- Około 600 km i trzy ładowania w jedną stronę — taką trasę pokonałem naszym elektrycznym samochodem długodystansowym
- Jazda Renault Megane E-Tech była bardzo przyjemna, tylko uzupełnianie energii męczące. Strata czasu okazała się spora, a oszczędność niewielka przy dzisiejszych cenach prądu
- Gdybym miał pokonać tę trasę jeszcze raz, zdecydowanie wybrałbym samochód spalinowy, najchętniej diesla
- Więcej takich tekstów znajdziesz na stronie głównej Onetu
Kiedy dostałem kluczyki do naszego długodystansowego elektrycznego Renault Megane E-TECH, nie miałem planów na żaden wypad. Wielu poleca jednak dalekie podróże elektrykami, a z drugiej strony dużo osób twierdzi, że jazda samochodem na prąd po Polsce jest bardzo trudna. Już raz to sprawdziłem, jadąc na Podlasie elektrycznym SsangYongiem. Postanowiłem spróbować jeszcze raz, ale na dłuższej trasie.
Podczas podróży na wschód Polski byłem zadowolony, ale nowa wyprawa zapowiadała się ciężej, bowiem jechałem do Pobierowa, miejscowości położonej bezpośrednio nad morzem, pomiędzy Kołobrzegiem a Świnoujściem. Długość trasy z Warszawy drogami bezpłatnymi to 598 km, zatem od początku wiedziałem, że czekają mnie trzy ładowania. Szacowany czas jazdy według nawigacji wynosił w granicach 7 godzin.
I już na początku komplikacje
Wziąłem więc moją partnerkę oraz znajomych i wyruszyliśmy w cztery osoby na weekend. Początek nie był jednak najlepszy. Już szykując się do wyjazdu, uznałem, że samochód naładuję do 100 proc. Wybrałem ładowarkę ulokowaną w jednym z centrów handlowych, bo w aplikacji widniała jako dostępna, pojechałem tam i... okazało się, że ładowarka jest dostępna, ale zajęta. Jak to możliwe? Elektryczny Fiat 500 z usług carsharingowych był podłączony do najszybszego źródła prądu, ale już się naładował. Skoro auto nie pobierało prądu, system uznał, że ładowarka jest dostępna, jednak wtyczka była fizycznie zablokowana przez samochód, dlatego z tej opcji ładowania wyszły nici. Zapewne poprzedni użytkownik jakiś czas wcześniej zostawił auto podłączone, by kolejny mógł korzystać z pełni baterii. Niestety, zablokowało to dostęp do wtyczki dla mnie.
Po znalezieniu innego źródła i naładowaniu auta wpisałem w nawigację cel podróży, a samochód od razu znalazł po drodze ładowarki, na których musiałem się naładować, by dojechać. Niestety propozycje były złe z jednego powodu. Na miejsce dojechałbym ze stanem baterii wynoszącym 17 proc., a w pobliżu nie miałem żadnego źródła energii. Postoje na karmienie baterii musiałem więc odszukać ręcznie.
Na ładowarkach nie miałem problemów
Wyjechaliśmy z Warszawy, a podróż szła już gładko z zastrzeżeniem, że chcąc oszczędzać energię, autostradą jechałem z prędkością 110-120 km/h. Doceniłem za to działanie silnika elektrycznego, to świetne źródło napędu dla samochodów. Ciche, dające szybką reakcję na gaz i zawsze dostępny wysoki moment obrotowy.
Pierwsze ładowanie zaplanowałem 180 km od Warszawy, pod Kutnem. Ładowarka GreenWay’a o mocy 200 kW (umieszczona pod jednym z hoteli) miała naładować auto sprawnie. Zdecydowałem, że do 100 proc. Ten proces zajął około 40 minut i po tym czasie ruszyliśmy w kierunku kolejnego przystanku — Bydgoszczy.
Dalsza część tekstu znajduje się pod materiałem wideo
Podróż była spokojna i bezproblemowa, a po dojechaniu do Bydgoszczy zasięg wynosił około 150 km, tam kolejne podłączenie do ładowarki i kolejne 50 minut postoju. Nie ładowałem auta maksymalnie, ale do nieco ponad 80 proc., by zaoszczędzić czas. Trzecie doładowanie energii odbyło się za Piłą, tam również ładowałem do około 80 proc., co zajęło w granicach 40 minut. Ostatni odcinek wynosił 136 km, zatem do Pobierowa udało się dojechać z zasięgiem 138 km. To miało wystarczyć na ładowanie w Kołobrzegu podczas drogi powrotnej. Tam bowiem było najbliżej do stacji ładowania, a przy tym to po drodze do domu. Po pierwszym faux-pas w Warszawie z podłączaniem nie było już problemu, stanowiska były wolne. Trzeba jednak zaznaczyć, że jechaliśmy nocą.
Po przyjeździe Megane zostało jeszcze raz docenione za ciszę i wygodę, jednak pasażerowie z tyłu narzekali na brak miejsca na stopy pod fotelem. Ja za to byłem zadowolony, że z wyjątkiem plecaków wszystkie bagaże spokojnie zmieściły się do kufra. Samochód zresztą już doceniałem podczas pierwszych jazd w Sopocie, ostatnia podróż tylko to potwierdziła. Fotele jednak nie są stworzone do krótkich drzemek podczas ładowania.
- Przeczytaj także: Pojechałem elektrykiem do polskiego "piekła". W jedną stronę miałem pecha, w drugą niefart
Początek powrotu nie nastrajał optymistycznie
Plan na powrót był wcześniej zaplanowany i... już na początku okazało się, że się nie powiedzie. Powód był prosty — ładowarka w Kołobrzegu okazała się zajęta. Kolejna bliska szybka ładowarka była w Koszalinie, ale tu się pojawił problem. Samochód wskazał, że dojedziemy tam ze stanem baterii wynoszącym 3 proc. Ryzykować? A co, jak ładowarka będzie zajęta? Uznałem, że to zbyt duże niebezpieczeństwo skończenia na lawecie, dlatego w trasie z Kołobrzegu do Koszalina na jednej ze stacji paliw podładowałem auto tak, by w Koszalinie mieć około 15 proc. Wtedy odkryłem wadę Megane. Ładowarka nie miała swojego przewodu, więc musiałem wyciągnąć własny. Kabel znajdował się pod podłogą w bagażniku, który był cały w zajęty, zatem, żeby się do niego dostać, musiałem wyjąć większość rzeczy z kufra.
Po podłączeniu się w Koszalinie, przy stanie baterii wynoszącym 14 proc. okazało się, że ładowanie auta do 100 proc. zajmie... ponad 2 godziny. No cóż, poszliśmy zatem do pobliskiej pizzerii naładować również swoje baterie przed dalszą trasą.
Kolejne dwa ładowania były już na stacjach wcześniej znanych i za każdym razem zajęły około 40 min. Nie było już żadnych problemów i od razu po dojechaniu do każdej ładowarki rozpoczynaliśmy najszybsze możliwe uzupełnianie energii. Po dotarciu do Warszawy zasięg wynosił jeszcze 90 km. Akurat, by załatwić kilka spraw i uzupełnić energię.
Oszczędność pieniędzy znikoma w porównaniu do straty czasu
Podróż nad morze z planowanych przez nawigację siedmiu godzin wydłużyła się do niemal dziesięciu. W drodze powrotnej być może potrwałaby mniej, ale zajęta ładowarka pokrzyżowała plany, a poszukiwanie następnej dodatkowo zmarnowało czas. Podsumowując, na ładowania samochodu na publicznych ładowarkach wydałem około 470 zł. W większości były to stacje GreenWaya. Koszty mogłyby być mniejsze, gdybym korzystał z wolniejszych ładowarek, jednak wówczas czas podróży byłby jeszcze dłuższy.
Koszty porównałem do samochodu z silnikiem Diesla, którego średnie zużycie wyniosłoby około 6 l/100 km. Rezultat? Elektryk wygrywa o około 40 zł. Oszczędność była, lecz jest kilka problemów. Po pierwsze samochody z silnikami konwencjonalnymi są tańsze w zakupie, zatem elektrykiem trzeba byłoby jeździć naprawdę sporo, by mógł się on zwrócić. Kolejną kwestią jest to, że już niedługo ceny prądu pójdą w górę i to solidnie, a to także zaboli użytkowników aut elektrycznych, choć oczywiście, nie możemy być pewni, że i paliwa nie podrożeją.
Trzecią kwestią jest koszt tej oszczędności. To prawie o trzy godziny dłuższa podróż niż mogłaby być autem z napędem konwencjonalnym. W samochodzie spalinowym raczej nie byłoby potrzeby tankować na trasie. Można jedynie doliczyć 15-minutowy postój na odpoczynek, przy którym w drodze powrotnej można by zatankować paliwo.
- Przeczytaj także: Trzy godziny dłużej niż spalinowym, czyli pojechałem na majówkę elektrykiem przez pół Polski
Pasażerowie polubili elektryka, ale nie jego ładowanie
Rozmawiałem też o aucie z moimi współpasażerami, którzy wcześniej nie mieli styczności z ładowaniem elektryka. Wszyscy byli zadowoleni z samochodu, doceniali komfort i ciszę. Niestety, byli też zaskoczeni, jak długo trwa uzupełnianie energii.
Konkluzja jest prosta: napęd elektryczny do samochodów się sprawdza, jednak magazyn energii, jakim jest bateria, sprawia problemy. Zarówno zasięg, czas ładowania, jak i przede wszystkim infrastruktura stacji cały czas mocno odbiegają od tego, co znamy z pojazdów spalinowych.
Wolałbym jechać dieslem
Moja podróż zakończyła się dobrze, zmęczeni dojechaliśmy do domu i byliśmy szczęśliwi, że to już koniec. Biorąc pod uwagę, że już niedługo prąd będzie droższy, a przejechanie tego samego dystansu samochodem spalinowym jest szybsze, na następną taką wyprawę wolałbym wybrać diesla, którym daleko dojadę i niewiele spalę. Jazda elektrykiem jest naprawdę rewelacyjna, ale podróże takimi autami wymagają pewnych wyrzeczeń i cierpliwości.