Elektroniczni asystenci kierowcy są jak anioł stróż, niewidzialny instruktor jazdy czy... panikujący pasażer. Potrafią nagle uruchomić hamulce, kiedy sytuacja grozi wypadkiem, skręcić kierownicą, gdy zbaczamy z pasa ruchu, i jeszcze wiele innych trików.
Generalnie mają dbać o bezpieczeństwo, ratować życie. Potrafią też jednak mocno irytować i w rezultacie spowodować, że... kierowca je dezaktywuje. Skoro są nadopiekuńcze i niedoskonałe, to czy warto zawracać sobie nimi głowę? My mówimy nasze... „zdecydowane raczej tak”. Bo asystent asystentowi nierówny i nie każdy tak samo dobrze działa. Ale żaden nie funkcjonuje też do końca źle.
Jeśli zatem te systemy mogą ratować życie, to w krytycznej sytuacji lepiej mieć takiego asa w rękawie. Inna sprawa to kwestia zaufania. Niedawny wypadek Tesli w USA, która rzekomo miała uruchomionego autopilota, oraz wypowiedzi przedstawicieli Audi i Mercedesa pokazują, że elektronice nie można bezwzględnie ufać. Tyle że działa to też w drugą stronę – im częściej asystent poprawnie zareaguje, tym mniej uwagi będziecie poświęcać prowadzeniu samochodu.
Obecny stan techniki nie pozwala jeszcze (stety? niestety?) zastąpić kierowcy w każdej sytuacji. Pytanie, czy w ogóle kiedyś tak się stanie – producenci nam to oczywiście obiecują, ale z drugiej strony wciskają nam też taki kit, jak fabryczne zużycie paliwa... Których asystentów warto zatem mieć w swoim samochodzie, a na co szkoda pieniędzy? Tego dowiecie się w galerii.