W odróżnieniu od poprzedniego materiału, który traktował o zajechaniu drogi na autostradzie, tym razem nie będziemy analizowali tego, co widać na filmie. Częściowo potraktujemy to nagranie jako przestrogę, a częściowo jako pretekst do tego, aby napisać, co może stać się z samochodem, którego kierowca przy nadmiernej prędkości straci panowanie nad pojazdem.

Bo jakie wnioski moglibyśmy wyciągnąć z tego filmu? Sportowy supersamochód o osiągach i stabilności niedostępnej dla zwykłych aut, nawet tych uznawanych za szybkie i dynamiczne. Prędkość, do której tylko nieliczne pojazdy potrafią się rozpędzić. Nadwozie wykonane przy użyciu technologii, których w przeciętnym aucie nie znajdziemy. Jak widać, zaawansowanie konstrukcji i ekskluzywność marki nie pomogły – po prostu było za szybko.

I takie niech będzie motto tego materiału: możesz mieć najlepszy w mieście samochód, który świetnie trzyma się drogi i uzyskuje znakomite wyniki w testach zderzeniowych Euro-NCAP. Jechać po najlepszej drodze w Polsce. Być najlepszym mistrzem prostej w swojej dzielnicy. Trenować kontrolowane poślizgi, tuningować silnik i zawieszenie, mieć doskonały refleks i nie siadać za kierownicą po alkoholu lub środkach odurzających. Możesz od dziesięciu lat jeździć bezwypadkowo. Ale jeżeli będzie za szybko – nic Cię nie uratuje.

Idąc tropem filmu, spróbujemy odwieść Cię od autostradowych wyczynów tak skutecznie, jak to tylko możliwe za pomocą słów i wyobraźni. Powiemy Ci, czego możesz się spodziewać, kiedy głód adrenaliny i głupota wezmą górę nad zdrowym rozsądkiem. A jeżdżąc po autostradach można dojść do wniosku, że biorą górę dość często. Za często. To jak, jesteś gotowy, aby bezpiecznie, tu, przed komputerem, przeżyć swoją śmierć? No to zaczynamy!

Usiądź wygodnie i wyobraź sobie, że wsiadasz właśnie do swojego nowego auta. Pod maską masz mocnego diesla, więc lubisz przycisnąć, bo dynamiczna jazda nie powoduje powstania wiru w Twoim portfelu. Udajesz się w podróż służbową. Część trasy wiedzie autostradą, więc masz nadzieję na sporą dawkę szybkiej jazdy – tak, jak lubisz – ale najpierw trzeba przebić się przez miasto i drogi dojazdowe.

Dojazd do autostrady - test cierpliwości

W mieście jeszcze jakoś dajesz sobie radę. Stoisz w korku, czekasz na zmianę świateł – ale inni też muszą stać i czekać, więc się nie denerwujesz. Ale kiedy wreszcie wyjeżdżasz na trasę i co kogoś wyprzedzisz, to lądujesz za tylnym zderzakiem jakiegoś jadącego dziewięćdziesiątką „zawalidrogi”, zaczynasz odczuwać rozdrażnienie.

Kiedy tylko nadarza się okazja, wciskasz gaz do podłogi i wyprzedzasz. Często niebezpiecznie, po kilka samochodów, ale tak już masz – lubisz dynamiczną jazdę. Być może jesteś od niej uzależniony i prawdopodobnie nie zdajesz sobie z tego sprawy. Znowu trafiasz na peleton aut, ciągnących się tym razem za autobusem. Tutaj nawet, gdybyś chciał, i tak nie ma jak wyprzedzać.

„Wleczesz” się 80-90 km/h i myślisz sobie: „przecież mam nowoczesny samochód, a postęp techniczny powinien służyć temu, aby jeździć szybciej i dynamiczniej”. W pewnym sensie cierpisz razem z Twoim samochodem, niemal dwustukonny silnik nie ma warunków, by rozwinąć pełną moc.

Aż wreszcie – jest! Upragniony wjazd na autostradę! Tutaj wreszcie poczujesz się wolny, nieograniczony, będziesz mógł robić to, co lubisz. Już po pierwszym oddechu tej wolności redukujesz bieg i solidnie wciskasz gaz. Chwilę trwa, aż wyprzedzisz jadących przepisowo „maruderów”  i masz przed sobą pustą drogę. Żadnych samochodów, prosta jezdnia i prawie dwieście koni pod maską. Podejmiesz wyzwanie?

Oczywiście, tak. Tylko że Ty to wyzwanie rozumiesz dość specyficznie. Dla dobrego kierowcy pusta droga, brak fotoradarów, policji i innych samochodów jest wyzwaniem dla samodyscypliny. To wyzwanie dla psychiki, która powinna opanować pokusę nieprzestrzegania przepisowych ograniczeń prędkości.

Wyprzedzasz wszystkich i myślisz, że jesteś "gość". A może masz słabą psychikę?

Twoja psychika okazała się na to zbyt słaba. Dla Ciebie wyzwanie znaczyło wykręcenie jak najlepszego czasu przejazdu i jak najwyższego wskazania na prędkościomierzu. Wypadłeś w tym teście dość kiepsko… Czy możemy Cię jakoś pocieszyć? Niestety, tak. Jest wielu kierowców podobnych do Ciebie.

Postanowiłeś więc zostać mistrzem prostej. Czy mogłeś wiedzieć, że będzie to Twoja ostatnia prosta? Niespecjalnie. Ale mogłeś przewidzieć ryzyko, gdybyś był dobrym kierowcą. Zapewne pomyślisz, że przecież nim jesteś, bo potrafisz dynamicznie prowadzić auto, o wiele szybciej, niż inni. Jednak to nie wystarczy – choćbyś był rajdowcem i miał do tego wrodzony talent, to na drodze publicznej potrzebny jest jeszcze zdrowy rozsądek, priorytet bezpieczeństwa i poszanowanie zasad.

Wskazówka prędkościomierza pokazuje 170 km/h. Lubisz ten moment, bo wtedy zazwyczaj włączasz szósty bieg. Obroty silnika spadają, robi się ciszej, w zasadzie nie jest to jeszcze prędkość, która by Cię ekscytowała. Dlatego mocniej wciskasz gaz. Szum powietrza zaczyna zagłuszać muzykę, wydobywającą się z głośników.

Czujesz ten przyjemny stan, mieszaninę lekkiego strachu i podniecenia, kiedy prędkościomierz przekracza cyfrę 200. Kiedy dotrzesz na miejsce, znowu będziesz mógł pochwalić się znajomym, że „zapiąłeś na szafie dwie paki”. 210 km/h… Wiesz, że Twoje auto może jechać szybciej.

Dojeżdżasz do szczytu wzniesienia i dostrzegasz przed sobą pierwszy od dłuższego czasu pojazd. Za nim następny i następny – to jadą jeden za drugim TIR-y. Przepisowo, prawym pasem. Lewy jest wolny, pogoda znakomita, droga prosta – pędzisz więc dalej.

Przy ponad 200 km/h to działa tak: jeden, dwa, trzy - i już może Cię nie być

Wyprzedzanie TIR-ów przy tak ogromnej różnicy prędkości trwa dosłownie mgnienie oka. I tyle też będzie potrzeba, aby Twoja podróż dobiegła końca. Za wzniesieniem, kiedy dojeżdżałeś do ciężarówek, poczułeś, jakby Twoim autem lekko zarzuciło w prawo. To pojawił się silny boczny wiatr. Ponieważ zbliżałeś się już do TIR-a, to z obawy, aby się o niego nie otrzeć, odbiłeś lekko w lewo.

Kiedy znalazłeś się na wysokości ciągnika siodłowego z naczepą, cyrkulacja wiatru nagle się zmieniła – poczułeś, jakby coś „przysysało” Twoje auto do ciężarówki. Odruchowo mocniej skręciłeś kierownicę w lewo. I wtedy to się stało. Kiedy wyprzedziłeś pierwszą ciężarówkę, efekt „przysysania” nagle zniknął. Twoje auto stanowczo odbiło w lewo.

Przód pędzącego ponad 200 km/h auta uderzył w barierę energochłonną, chroniącą przed wjazdem na przeciwległą jezdnię. Bariera odkształciła się niczym pasek blachy, którym otwiera się konserwy z obrotowym „kluczykiem”. Odpaliły poduszki powietrzne – straciłeś widoczność. Opory tarcia przodu o barierę wzrosły na tyle mocno, że auto zaczęło się obracać w lewo. Wszystko działo się bardzo, bardzo szybko.

Kiedy Twój samochód stanął bokiem, miałeś jeszcze ostatnie przebłyski świadomości. Opony po prawej stronie natychmiast zdarły się do felg, samochód podbiło do góry i rzuciło na prawą stronę jezdni. Solidnie już pognieciony pojazd, który nadal poruszał się z prędkością około 190 km/h – bo przecież nie zdążyłeś rozpocząć hamowania – uderzył w prawą barierę energochłonną. Demolując ją, odbił się od jezdni, i obracając się w powietrzu, wypadł na pole.

Uderzenie przy tej prędkości było tak mocne, że żaden z systemów bezpieczeństwa biernego samochodu nie był w stanie ograniczyć jego skutków w takim stopniu, by zapobiec tragedii. Doszło do dezintegracji auta. Zespół napędowy wyleciał spod maski i wraz z częścią przedniego zawieszenia wylądował kilkadziesiąt metrów dalej.

To, co zostało z samochodu, wbiło się w ziemię. Razem z Tobą. Energia kinetyczna zgniotła resztę kabiny niemal tak skutecznie, jak prasa na złomowisku. I tak to się skończyło. To się po prostu stało. Myślisz, że Cię chociaż rozpoznają? Jeżeli miałeś przy sobie dokumenty albo ktoś znajdzie w okolicy fragmenty Twoich tablic rejestracyjnych – to może nawet tak…

Być może będziesz zaskoczony, ale przedstawiliśmy ten bardziej optymistyczny bieg wydarzeń. Bo Twoje auto nie wypadło na przeciwległy pas ruchu i nie wleciało przez przednią szybę do autokaru wiozącego dzieci na wycieczkę. Nie wiozłeś też pasażerów. Nie zderzyłeś się z żadnym innym autem. A mogłeś poczynić znacznie większe szkody i zabić kilka, może kilkanaście osób, wiele zranić. Ktoś miał wiele szczęścia, że nie znalazł się na Twojej drodze…

Czy to, co napisaliśmy wyżej, jest zbyt dosłowne i brutalne? Być może tak. Ale jeżeli dzięki temu choć jeden kierowca (z grupy „jeżdżę ponad 200 bo lubię i nic na to nie poradzę…”) zastanowi się i nie rozpędzi do prędkości, przy której mały błąd może, albo musi kosztować życie, to uznamy, że warto było to wszystko napisać.