• Prezes Suzuki Motor Poland sądzi, że entuzjazm dla dóbr konsumpcyjnych ewidentnie wyhamował
  • Piotr Dulnik uważa, że jeśli nie będzie nas stać na nowy samochód, to poszukamy innych rozwiązań, jak np. carsharing czy wynajem.
  • Część klientów nie kupuje ani nowego auta, ani używanego, tylko przedłuża eksploatację swojego aktualnego samochodu
  • Więcej takich tekstów znajdziesz na stronie głównej Onetu

Uwaga: tu nie powieje optymizmem. Choć prezes Suzuki Motor Poland Piotr Dulnik jest niewątpliwie pogodnym człowiekiem, to nawet on nie ma dla nas dobrych wieści na temat rynku nowych i używanych samochodów.

Piotr Dulnik, prezes Suzuki Motor Poland Foto: Suzuki
Piotr Dulnik, prezes Suzuki Motor Poland

Bo nagle wszystko, co negatywne, uderzyło naraz: inflacja, wojna za naszą wschodnią granicą, pandemia i drożejące surowce. Do tego czeka nas bezprecedensowe w historii i wymuszone przepisami przestawienie się na nowy napęd: pożegnanie silnika spalinowego i przejście na elektromobilność.

Właśnie o tym jest nasz cykl ”Motoryzacja bez paliwa”. Największych ekspertów w Polsce pytamy o bliższą i dalszą przyszłość rynku nowych i używanych aut. Rozmawialiśmy już m.in. z prezesem Toyoty Central Europe, dyrektorem zarządzającym Mazdy Motor Poland, szefem Skody w Polsce, a także z polskim szefem Dacii. To nie tylko menedżerowie najwyższego szczebla, ale przede wszystkim znawcy rynku z ogromnym doświadczeniem. Co więc usłyszeliśmy od prezesa Suzuki Motor Poland?

Krzysztof Wojciechowicz: Jak pana zdaniem w ciągu najbliższych dwóch, trzech lat będzie wyglądał rynek nowych aut w Polsce? Jak wzrosną ich ceny? Czy poprawi się dostępność samochodów?

Piotr Dulnik: Dostępność już się poprawia, ale w dalszym ciągu cierpią firmy, które produkują auta poza Europą – tak jak my. Mamy problemy z transportem morskim, a dokładniej z dostępnością specjalistycznych statków przeznaczonych do frachtu samochodów. Komponentów nam nie brakuje, mamy z czego produkować auta, ale nie możemy ich dostarczyć, więc samochody zalegają w magazynach np. w Japonii.

Do tego musimy dodać geopolitykę. Sytuacja jest skomplikowana. Entuzjazm ludzi dla dóbr konsumpcyjnych ewidentnie wyhamował. Rok, półtora roku temu głównym tematem była dostępność, a nie ceny. Produktów brakowało, więc klienci kupowali to, co było u dealera i nie pytali się, ile to kosztuje. Dziś widać obawę o to, co się będzie działo, jaka będzie sytuacja w kraju i za granicą. Poza tym zmniejsza się dostępność narzędzi finansowych, niektórzy nie mają zdolności kredytowej, inni obawiają się dużych kosztów kredytu. To wszystko sprawia, że część importerów i producentów wprowadza promocje na samochody, np. przeceny lub dopłaty do leasingu, co jeszcze niedawno mogło się wydawać dziwne.

Czy kolejne zaostrzanie norm emisji spalin w UE w 2025 r. (planowane wprowadzenie Euro 7) i w 2030 r. nie sprawi, że tradycyjnych klientów aut segmentu B (miejskie) i C (kompakty) nie będzie już stać na takie samochody?

Euro 7 wymusza zmiany technologiczne, a te zmiany technologiczne wymuszą podwyższenie cen aut. Segmenty B i C są bardzo wrażliwe cenowo. Takie podwyżki już mieliśmy. Cztery lata temu Suzuki Vitarę można było kupić za 60 tys. zł, dziś za 91,9 tys. zł, czyli mamy prawie 50-procentową podwyżkę. Każdy kolejny wzrost cen ograniczy popyt. Pytanie, co dalej. Czy dostępność narzędzi finansowych pozwoli wygenerować popyt? Podwyżki będą na 100 proc., tylko gdzie jest ta bariera cenowa, za którą ludzie przestaną kupować samochody tej klasy?

Nie przypuszczam, żeby zasobność portfela klientów rosła proporcjonalnie do wzrostu cen towarów i inflacji. Jeśli popyt będzie ograniczony, to trzeba będzie podejmować akcje handlowe, aby przekonać klientów. Może się np. okazać, że – jako importer – weźmiemy na siebie część podwyżek. Pamiętajmy, że samochód jest niekoniecznie potrzebny do życia, zwłaszcza że duża grupa osób ma już inny kredyt do spłacenia, który też, nawiasem mówiąc, bardzo drożeje. Te osoby płacą też znacznie więcej za chleb i inne towary. I teraz ktoś taki ma kupić samochód, który nagle kosztuje o 30 proc. więcej. Same chęci nie wystarczą, marzenia nie wystarczą, ekonomia jest nieubłagana. Czy taki klient będzie miał zdolność kredytową do sfinansowania nowego auta?

 Piotr Dulnik, prezes Suzuki Motor Poland Foto: Suzuki
Piotr Dulnik, prezes Suzuki Motor Poland

To co się w takim razie może zdarzyć w 2035 r., kiedy w Unii Europejskiej ma się zakazać pierwszych rejestracji samochodów osobowych z napędem spalinowym i hybrydowym? Czy przez Euro 7, przez ograniczenia emisji w 2030 r. i zakaz w 2035 r. ludzie nie stracą dostępu do nowych aut?

Mogą być kraje, gdzie młodzi ludzie niekoniecznie będą zainteresowani autem, mając do dyspozycji rozwinięty system transportu publicznego. Widzimy to już zwłaszcza w państwach azjatyckich, gdzie ludzie bardzo często posiadają malutki samochodzik, ale nie inwestują w podobne dobra, bo mają np. metro. Patrzę na to w ten sposób: jeśli nie będzie nas stać na nowy samochód, będziemy szukać innych rozwiązań, jak np. carsharing czy wynajem. Może zamiast dwóch, trzech aut w rodzinie zostanie jedno?

Jak się może zmienić rynek aut używanych w najbliższym czasie?

I znowu popyt zdeterminuje ekonomia. Jeśli kogoś nie będzie stać na nowe auto, to go nie kupi i będzie szukał alternatywy, np. wybierając używany samochód. Pytanie, co się stanie wtedy z cenami aut z drugiej ręki, bo popyt buduje cenę. W ostatnim czasie dostępność nowych aut była jaka była, więc kupowano samochody używane, które pomimo horrendalnych cen znikały momentalnie. Teraz nastąpiło duże spowolnienie na rynku ”z drugiej ręki”, szczególnie wśród droższych aut. Pamiętajmy, że za wschodnią granicą mamy kompletnie zniszczoną Ukrainę, nie tylko infrastrukturalnie, ale też transportowo. Wiadomo, że po wojnie ten kraj będzie się podnosił gospodarczo i popyt na auta może być ogromny. Ciekawe, jak to wpłynie na nasz rynek używanych samochodów, być może w Polsce zmniejszy ich dostępność.

Jeśli przez wzrost cen może spaść sprzedaż nowych aut, to skąd będziemy brali używane?

Część samochodów trafia na rynek wtórny po leasingu lub wynajmie, ponieważ firmy kupują ok. 60 proc. nowych aut w Polsce. Już teraz obserwujemy, że część klientów nie podejmuje się zakupu ani nowego pojazdu, ani używanego, tylko przedłuża eksploatację swojego aktualnego samochodu, co przełoży się na sprzedaż aut. Ludzie chcieliby kupić nowy samochód, ale niestety nie mogą sobie na to pozwolić. Nie wymienią też raczej 7-letniego auta na 4- lub 5-letnie, więc skąd miałyby się pojawiać na rynku używane modele?

Kraje Europy Zachodniej przechodzą na elektromobilność w szybszym tempie niż Polska. Czy w związku z tym nie czeka nas zalew używanych aut spalinowych z importu?

Może tak być, ale pytanie, jak się zmienią przepisy dotyczące importu pojazdów. Co, jeśli się okaże, że – powiedzmy – za sprowadzenie przeszło 5-letniego auta trzeba uiścić 40 proc. opłaty, np. utylizacyjnej? Wtedy nie będzie tematu.

Czy polska infrastruktura ładowania będzie gotowa na masowe przejście na elektromobilność?

To bardzo poważne pytanie, ponieważ dziś jest ona niewystarczająca. Bo tak: kupujesz samochód elektryczny o zasięgu, powiedzmy, 300 km i co możesz z nim zrobić, jeśli mieszkasz w bloku i nie masz na parkingu ładowarki? Masz jechać na siłę do galerii handlowej i tam podładować akumulatory, chodząc wbrew sobie po sklepach lub czekać w kawiarni? Z mojej perspektywy to niekomfortowe. I tak mamy w życiu dużo stresu, a tu jeszcze trzeba planować ładowanie. Co innego, jeśli się mieszka w domu, wtedy auta można podładować przez noc w garażu. Ładowarki muszą być bardziej dostępne, bo właśnie to będzie determinowało popyt na samochody elektryczne.

A polska sieć energetyczna? Jest gotowa?

Część ładowarek sprzedawanych przez producentów do montażu w garażu jest za mocna jak na przydział mocy na dom. Do tego dochodzi produkcja oraz dostępność energii i znowu mówimy o geopolityce. Z powodu wojny np. Niemcy już teraz limitują dostawy energii dla firm. Pytanie, jak się rozwinie sieć energetyczna, z czego będzie pochodzić energia i jak będzie dzielona. To tak szerokie zjawiska i złożone kwestie, że trudno coś przewidzieć. Nie wiem, czy i jak sieć energetyczna przyjmie szybkie pojawienie się 300-400 tys. dodatkowych urządzeń elektrycznych – czyli samochodów na prąd – kiedy możliwości produkcji energii są ograniczone.