- Stale podwyższane składki za polisy OC i AC to nie przypadek. To cena... poprawy bezpieczeństwa na drogach
- Dzięki systemom bezpieczeństwa stłuczek, kolizji i wypadków jest mniej, a jednak płacimy więcej. To paradoks
- Ubezpieczyciele wiedzą, ile kosztuje wymiana uszkodzonych kamer, radarów i czujników. Likwidacja szkód jest dziś wyjątkowo droga
Nowinki technologiczne we współczesnych samochodach uratowały już życie wielu osobom. Nie mówimy tu jednak o niedoskonałych układach autonomicznej jazdy, lecz nieco prostszych systemach – np. tych, które uruchamiają hamowanie awaryjne, gdy czujność i refleks kierowcy nie wystarczą. Paradoksalnie to właśnie te systemy przyczyniają się do regularnego wzrostu składek za ubezpieczenia znoszące odpowiedzialność finansową za szkody powstałe na drodze.
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideoIm nowszy samochód, tym wyższa polisa OC (i AC)
Dlaczego kierowcy nowych samochodów muszą aż tak głęboko sięgać do portfeli? Ubezpieczycieli przeraża wizja pokrycia kosztów ewentualnej wymiany uszkodzonych modułów radarów, kamer i czujników. Z jednej strony jest bezpieczniej, bo wyposażenie aut pozwala uniknąć części zdarzeń drogowych, a z drugiej, jeśli już do jakiegoś dojdzie, to powstałe wskutek niego roszczenia są o wiele wyższe.
Serwis Carscoops jako przykład przywołał tu raport z Wielkiej Brytanii. Chociaż w badanym przez analityków 5-letnim okresie liczba stłuczek i wypadków spadła o 25 proc., w tym samym czasie wartość wypłaconych odszkodowań wzrosła... o 60 proc. Sytuację na polskim rynku ubezpieczeń nakreśliliśmy w innym artykule – eksperci wskazali, że m.in. właśnie przez rosnące koszty likwidacji szkód składka za polisę OC w Polsce co miesiąc wzrasta o kilkanaście-kilkadziesiąt złotych.
Lidary, kamery i radary ratują życie, ale pustoszą portfele
Dlaczego naprawa samochodów wyposażonych w nowoczesne systemy jest aż tak droga? Pierwsza rzecz to ceny samych urządzeń. O tym, że są wysokie, doskonale wiedzą klienci kupujący nowe auta, którzy z roku na rok zostawiają w salonach coraz większe sumy – nie tylko przez inflację, ale też wliczane w cenę pojazdu kary za zbyt wysoką emisję czy właśnie coraz to nowsze, obowiązkowe systemy bezpieczeństwa.
Moduły z kamerami, radarami i czujnikami najczęściej montowane są w przednim zderzaku i to na samym czele. Producenci nie robią tego przez złośliwość – takie umiejscowienie sprawia, że te systemy mają pełny obraz i mogą prawidłowo działać. Niestety, ma to swoją cenę, bo nawet drobna stłuczka może skończyć się wystawieniem wysokiego rachunku przez mechanika. Powód? Uszkodzony moduł jest trudny w naprawie, a do tego stosunkowo niewiele serwisów potrafi zrobić to z precyzją konieczną np. do ponownej kalibracji czujników.
Kierowcy płacą wyższe składki za coś, z czego nie korzystają?
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze jeden paradoks. Do montażu takich systemów zmuszają producentów regulacje – jeśli czegoś z listy zabraknie w ich autach, nie uzyskają homologacji niezbędnej do rejestracji pojazdów np. na rynkach Unii Europejskiej. Dokładanie kolejnych systemów pociąga za sobą dokładanie kolejnych czujników i w efekcie winduje ceny samochodu – to m.in. dlatego z rynku sukcesywnie znikają najtańsze samochody z segmentu A.
Wspomniany drugi paradoks polega na tym, że firmy doskonale zdają sobie sprawę z tego, że część z wymaganych dziś systemów ADAS (z ang. zaawansowanych systemów wspomagania kierowcy) potrafi... niesamowicie uprzykrzyć jazdę. Regularne bombardowanie pikaniem i miganiem (nawet w potencjalnie niegroźnych sytuacjach) to standard w dzisiejszych autach. Kierowcy tego nie lubią, więc producenci... prześcigają się, wymyślając nowe metody szybkiego i prostego usypiania przewrażliwionych asystentów – pojawiają się nawet służące tylko do tego fizyczne przyciski. Wiele osób z tego korzysta i po prostu wyłącza systemy od razu po uruchomieniu silnika – wilk (czyt. UE) syty i owca (czyt. kierowcy) cała! Tylko że ma to swoją cenę – jest doliczana właśnie do stawek polis OC i AC.