Od debiutu pierwszego Mini nowej generacji minęło już 10 lat. Kto by wtedy pomyślał, że liczba członków tej rodziny urośnie do sześciu? W ofercie są już: hatchback, kabriolet, kombi Clubman, SUV Countryman, a od niedawna także testowane przez nas Coupé.
Na jego bazie powstał też Roadster, który trafi do salonów w przyszłym roku. Jest w czym wybierać. Dlaczego zatem przykładowy indywidualista, nabywca Mini z grubym portfelem, miałby się zdecydować akurat na dwuosobowe Coupé? Przede wszystkim dlatego, że to pojazd jedyny w swoim rodzaju – konkurencja ma w ofercie szybkie małe auta z półki premium, ale żadne z nich nie występuje z nadwoziem coupé.
Hatchbacki Mini przestały już zwracać uwagę na ulicy, a nasz testowy egzemplarz – wręcz przeciwnie. Spojrzenia niewątpliwie przyciąga dach dyskusyjnej urody i wystająca „pupa” auta. Coupé od zwykłego Mini różni się ponadto mocniej pochyloną przednią szybą, większą o 25 kg masą (i to mimo braku tylnej kanapy) oraz bardzo szpanerskim, elektrycznie wysuwanym spoilerem.
Spoiler to drugi z elementów przemawiających za Mini Coupé. Podobne rozwiązania stosuje m.in. Porsche w „911-ce”. Ruchomy element podnosi się przy prędkości 80 km/h. Podobno poprawia docisk, a na pewno skutecznie zasłania połowę obrazu w lusterku wstecznym (w którym i tak niewiele widać). Cofając, musimy zaufać seryjnym czujnikom parkowania.
Poza tym widoczność, jak na auto o tak niewielkim przeszkleniu, jest dobra. Gorzej, jeśli chcemy zaspokoić swoją próżność i być widziani w szykownym Mini – z zewnątrz przez małe okna trudno dostrzec, kto siedzi w środku.
Wnętrze jest ciasne, ale dla dwóm osobom w zupełności wystarczy. Nie brakuje miejsca nad głową. Kokpit zdobi mnóstwo detali w stylu Mini – wzrok przyciąga ładny, choć nieczytelny prędkościomierz. Na jego tarczy umieszczono wyświetlacz „kombajnu” multimedialnego, który za dopłatą wyświetla mapę, interfejs do iPoda czy nawet Facebooka oraz inne aplikacje pakietu Mini Connected.
Obsługa przypomina sterowanie systemem iDrive z BMW, lecz tym bardziej skomplikowanym, sprzed modernizacji. Łatwiej byłoby się poruszać po menu, gdyby przewidziano dodatkowe przyciski. Rozczarował nas nieco wart ponad 3 tys. zł system audio marki Harman Kardon – warto go jednak kupić, gdyż brzmienie seryjnych głośników pozostawia wiele do życzenia.
Jak zwykle w Cooperze S, nie zawiodły nas właściwości jezdne. Twarde zawieszenie ogranicza komfort ale nie hałasuje zbytnio na dziurawych drogach. Granice jego możliwości należałoby jednak sprawdzać raczej na torze. Wystarczy kilka dynamicznych zakrętów, by zakochać się w zadziornym charakterze tego zestrojenia.Wiele radości sprawia także turbodoładowany silnik. Choć znamy jednostki, które lepiej „ciągną” z niskich obrotów i są bardziej elastyczne (np. 1.4 TFSI z kompresorem i turbiną z Audi A1), BMW należą się brawa za wyeliminowanie turbodziury, co osiągnięto dzięki zastosowaniu technologii Twin Scroll. Silnik płynnie rozwija moc, a opcjonalny system dynamicznej kontroli trakcji pozwala ją w pełni przenieść na asfalt.
Jeżdżąc ostro, trudno będzie się zmieścić w 10 l/100 km, choć przy odrobinie samodyscypliny mniej niż 9 l jest realne. Nie ma się co łudzić, że układ start-stop znacząco wpłynie na spalanie – jego działanie prędzej nas zirytuje, niż przyniesie satysfakcjonujące korzyści.
PODSUMOWANIE -Każde Mini Cooper S jest szybkie, a design to rzecz gustu. Zaletą Coupé może być to, że z racji wysokiej ceny i wyglądu pozostanie „egzotykiem”. W przyszłości zapewne będzie także budzić pożądanie u kolekcjonerów. Jeśli w przypadku kupna Mini można mówić o chłodnej kalkulacji, to hatchback będzie mniej oryginalnym, ale praktyczniejszym wyborem.
Dwa dodatkowe miejsca zawsze się przydadzą, a z innych właściwości auta nic nie stracimy. Analizując zakup przez pryzmat ceny, nie sposób pominąć Peugeota RCZ z prawie identycznym, lecz mocniejszym, 200-konnym silnikiem. Poziom cenowy niemal ten sam, za to auto o rozmiar większe.