• Rok czekania na zamówiony samochód elektryczny to już właściwie standard. Nowością jest natomiast brak gwarancji ceny w salonach wielu marek
  • W większości przypadków dilerzy przy zamówieniu samochodu odmawiają przyjęcia zadatku. Jednocześnie nie gwarantują, że roczny termin realizacji zamówienia zostanie dotrzymany
  • Kolejna nowość to ustalenie ceny zamówionego przez klienta samochodu, dopiero gdy zostanie on wyprodukowany. Do tego czasu znany jest jedynie orientacyjny koszt pojazdu
  • Więcej takich tekstów znajdziesz na stronie głównej Onet.pl

Niby wiadomo, że brakuje samochodów, z branżą motoryzacyjną jest źle, ale jak bardzo? Na stronach producentów i importerów widzimy piękne zdjęcia nowych modeli, wiszą cenniki, chatboty oferują pomoc, obiecują auta prawie od ręki. Ruszam więc w podróż po warszawskich salonach w poszukiwaniu wymarzonego samochodu, który wprawdzie nie będzie całkiem tani, ale za to pozwoli zaoszczędzić na tankowaniu. Nie szukam auta z najwyższej półki, raczej takiego, które możliwie niskim kosztem uniesie rolę samochodu rodzinnego. W ostateczności – niech to będzie chociaż samochód, który pozwoli zrezygnować z diesla w warunkach miejskich, na początek dobre i to.

Dalsza część tekstu pod materiałem wideo

Skoda: rok czekania, a cennik nieaktualny

Skoda Enyaq iV 60 Foto: Andrzej Kondratczyk / Auto Świat
Skoda Enyaq iV 60

Skoda Enyaq – auto, które robi wrażenie, fajnie jeździ, jest miło wykończone, przestronne. Dostępne jest w trzech wersjach mocy, z czego najsłabsza (od 189 tys. 300 zł) ma też mniejszy akumulator, natomiast najmocniejsza wyposażona jest w napęd na cztery koła. Nie będę się ścigać autem na prąd, więc decyduję się na wersję pośrednią – większy akumulator i umiarkowana moc (204 KM, cena od 218 tys. 700 zł) zapewniają najwyższy zasięg wśród Enyaqów – w teorii aż 534 km.

Dzwonię. "Tak, można zamawiać, nie ma sprawy" – oznajmia handlowiec. - Ile trzeba czekać? "Rok". - Roook? - wykrzyknąłem. "No, wie pan, tak w praktyce to może trochę krócej, 8-12 miesięcy". Ale jak zamówię, to będzie na pewno? - Wpłacę wysoki zadatek i jakby co oddacie w podwójnej wysokości? "No, nie – tłumaczy sprzedawca – nie przyjmujemy wpłat wstępnych. Zamawia pan i auto będzie, najwyżej jakiejś funkcji może brakować. Jeśli producent ma problemy z dostępnością jakichś elementów, wtedy z wyprzedzeniem informujemy klientów o sytuacji i klient bierze samochód, jaki jest, albo rezygnuje". - To ja chyba wezmę – mówię nieco zrezygnowany – popatrzę w cennik i coś sobie wybiorę. "Jeszcze tylko taka informacja" – handlowiec już mnie ma, więc przechodzi do rzeczy: "w czerwcu zaczyna się produkcja rocznika modelowego 2023 i wchodzi w życie nowy cennik". - Jak zamówię wcześniej to po starej cenie? – dopytuję. "No nie, już po nowej". Ustalamy, że handlowiec prześle mi cennik na rok 2023, a ja pojawię się w salonie, gdzie dostanę pomoc w konfiguracji auta.

Reasumując: czas oczekiwania wynosi rok, cena idzie w górę. Czego innego mogłem się spodziewać?

Kia: chwilowo nie przyjmujemy zamówień, ale...

Kia EV6 Foto: Filip Blank / Kia
Kia EV6

Warto jeszcze zadzwonić do Kii. Model EV6 to w sumie auto bardzo podobne do Skody Enyaq. Też występuje w trzech podstawowych wersjach: z mniejszą baterią i z napędem na tył oraz z większą baterią i napędem na tył albo z wyższą mocą i napędem na cztery koła. Wybieram wersję środkową (od 224 900 zł) z zasięgiem ponad 500 km i dzwonię.

"Nie, nie można zamówić" – informuje sprzedawca. "Czekamy na nową ofertę 2023. Nie wiem, czy coś się technicznie zmieni, boję się, że jest to okazja do skorygowania cennika, ale wie Pan, mogę się oczywiście mylić. Proszę zadzwonić w lipcu". – A jeśli poczekam do lipca, to ile potem będę czekać na zamówiony samochód? "Rok" - mówi handlowiec. "Szczerze wątpię, żeby ten czas się skrócił. Wie Pan, na niektóre auta czeka się 10 miesięcy, ale w przypadku EV6 nie liczyłbym na to, że przyjdzie oferta z informacją, że dostawa będzie poniżej roku" - dodaje.

No dobrze, policzmy: mamy czerwiec, zamówię auto realnie za 4-6 tygodni… czas oczekiwania na auto to minimum 13 miesięcy. Może 14. A jeszcze nie ma pewności, że dojedzie, ostatnio koreański dystrybutor musiał anulować znaczną część "zleżałych" zamówień na samochody… Za rok będzie wchodził cennik 2024, jeśli do tego czasu nie wyprodukują mojego auta, to...

Hyundai: możesz zamówić, a potem zrezygnować

Hyundai Ioniq 5 73 kWh 2WD Foto: Igor Kohutnicki / Auto Świat
Hyundai Ioniq 5 73 kWh 2WD

To może Hyundai Ioniq 5? Fajne auto – Skoda, Kia, Hyundai, w tym przypadku zdecydować powinna… dostępność. Jeszcze rok temu mówiło się, że o wyborze nowego samochodu decyduje finansowanie – czyli ile zapłacisz wraz z odsetkami, reszta ma mniejsze znaczenie, nowy samochód i tak jest na gwarancji. Teraz patrzę, że Ioniq 5, jakże podobny do EV6, kosztuje jednak o ponad 25 tys. taniej! Dałem się jednak nabrać – reklama na stronie producenta mówi o cenie pomniejszonej o najwyższą możliwą dopłatę w programie „Mój elektryk”, tak naprawdę Hyundai kosztuje tyle samo, co Kia, dokładnie od 202 tys. 900 zł minus 1000 zł rabatu. Mnie interesuje wersja środkowa (od 224 900 zł). Już się domyślam, że tak naprawdę nie wiadomo, ile ten samochód kosztuje, bo na stronie producenta wisi cennik 2022, a nikt nie sprzeda mi samochodu po dzisiejszej cenie. Takie czasy, że przyjmując zamówienie, producent wybiega myślą w przód i zgaduje cenę na rok przyszły. Będzie się zgadzać – sprzeda. Nie będzie się opłacać – nie sprzeda. Proste.

W salonie nie potrafią powiedzieć nic wiążącego, handlowiec jest niedostępny, ale później oddzwania. Niespodzianka: aut można spodziewać się w ciągu 10 miesięcy, a cena na stronie jest aktualna. - Na pewno? Czy mogę wpłacić wysoki zadatek i mieć pewność , że dostanę samochód? To nie wchodzi jednak w rachubę. "Takie mamy czasy, że my nie mamy pewności, że auta dojadą w terminie" – wyjaśnia sprzedawca. Przyjmują więc jedynie zaliczki, które można w każdej chwili odebrać i zrezygnować z zamówienia bez kary, nie ma z tym problemu.

Można jedynie dodać, że w ostatnich dniach Hyundai anulował część zamówień na Ioniqa 5 z poprzedniego roku, oferując klientom możliwość złożenia zamówień na droższe auta z kolejnego rocznika.

Stellantis żartuje sobie z klientów

Peugeot e-2008 Foto: Peugeot
Peugeot e-2008

Peugeot. Zelektryfikowana oferta tej marki (w ogóle koncernu Stellantis) jest dość skromna. Albo bierzesz autko raczej miejskie, albo minibusa, który w naszym klimacie jest pojazdem – niczym kamper – sezonowym. Decyduję się na małego crossovera e-2008 z silnikiem 100 kW w cenie od 160 tys. 900 zł.

Ruszam więc do salonu i pytam: Czy jest możliwość zamówienia 2008 w prądzie? "Tak, ale to nie będzie zamówienie samochodu, tylko tak jakby zamówienie na produkcję. Tak to wygląda" – mówi sprzedawca. – A jaki jest czas oczekiwania? "Proszę pana – sprzedawca patrzy w dół – chciałbym panu powiedzieć, że pół roku, ale… nie potrafię panu powiedzieć. Taka trochę niewiadoma. Niepoważnie to wygląda z mojej strony, ja sobie zdaję z tego sprawę, ale…" – Nie pana wina - uspokajam smutnego człowieka, ale bezskutecznie. "Moja wina, bo ja tutaj pracuję! Tzn. moją winą jest nie to, że tutaj pracuję, ale moja wina, że ja tego nie wiem, o co pan pyta. Trochę trudno mi przed klientami wieszać, wie pan, gruszki na wierzbie, no bo tak to wygląda. Dawniej było tak, że od zamówienia samochodu mijało do trzech miesięcy i temat był zamknięty, dziś nie potrafię powiedzieć dwóch rzeczy: ceny i dostępności".

Od słowa do słowa okazuje się, że jakiś samochód w sumie by się znalazł, bo jest jeden egzemplarz w transporcie do dilera. Miejski crossover e-2008 z wyposażeniem, którego w życiu bym z własnej woli nie zamówił za kwotę (prawie) równą cenie podstawowej Skody Enyaq. Choć może nie do końca, przecież nie ma Skody Enyaq w podstawowej cenie, a sama cena jest nieznana, tzn. cennik jest nieaktualny.

To była pouczająca rozmowa, ale muszę się zastanowić, chyba raczej nie.

Najpierw zamówienie, potem czekanie, potem produkcja, potem... cena

Tu jedna uwaga: handlowiec Peugeota faktycznie może mieć problem z podaniem ceny samochodu zamówionego do produkcji. Pojawiają się zeznania klientów firmy, którzy mówią tak: pozwolili mi zamówić samochód, ale cena końcowa będzie znana, gdy zjedzie z taśmy i będzie w drodze do Polski. To logiczne: mamy inflację w trendzie rosnącym, tak czy nie?

Fiat jest, a jakby go nie było...

Fiat 500 RED 42 kWh Foto: Igor Kohutnicki / Auto Świat
Fiat 500 RED 42 kWh

Może coś małego? Ten segment samochodów pomału umiera, niemniej jest wciąż z nami Fiat 500. W wersji elektrycznej, o czym informuje mnie usłużnie chatbot na stronie producenta, kosztuje od 110 tys. zł, a czas oczekiwania to tylko około trzech miesięcy. Znajduję cennik, patrzę. No tak. Za 110 tys. zł to można kupić wersję absolutnie podstawową, w kolorze białym, na stalowych felgach, oskubaną nawet z kieszeni w fotelach, chyba nawet z ręcznie regulowanymi lusterkami. 120-130 tys. zł – to bardziej realne.

Dzwonię. Pracownik salonu studzi mój entuzjazm, znaczy – chatbot ściemniał. Można samochód zamówić, wtedy podawany jest z grubsza czas oczekiwania, tak raczej minimum pół roku trzeba liczyć. To okaże się przy konkretnej rozmowie, zależy to od wybranych opcji, itp. Podałem dane i czekam na telefon od handlowca. A tymczasem na Facebooku, w grupie pasjonatów elektromobilności, pojawiło się dramatyczne pytanie: "Cześć, czy ktoś też czeka na wyprodukowanie Fiata 500? Dostałem info o wstrzymaniu produkcji i nic więcej. Może dostał ktoś więcej informacji na ten temat?"

Mija pół godziny i dzwoni miły pan z salonu Fiata. Zaprasza na dogadanie szczegółów i na jazdę próbną, prosi, aby wziąć ze sobą prawo jazdy. Umawiamy się, a na koniec pytam: Jeśli zamówię auto w poniedziałek, to kiedy odbiorę? "No, bo widzi Pan, taką właśnie nieprzyjemną informację dostaliśmy przed chwilą z fabryki, że to może być dopiero kwiecień przyszłego roku. Bez gwarancji terminu. Bez zadatku. Bez gwarancji ceny". Skoro tak, to bardzo dziękuję.

Volkswagen: będzie gotów do kwietnia. Prawdopodobnie

Volkswagen ID.3 Foto: Igor Kohutnicki / Auto Świat
Volkswagen ID.3

Cała nadzieja w solidnych niemieckich producentach. Desperacja sprawia, że człowiek jest w stanie zmniejszyć swoje oczekiwania, więc niech to już nie będzie nawet ten samochód, który się najbardziej podoba, niech będzie po prostu solidny produkt spełniający wymagania progowe. Widzę zresztą, co widzą i inni potencjalni nabywcy aut na prąd, że ceny rosną, postanawiam więc, że wystarczy mi samochód, którego cena wyjściowa dziś nie wykracza poza 200 tys. zł. Zatem w przypadku VW nie będzie to ID.4, ale ID.3. Co ciekawe, Volkswagen stosuje w swoich cennikach ten sam trik, co koreańscy producenci: podaje na swoich stronach wyższą przekreśloną cenę i niższą pogrubioną bez skreśleń, co kiedyś oznaczało promocję. Dziś to oznacza, że producent od ceny auta odejmuje 27 tys. zł – taką dotację państwową może otrzymać posiadacz Karty dużej rodziny. A zatem bazowa cena ID.3 nie wynosi 158 tys. 890 zł, a prawie 186 tys. zł. Dodaj kolor, felgi, kabel do ładowania, pompę ciepła – lepiej mieć na ID.3 co najmniej 200 tys. zł. Powiedzmy, że tyle powinno wystarczyć. Dzwonię do salonu.

O dostępności aut tej marki najwięcej wiedzą w Volkswagen Home, salonie otwartym bezpośrednio przez importera. Sprzedawca przewiduje dostawę samochodu w pierwszym kwartale przyszłego roku, czyli do końca marca. Bez gwarancji terminu, bo takie mamy czasy. Gdy mówię, że jeszcze poszukam czegoś dostępnego szybciej, handlowiec uprzedza mnie, że w przypadku tego modelu nie jest to możliwe. "Mamy wgląd do placów w całej Polsce i z całą świadomością możemy powiedzieć że ID.3 nie ma dostępnego od ręki u żadnego dilera w Polsce i można go zamówić tylko do produkcji".

Nie ma zbyt wielu aut na sprzedaż, a ceny rosną

Można by jeszcze dzwonić, pytać, ale sytuacja jest dość jasna: trzeba być gotowym, że zamówione auto przyjedzie dopiero na rok. I że jest ryzyko, że jednak nie zostanie dostarczone w tym terminie albo nie będzie takie, jak chcieliśmy, albo będzie droższe, albo będziemy zamawiać je od nowa, bo coś się zmieni. Nie ma wielu wyjątków – klienci, którym każe się czekać rok na Kię, oczywiście sprawdzą ofertę Hyundaia, Volkswagena i innych marek – te samochody nie są wprawdzie takie same, ale jeden może drugi godnie zastąpić. Więc jeśli nie ma aut w jednej firmie, to wkrótce nie ma i w drugiej.

Co gorsza, ceny rosną jak szalone – za wyraźnie mniej niż 200 tys. zł można już kupić tylko auto miejskie. A 10 proc. podwyżki oznacza wzrost ceny o 20 tys. zł i więcej. To i tak skromny rachunek – przecież inflacja sięga 14 proc., złoty się osłabia... Tak więc samochody elektryczne zanim naprawdę staniały i stały się dostępne, znów cenowo odlatują.

Trochę szkoda.