Chcielibyśmy napisać, że są jakieś dobre wieści, więc skupimy się na początek na cenie, bo 4500 dolarów to jednak sporo mniej niż kilka lat temu życzył sobie gwiazdor disco polo za swoją replikę Lamborghini. Na dodatek pod maską oferowanego na Florydzie „Veyrona” pracuje silnik VTEC z Hondy Civic, do tego dołożono m.in. turbosprężarkę, intercooler i tzw. dolot zimnego powietrza. A to już oznacza osiągi „prawie” na poziomie montowanego oryginalne w Veyronie silnika W16. Oko cieszą też felgi Enkei z dystansami, warte pewnie niewiele mniej niż sam projekt.
Inna dobra wiadomość jest taka, że body kit został w dużej mierze wykonany z włókna szklanego, co z kolei oznacza, że samochód powinien być dość lekki. Całość wykończono typową dla Bugatti czarno-pomarańczową kolorystyką, a Civic – na bazie którego powstało to cudo – ma według zapewnień sprzedającego jedynie 74 tys. mil za sobą i pożądaną ręczną skrzynię biegów na pokładzie. Może warto będzie go uratować...
Złe wiadomości? Trochę ich jest. Począwszy od wyglądu – naprawdę ciężko ocenić, co jest bardziej pokraczne: ów „Veyron” czy jednak polskie „Lambo” od Tobi Kinga – na wykończeniu wnętrza z napisami „Civic Gatti” kończąc (choć trzeba uczciwie przyznać, że świadczą one jednak o lekkim dystansie twórców do tego auta). Trochę też szkoda, że choć ogłoszenie wciąż jest widoczne, to według wyświetlanego komunikatu aukcja już się zakończyła.
Do ogłoszenia dołączone zostało też nagranie wideo, na którym sprzedawca (uwaga: to raczej nie twórca tego projektu!) objaśnia tajniki auta i twierdzi, że jego zadaniem nie jest ocenianie (szanujemy!), a jedynie znalezienie kupca. Pytanie czy już się udało, czy to cudo nadal jest dostępne...