- Jednym z najbardziej poszukiwanych prospektów epoki PRL jest folder FSO Poloneza montowanego w Egipcie. Jeśli w ogóle trafisz na niego na bazarze w Kairze, to ta niezbyt efektowna jednostronicowa ulotka może być nawet 50 razy tańsza niż w Polsce
- Mój rozmówca opowiada, jak bardzo to hobby zepsuli handlarze. I dlaczego przed zakupem warto spojrzeć na zszywki
- Największa kolekcja w Europie liczy 700 tys. prospektów samochodowych. Do jej przechowywania specjalnie zbudowano duży dom
"Jak pan myśli, ile to jest warte?" — 85-latek zapytał znad stołu, na którym rozłożył kilka archiwalnych prospektów samochodowych. Mój rozmówca na ich widok dosłownie zaniemówił.
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideoDla kolekcjonera jedną z najtrudniejszych rzeczy jest dotarcie do osób, które zbierały foldery jeszcze w latach 50. i 60. Tacy ludzie często nie korzystają z internetu, nie udzielają się więc na grupach hobbystów w mediach społecznościowych. Tymczasem mojemu rozmówcy — Witoldowi Juraszowi z Onetu — w 2004 r. udało się dotrzeć do jednej z takich osób. Jurasz dobrze wiedział, jak odpowiedzieć na jej pytanie.
Wśród kolekcjonerów istnieje bowiem niepisana zasada, aby starszych osób, które często nie mają pojęcia, jak cenne są ich kolekcje, nie oszukiwać i nie próbować odkupić zbiorów za półdarmo. Kiedy 85-latek usłyszał uczciwą wycenę tego, co położył na stole, bez słowa podszedł do szafy i otworzył jej skrzydła. W środku było pełno takich rarytasów.
Witolda Jurasza nie było wówczas stać na to, co zobaczył. Poradził jednak, jak, gdzie i za ile sprzedać kolekcję oraz jak uważać na oszustów.
Kiedy Jurasz już wychodził, 85-latek zaproponował mu, żeby z całego zbioru wybrał 10 prospektów, które podobają mu się najbardziej — po czym wręczył mu je za darmo.
Wszedł po prospekt, odjechał rolls-roycem
Jednym z najbardziej oczywistych sposobów pozyskiwania prospektów jest prozaiczne chodzenie od salonu do salonu i proszenie o nie sprzedawców. W tym celu 25 lat temu Witold Jurasz zajrzał do dealera Rolls-Royce'a w Genewie.
Przeczytaj także: Byłem w fabryce Ferrari. Poznałem Romeo i Julię, zostałem świadkiem na ślubie
Sprzedawca natychmiast do niego podszedł i zapytał, w czym może pomóc. Jurasz odparł, że szuka prospektów, ale przed nim już stoi starsze małżeństwo, więc spokojnie poczeka na swoją kolej. Sprzedawca odpowiedział, że nie ma na co czekać, bo i tak żadnych prospektów nie posiada.
W tym momencie do rozmowy włączył się starszy pan, który, zwracając się do sprzedawcy, poprosił, by ten "przyniósł z zaplecza wszystkie prospekty, jakie tylko ma” i dodał, żeby „każdy był w dwóch egzemplarzach, bo kolekcjonerzy lubią mieć zapas". Później się okazało, że ów klient w tym salonie kupił już kilka rolls-royce'ów i właśnie finalizował zakup następnego. Kiedy sprzedawca wyszedł z zaplecza dosłownie obładowany folderami, klient zaproponował Juraszowi, że jego szofer odwiedzie go rolls-roycem w dowolne miejsce.
Tym, co Jurasz zapamiętał z tej historii były jednak nie same prospekty, ale skromność i uprzejmość człowieka, który reprezentował sobą „stare pieniądze”.
Na ten prospekt duży pokój jest za krótki
To jedna z największych kolekcji prospektów samochodowych w Polsce. Łapię się na tym, że w całym lokum mojego rozmówcy na półkach, nie licząc książek, nie stoi za wiele rzeczy, które nie byłyby folderami. A to i tak jedynie część zbioru składającego się z ok. 25 tys. prospektów o łącznej masie ponad czterech ton (dla porównania: aktualne BMW 740d waży 2255 kg). Z prozaicznego braku miejsca większość została wywieziona do znajomego. Transport składał się z 50 kartonów. Sporych kartonów.
Trudny quiz o autach PRL po upadku PRL. Powyżej 5/10 uznamy cię za eksperta
W całej Polsce jest prawdopodobnie kilkanaście równie dużych kolekcji. Witold Jurasz ma m.in. 97 różnych prospektów Mercedesa klasy G i 29 folderów Hondy/Acury NSX (jak stwierdza, brakuje mu już tylko jednego wydania z rynku japońskiego). Kolekcja obejmuje także 14 prospektów luksusowej Toyoty Century. To wszystkie, jakie kiedykolwiek wydano.
Zbiory Jurasza pokazują, że foldery mogą przybierać naprawdę niespodziewane formy. Prospekt opancerzonej wersji BMW serii 7 E66 ma okładki z dwóch płyt pancernych i waży blisko 6 kg! Folder legendarnego Ferrari F40 rozkłada się na taką długość, że w dużym pokoju mojego rozmówcy wręcz brakuje na niego miejsca.
Prospekt Toyoty bB (ekscentryczny miejski minivan) wygląda z kolei jak płyta gramofonowa, natomiast folder Fiata 130 (auto klasy wyższej z lat 1969-1977) zawiera zdjęcie deski rozdzielczej w skali... 1:1! Mało tego: prospekt Lamborghini Diablo SV to wielka księga w formacie przekraczającym A3, oprawiona w skórę i chroniona dodatkowym etui. Wydrukowano tylko 530 egzemplarzy tej publikacji — tyle, ile koni mechanicznych miała ta wersja Diablo w latach 1999-2000.
Prospekt tak rzadki, że ceny nawet nie da się oszacować
Osobną kategorię stanowią tzw. owner's booki, czyli albumy, które dostają nabywcy najbardziej ekskluzywnych samochodów. Czasem drukuje się ich więcej, niż buduje samych aut, więc nadwyżka trafia na rynek. Ostatnio mój rozmówca dostał propozycję kupna owner's booka zbudowanego w jednym egzemplarzu Bugatti Chiron Profilee. Odmówił, bo na dzień dobry padła cena ok. 20 tys. zł. Za album, nie za samochód.
Innym rarytasem jest owner's book Astona Martina DB5 Goldfinger Continuation, czyli firmowej repliki modelu DB5 z 1964 r., którym w filmie "Goldfinger" jeździł sam James Bond... to znaczy Sir Sean Connery. Powstało jedynie 25 sztuk tego samochodu. Każdy klient dostał po owner's booku, a dodatkowe 10 trafiło do VIP-ów. Ile dziś kosztuje egzemplarz? Nie da się tego nawet oszacować, ale biorąc pod uwagę, kto go otrzymał, można uznać, że raczej żaden z folderów szybko nie trafi na rynek. Mój rozmówca ustalił personalia jednego z właścicieli, ale jak przyznał "nie ma do niego dojścia". Jest nim bowiem Król Wielkiej Brytanii Karol III.
Czasem jeszcze bardziej szokujący od cen jest czas, jaki zajmuje "upolowanie" konkretnego prospektu. Znalezienie folderu Touring Superleggera Flying Star, czyli shooting brake'a (sportowego kombi) budowanego przez mediolańską manufakturę na bazie Bentleya Continentala GT zajęło Witoldowi Juraszowi aż pięć lat. Równie długo szukał pierwszego wydanego folderu Toyoty Century. Obydwa mógł oczywiście kupić już pierwszego dnia poszukiwań, ale rzecz nie w tym, by przepłacić, ale by „upolować” dany egzemplarz po rozsądnej cenie. Zdarza się bowiem, że gdy nie kupi się danego wydania po cenie, wydawałoby się, zawyżonej, na kolejną okazję trzeba czekać nawet kilka lat.
Kiedy się pytam mojego rozmówcy, ile razy w tygodniu ogląda tak długo poszukiwane prospekty Toyoty i Touringa, odpowiada, że sięgnął do nich... zaledwie trzy razy. Pierwszy przy odpakowywaniu przesyłki, drugi, gdy odwiedził go znajomy kolekcjoner i trzeci raz, gdy... mi je pokazywał. Widząc moją zszokowaną minę, Witold Jurasz stwierdza: "kolekcjonowanie nie polega na oglądaniu tego, co się kolekcjonuje, tylko na zamykaniu kolejnych rozdziałów, czyli zebraniu kompletu".
Oddzielnym tematem są prospekty samochodów PRL. To paradoks, bo folder ma zachęcić do kupna samochodu, a przecież wtedy popyt znacznie przewyższał podaż fabryk FSO oraz FSM i nikogo w Polsce nie trzeba było przekonywać do transakcji. Mało tego, na odbiór auta często czekało się całymi latami. Mimo to foldery i tak powstawały.
Jedna strona za tysiąc złotych
Na Khan el-Khalili zrobiło się nerwowo. Obawiano się ataku terrorystycznego, więc na największym bazarze świata zaroiło się od funkcjonariuszy z bronią maszynową. Kilku z nich pilnowało przejścia prowadzącego m.in. do starego antykwariatu. Mój rozmówca liczył, że być może właśnie w nim znajdzie owiany legendą prospekt Poloneza montowanego w latach 1982-1992 w Egipcie przez firmę El Nasr. Spory antykwariat na kairskim bazarze? Jeśli gdzieś to w ogóle mogło być, to raczej tam.
Mundurowi byli jednak nieubłagani. Nie zamierzali nikogo przepuszczać do zagrożonej strefy i to jeszcze z tak błahego powodu, jak kartka z samochodem. Tak, kartka. Ten pożądany w Polsce prospekt to tak naprawdę jednostronicowa ulotka — i to o dyskusyjnej wartości artystycznej.
Funkcjonariusze w końcu dali się przebłagać, ale postawili jeden warunek: odeskortują mojego rozmówcę pod same drzwi antykwariatu. Co by nie mówić, wejście do sklepu miał niecodzienne: w towarzystwie mundurowego w kamizelce kuloodpornej i z karabinem maszynowym.
Na miejscu okazało się, że coś, co w Polsce jest otoczone legendą, w Egipcie praktycznie nie ma wartości. Po dłuższych poszukiwaniach ulotka kairskiego Poloneza istotnie się znalazła — zadekowano ją w jakimś kartonie na tzw. głębokim zapleczu. Sprzedawca z mieszaniną ulgi i zdziwienia sprzedał ją mojemu rozmówcy za równowartość ok. 20 zł. Nieźle, bo w Polsce jest ona warta... 50 razy więcej.
Prospekty FSO Warszawy, Syreny, Polskiego Fiata 125p czy Poloneza drukowano nie tylko z myślą o sprzedaży tych modeli za granicą, ale także w celach propagandowych. Jednym z największych rarytasów jest dziś 8-stronicowy folder FSO Warszawy z nadwoziem pick-up.
Za "złote runo" uchodzi jednak prospekt auta sprzed epoki PRL. W 1926 r. przedstawiono polski samochód Ralf-Stetysz. Dwa lata później jego produkcja ruszyła w Warszawie, niestety, po zbudowaniu ok. 20 sztuk halę niemal doszczętnie strawił pożar. Szacuje się, że do dziś zachowały się jedynie dwa egzemplarze jednostronicowej ulotki Ralfa-Stetysza.
Z kolei w latach 30. XX w. w Wilnie działał salon Buicka, który podczas II Wojny Światowej doszczętnie zniszczono. Jedyne, co po nim pozostało, to właśnie prospekt tej amerykańskiej marki z pieczątką wileńskiego salonu. Folder odnalazł się na aukcji w USA.
Lata 30. w ogóle były ciekawym okresem w historii prospektów. Publikowano bowiem wtedy np. foldery Bugatti po polsku.
Prospekty, które nie istnieją
Niedawno na rynku kolekcjonerskim pojawił się folder Ferrari Purosangue. Nie ma co — fajna sprawa mieć w zbiorach prospekt pierwszego SUV-a w historii tej marki. Tyle że jeden z hobbystów skontaktował się z producentem. Okazało się, że Ferrari nigdy nie wydało folderu tego modelu. Jak widać, dziś podrabia się nawet prospekty.
Istnieją dwa typy falsyfikatów. Pierwszy — jak folder SUV-a Ferrari — dotyczy modeli, które nigdy żadnych prospektów nie miały. Drugi to podróbki poszukiwanych (a więc drogich) folderów. Bywa, że fałszerz wpada żałośnie głupio.
Podróbkę może bowiem nie tylko zdemaskować zbyt świeży papier lub błyszczące nowością zszywki. Zdarzało się też, że pod tymi pięknymi zszywkami znajdowały się ślady rdzy. Skąd się tam wzięły, skoro zszywki są czyściutkie? To proste: fałszerz razem z oryginałem skserował rdzawe ślady po zszywkach, które wyjął tuż przed kopiowaniem.
Handlarze psują opinię
Jakby tego było mało, rynek psują też handlarze. Krążą od salonu do salonu, naprzykrzają się sprzedawcom, dopraszając się nie jednego, a kilku folderów i handlują nimi w sieci. Swoją namolnością psują opinię prawdziwym kolekcjonerom, którzy potem czasem spotykają się z niechęcią lub wręcz wrogością dealerów.
Sprzedażą prospektów zajmują się również prawdziwi kolekcjonerzy, którym choćby przy okazji zakupów w antykwariatach, domach aukcyjnych i... punktach skupu makulatury wpadają do kolekcji duplikaty. To jednak coś innego niż namolni handlarze, którzy, jak stwierdza mój rozmówca, psują piękne hobby.
Zapytany o największą kolekcję, jaką widział, Witold Jurasz opowiada mi o kolekcjonerze z Francji, który zebrał ok. 700 tys. prospektów, a do jej przechowywania specjalnie zbudował duży dom. Niedawno zaś kupił nie prospekt, a ważącą 5 ton kolekcję, którą ściągnął w kontenerze z Nowego Jorku.
Najcenniejszymi prospektami w zbiorach Jurasza są foldery Porsche 911 i 924/944 z 1985 r., które z salonu w Genewie przyniósł mu jego ojciec. Jurasz opowiada, że miał wówczas 10 lat i wstydził się sam o nie poprosić. "A potem zobaczyłem Tatę, jak idzie w trenczowym płaszczu w moim kierunku z tymi dwoma folderami pod pachą”. W kolekcji Jurasza wprawdzie są cenniejsze egzemplarze, ale te dwa zawsze będą dla niego najważniejsze.