Serwis Yahoo opisuje historię 51-letniego programisty Rica Harrisa, który mówi wprost:
Nie da się ukryć, że Elon Musk, właściciel firm Tesla (drugi po chińskiej Grupie BYD producent aut elektrycznych na świecie) oraz SpaceX (producent rakiet kosmicznych, w tym wielokrotnego użytku, z widokami na coś więcej niż tylko wożenie zaopatrzenia do stacji orbitalnej ISS), jest bardzo kontrowersyjną postacią. Prawdę mówiąc, nie przypominam sobie takich czasów, w których nie budził skrajnych emocji – bądź co bądź wymyślił fenomenalną konkurencję dla bankowych usług, odbierając finansistom monstrualne pieniądze, stworzył też samodzielnie światową modę na użytkowanie elektrycznych aut. A cóż dopiero teraz, kiedy został od 20.01.2025 przy nowym Prezydencie USA szefem DOGE (Department of Government Efficiency, Departament Wydajności Rządu) – służby o władzy i rozmachu niemalże CzeKa, sowieckiej organizacji zwalczającej kontrrewolucję sprzed równo stu lat, której szefem był „Czerwony Płomień Rewolucji”, Feliks Edmundowicz Dzierżyński (nb polski szlachcic).
Przepraszam za to skojarzenie, ale to było silniejsze ode mnie – jasne, nie ma mowy o terrorze, obozach pracy czy przelewaniu krwi (choć trup biurokracji ściele się gęsto), ale rewolucyjny zapał, jakim wykazuje się pan Musk, naprawdę robi wrażenie. Jego „amerykańska CzeKa” zajmuje się bowiem redukcją (w skrajnych przypadkach redukcją ostateczną) federalnych instytucji administracyjnych, finansowych, pomocowych itp. siedzib diabła, za które uważa je Prezydent Trump, fanatyczny zwolennik kapitalizmu pierwotnego, tego dzikiego, bez regulacji i hamulców.
Tesla to dziś wybór polityczny
W jednych wzbudza to przerażenie, w innych entuzjazm. Fascynujące jest jednak w tym szaleństwie jedno: Musk błyskawicznie i bez wahania wciela w życie nawet te idee Trumpa, przez które jego Tesla straci nie tylko federalne wsparcie finansowe (nowy Prezydent USA w jednym z pierwszych swych „rozkazów wykonawczych” zlikwidował federalne dopłaty do zakupu aut elektrycznych oraz wszelkie inne zachęty do elektromobilności i OZE, w tym także subwencje dla takich firm jak Tesla), ale także ogromną część potencjalnych nabywców, którzy…
Którzy np. smarują odchodami swastyki na karoseriach samochodów Tesla. Albo otwarcie nazywają je „swasticars”. A Muska – führerkiem. Ale dzieje się tak nie dlatego, że „genialny Elon” stał się Amerykańskim Płomieniem Rewolucji, a dlatego, że nagle ni stąd, ni z owąd zaczął otwarcie robić, co się da, żeby się przypodobać światowej skrajnej prawicy, nacjonalistom, faszystom itp., przemawiając na wiecach partyjnych najbardziej skrajnych partii w Europie i poza nią, a w przemowach tych używając sformułowań, w których pobrzmiewają echa najobrzydliwszych idei apartheidu z jego kraju oryginalnego pochodzenia, RPA. I np. wykonując „rzymski salut” (hitlerowskie pozdrowienie) oraz wzywając Niemców do zapomnienia o przeszłości lat 1932-45 i… robienia sporej części właśnie dokładnie tego, o czym mieliby zapomnieć. Sobie i innym.
Zdobywa tym samym istne kohorty zupełnie nowego rodzaju „wielbicieli” – jego dotychczasowi wyznawcy i kompulsywni nabywcy Tesli odwracają się gwałtownie od niego i jego produktów. I to nie tylko w USA – w Europie chyba nawet jeszcze bardziej (o gigantycznych spadkach Tesli pisaliśmy w tym artykule: Kupiłem to zanim Elon zwariował. Sprzedaż Tesli spada, za to nalepki stały się hitem).
Musk wspiera skrajną prawicę
Dochodzi do sytuacji iście paranoidalnych - w związku ze wsparciem Muska dla skrajnie prawicowych działaczy niemieckich (rewizje granic, szczucie na Polaków itp.), pewien Polski minister w oficjalnej swej wypowiedzi dla mediów wezwał Polaków do bojkotu akcji i produktów Tesli, co niespodziewanie ochoczo podchwycił rząd… Norwegii. A to już nie jest tak śmieszne, jak występy polskich polityków. Bo Norwegia jest chyba najważniejszym, a przynajmniej najbardziej wpływającym na postrzeganie marki i idei transformacji energetycznej rynkiem Tesli. Ponad 20 proc. rejestrowanych tam nowych aut w roku 2024 stanowiły właśnie Tesle.
Nie wiem, jakie skutki pociągną za sobą te wezwania. Ale jako osobnik odczuwający – delikatnie mówiąc – co najmniej sporą rezerwę wobec samochodów Tesla, czuję się podstępnie zaskoczony faktem, że ktoś wymyślił tak dalece pozamerytoryczny, a przy tym tak skuteczny i tak mocno przemawiający do ludu sposób na powstrzymanie, a co najmniej wyhamowanie zwycięskiego marszu Tesli przez Europę. Pozamerytoryczny, bo nie z tych powodów wszakże, które są mi dość bliskie, a więc nawiązujących do podłej jakości tych aut, ich nieprzystawania do europejskiego pojmowania bezpieczeństwa czynnego i biernego. Ani nawet dlatego, że Elon Musk szczególnie szybko realizuje „redukcje” wobec instytucji zajmujących się np. BHP czy prawami pracowniczymi – a z tymi prawami i instytucjami firmom Tesla i SpaceX zdecydowanie nie po drodze, bo biją one wyśrubowane rekordy z czasów Wielkiego Kryzysu (lata 1929-33!), jeśli chodzi o wypadkowość wśród pracowników i lekceważenie procedur bezpieczeństwa oraz zasad zatrudniania.
Nie, Rewolucyjny Płomień dostarczył żeru zupełnie innego rodzaju… Zaczynam mieć nawet nocne koszmary, w których politycy i działacze wyznający najbardziej odrażające idee społeczne zaczynają demonstracyjnie jeździć Teslami zarówno służbowo, jak i prywatnie. Także ci polscy. Coś strasznego, powiadam Wam!
W trakcie pisania tego tekstu dowiedziałem się, że polskie ceny samochodów Tesla poszły w górę. I to wcale nie dlatego, że polski rząd wprowadził jakieś nowe przepisy czy objął Teslę (lub Elona M.) specjalnymi restrykcjami, wręcz właśnie wszedł nowy program wsparcia „elektryków” („NaszEauto”). Zbaraniałem, przyznam. Czyżby to była demonstracja ze strony Elona? Że nie będzie mu Polak pluł w twarz? Coś jak mem internetowy „Teraz będę jeszcze bardziej”? Jak by nie było, niniejszym wnoszę jednak o rozszerzenie statystyk rynkowych o informacje nt. przynależności partyjnej bądź poglądów społeczno-politycznych nabywców aut. Bo skoro nasi politycy używający najbardziej antyniemieckiej retoryki nałogowo jeżdżą i służbowo, i prywatnie niemieckim autami, to…