roc jest podobnie wyposażony, niestety nie ten lakier, ale też szary, tylko ciemniejszy. Ma mocniejszy silnik niż ten zamówiony, kosztuje o jakieś 8-10 tys. zł więcej, a pan Jakub wysyła kierownikowi mailowo link ze zdjęciem auta przed salonem ich własnej firmy. "No to ja musiałbym go tu ściągać, a to skomplikowane" – rozkłada ręce kierownik. Mimo to udało się – tytanicznym wysiłkiem logistyki – załatwić dostarczenie auta do salonu.

Zakup nowego auta – papiery krążą

Na miejscu niespodzianka, bo auta jednak nie dowieźli, ale kierownik widzi, że klienci są już mocno rozeźleni, więc rusza z nimi na plac. "Kolor taki jak w tym Passacie" – opowiada – "tapicerka jak w tym T-Crossie, a koła chyba takie." W końcu pada więc to najważniejsze pytanie: "KIEDY?" Jest poniedziałek, kierownik obiecuje piątek. Pan Jakub dzwoni zapobiegawczo jeszcze w czwartek. "Na 90 proc. będzie na jutro" – słyszy. Jak to na 90 proc.? "No bo wie pan, papiery krążą".

Nadchodzi piątek, ale – jak się okazuje – osoba odpowiedzialna za akcję wzięła urlop na żądanie (!), nic się nie da zrobić. Więc pojawia się nowy termin, poniedziałek, godz. 13:00. I tu kolejna niespodzianka, bo w poniedziałek ze względu na awarię systemu pracownikom salonu nie udało się w starostwie zarejestrować T-Roca (auto będzie w leasingu). Po małym śledztwie pan Jakub ustala, że awaria trwała pół godziny i gdyby salon wykazał dobrą wolę, samochód zostałby zarejestrowany.

Nadchodzi wtorek. O 8.03 rano telefon, że tak, udało się. Partnerka pana Jakuba ze swoim ojcem jedzie do salonu, ale po drodze mówi, że w sumie to ona już żadnej przyjemności z tego wszystkiego nie ma. Gdy docierają na miejsce, kobieta wyjmuje listę kontrolną obejmującą jakieś 30 punktów, które warto sprawdzić w nowym samochodzie. Pan kierownik ma na przykład pokazać, że jest olej w silniku, że Apple CarPlay jest aktywny, że opony mają takie ciśnienie, jakie jest na tabliczce ciśnień. No i samą tabliczkę też ma pokazać. Nie raz już się bowiem zdarzyło, że w nowym aucie pewne detale były nie tak, jak być powinny.

Zakup nowego auta – gdy zwykłe metody zawiodą...

Pracownik salonu odpowiada, że może jak zdąży, to wszystko sprawdzi. Ale nie obiecuje. W tej chwili do akcji wkracza jednak ojciec partnerki pana Jakuba i zza przegródki oddzielającej stanowiska sprzedawców, tak żeby dobrze było go słychać, rozpoczyna rozmowę telefoniczną. "No cześć, Krzyśku, jestem u ciebie w salonie i tutaj kierownik chciałby zamienić z tobą dwa słowa". Po czym podaje osłupiałemu kierownikowi telefon. A na wyświetlaczu – imię i nazwisko właściciela salonu.

Kierownik pobladł, ale szybko wziął się w garść. Mówi, że jakby jednak cokolwiek się okazało, to on swoją głową ręczy i naprawią defekt od ręki. "A nawet jak zarysują państwo pojutrze felgę, to będzie, że na placu się zarysowała i wymienimy." I gdy już wydaje się, że to koniec, kierownik wyciąga z rękawa kolejnego asa. "A czy pani może ustalała ze sprzedawcą koszty rejestracji?" Partnerka pana Jakuba mówi, że w tej sytuacji, to już jej tata ustali z panem Jarkiem koszty rejestracji. "No nie, to my oczywiście na siebie bierzemy" – orientuje się w rozkładzie sił kierownik. I w ataku trzeźwości, na sam koniec, częstuje hitem hitów: "Mam taką prośbę, czy mogłaby pani nie wystawiać nam oceny na Google?"

Zakup nowego auta – zagłosujcie na najlepszego handlowca!

Epilog. Pan Jakub przyznaje, że kierownik salonu – po tamtej rozmowie telefonicznej, od której początkowo nieco pobladł – pojechał jednak z kupującą na 45-minutową jazdę testową, podczas której omówił każdą pozycję w menu, każdy przycisk w samochodzie i każdy komunikat na wyświetlaczu. Ale to nie wszystko – nie minął bowiem miesiąc od całej akcji, gdy salon, jak gdyby nigdy nic, wysłał maila z prośbą o zagłosowanie na nich w konkursie na najlepszego handlowca.