- Po moich przygodach z elektrykami w końcu pojechałem gdzieś dalej autem spalinowym. To inny świat
- Mazda MX-5 pozwoliła mi nie tylko cieszyć się jazdą, ale też zaznać wolności
- Mało jest dziś roadsterów, niedługo tak samo mało może być aut spalinowych
- Samochód został użyczony przez importera, a po teście zwrócony
Ostatnimi czasy podróże samochodem, które przecież znane są naszemu społeczeństwu od ponad stu lat, przybierają zupełnie nowego znaczenia. Opisujemy, jak to przejeżdżaliśmy z jednego punktu do drugiego, tak jakby to była jakaś niesamowita nowość, a przecież robiąc te kilometry, mijamy tysiące innych podróżnych, pokonujących dokładnie tę samą trasą albo i dłuższą. Chodzi jednak o to, że to podróż elektrykiem — pojazdem tak jeszcze nie do końca znanym.
Dalsza część tekstu pod materiałem wideo
Tym razem jednak jechałem dobrze znanym autem spalinowym. Dla wprawionego kierowcy przejazd czymś takim to żaden problem. Ot wsiadanie do samochodu, operowanie kilkoma pedałami i lewarkami, a po kilku godzinach wysiadanie w zupełnie innej lokalizacji. Do tego jesteśmy przyzwyczajeni. Tym bardziej ten tekst wydaje się być bez sensu, bo niedawno przejechałem 600 km autem spalinowym. Szkopuł w tym, że jakoś tydzień wcześniej dokładnie tę samą trasę przebyłem autem elektrycznym. I prawie zapomniałem, jak to jest jechać takim niby przestarzałym samochodem.
Mazda MX-5 w czasach elektryfikacji to mamut
No dobra, w trasę pojechałem Mazdą MX-5, małym roadsterem, który potrafi przyspieszyć bicie serca. I wiecie co? Gdyby słuchać tego, jak ma wyglądać motoryzacja przyszłości, to ten mały kabriolet łamie większość zasad. Jadąc nim, dosłownie zgłupiałem. To tak można?
No bo po pierwsze to waga piórkowa. Według dowodu rejestracyjnego masa tego samochodu to 1025 kg. Zaraz, jak to? Nowe samochody przecież ważą od 1500 kg w górę. To tego samochodu jeszcze nie zdmuchnął wiatr?
Niedługo wielu z nas może mieć takie podejście, bo przecież już niska masa przestała się liczyć, a najważniejszy jest środek ciężkości, który jest bezsprzecznie najlepszy w elektrykach za sprawą baterii w podłodze, co przydaje się, szczególnie że większość dzisiejszych aut to SUV-y. W MX-5 inaczej to rozwiązano, kierowca siedzi bardzo nisko, niemal na asfalcie, a ważny element rozkładu masy i stanowią... pasażerowie. Przeklęci Japończycy znów robią coś inaczej!
- Przeczytaj także: Te modele mają zniknąć. Ich następców nie będzie. Spodziewałbyś się takich samochodów?
Tyle zmarnowanego miejsca...
Żeby tego było mało, moc przenoszona jest przez wał napędowy z silnika umieszczonego z przodu na tylne koła. Tak jakby ten samochód urwał się gdzieś z XIX w. Dziś silniki ustawia się w osi, a wały napędowe to niepotrzebna dodatkowa masa. No i strata miejsca. Wiecie, ile tam by weszło akumulatora?! A gdyby jeszcze wyrzucić zbiornik paliwa...
Nawet bagażnik jest taki... jakby idealnie pasujący na kable. Wiele więcej tam się nie zmieści, jednak dzięki temu, że kable nie są potrzebne (w tym te rozruchowe), mogłem wziąć ze sobą bagaże
- Przeczytaj także: Czy to już czas na elektryczne auto używane?
Chyba jestem staroświecki
Jest jeszcze gorzej. Ze środka konsoli centralnej wystawał jakiś lewarek i były aż trzy pedały. Trochę dziwne, przecież nogi mam dwie. Na szczęście pamiętałem kurs na prawo jazdy i kojarzyłem, że tam też tak było. Jakoś więc udało mi się ujarzmić tę bestię, a ten tajemniczy lewarek okazał się bardzo precyzyjny. Dodatkowo lawirowanie biegami sprawiało mi przyjemność! Chyba jestem staroświecki.
Najgorsze jednak było to, że podczas jazdy nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Po prostu uruchomiłem tempomat, ustawiłem prędkość autostradową, jechałem i nie zastanawiałem się nad zasięgiem. Jedyne co musiałem robić to kontrolować samochód. Oczywiście, jak to na A2, trzeba być czujnym, a czasem sprytnym.
Mała Mazda nawet ode mnie nie wymagała, żebym się zatrzymywał. Tydzień wcześniej, gdy jechałem elektrykiem, było to nie do pomyślenia. To było dość niepokojące, a uspokajałem się dopiero, gdy sprawdzałem stan paliwa. Wtedy wracałem do słuchania muzyki i rozmowy z kompanem podróży.
Przecież to bez sensu, postój musi być!
W końcu jednak nie wytrzymałem i to dosłownie. Musiałem zjechać na stację benzynową, by rozprostować kości i pójść do toalety. Bo to właśnie moje ciało poprosiło o postój, a nie samochód (choć system coś tam wspominał, że fajnie by było, żebym sobie zrobił przerwę). A najlepsze jest to, że zatrzymałem się i wyłączyłem silnik. Nie czekałem na jakieś schłodzenie turbiny, bo jej tam nie ma. Po co to komu? Czy ja właśnie wróciłem do lat 90.?
Kupiłem sobie batonika i kawę, a następnie nieporadnie wsiadłem do niesamowicie niskiego roadstera i pojechałem dalej, jak gdyby nigdy nic. Potem się zastanawiałem, czy nie lepiej było jechać elektrykiem, wtedy przecież miałbym czas zjeść obiad, a nie tylko batonika. Jednak niedługo mogę nie mieć takich dylematów. Tylko kto wtedy będzie jadł batoniki? A może to i lepiej, przecież cukier jest niezdrowy.
No dobrze, żeby nie było tak kolorowo, w końcu jednak musiałem zatankować. Wyjeżdżając z Poznania miałem 1/3 zbiornika paliwa, więc do Warszawy bym nie dojechał, a na autostradzie paliwo drogie. Efekt? 26 litrów zalane i o 176 zł chudszy portfel. Wyszło, że MX-5 na 100 km zużyła jakieś 7,5 litra, czyli 51 zł za każde 100 km. Zapłaciłem zwykłą kartą płatniczą, nie musiałem mieć żadnych abonamentów, ani aplikacji w telefonie. Jakież to proste!
Motoryzacja, którą znamy, powoli odchodzi, choć nie chce się poddać
Żałuję tylko tego, że pogoda nie dopisała, wtedy może mógłbym wybrać mniejsze drogi, złożyć dach i cieszyć się wiatrem we włosach. Takich dylematów w aucie elektrycznym też bym nie miał, przecież elektryków kabrio też w zasadzie nie ma. Podobnie jak ładowarek na mniejszych drogach, a autostradą niby szybciej, prawda?
Właśnie ten mały samochodzik przekonuje do motoryzacji, powoduje, że kierowca jest wolny, może jechać wszędzie, a prowadzenie go jest angażujące i powoduje uśmiech na twarzy. Każde odpalenie silnika to radość, a dźwięk sam w sobie powoduje, że pedał gazu chce się wciskać mocniej. To właśnie tym samochodem, wracając do domu, wybierałem dłuższą drogę. Tego niedługo może zabraknąć, roadsterów już niemal nie ma, a Mazda to w zasadzie ostatni samuraj. Podobnie niedługo będzie z autami spalinowymi. Więc spieszmy się kochać takie auta, bo one naprawdę szybko odchodzą i jeszcze zapłaczemy nad ich grobem.