- Stany Zjednoczone jednoznacznie kojarzą się z krążownikami szos i pickupami. Sprawdziłem, czy w Los Angeles te stereotypy mają w ogóle uzasadnienie
- USA to też kraj, w którym na przełomie lat 80. i 90. zaczął się globalny boom na SUV-y. Przekonałem się, ile z niego zostało
- Więcej takich tekstów znajdziesz na stronie głównej Onetu
Lamborghini Murcielago to już historia. Jego produkcję zakończono w 2011 r. Najmłodsze egzemplarze z serii 4099 zbudowanych aut mają więc dziś 11 lat.
I takie właśnie co najmniej 11-letnie Murcielago było jedynym supersamochodem, który spotkałem, jeżdżąc przez dwa dni po Los Angeles i okolicach.
Dalsza część tekstu pod materiałem wideo:
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideoHondy Civic, Toyoty Corolle i Dacia
Nie trafiłem tam na ani jedno Ferrari. Widziałem tylko jednego Astona Martina, ale najtańszego, czyli Vantage’a. Nie minęła mnie żadna limuzyna Rolls-Royce’a, żadne Bugatti, Pagani czy Koenigsegg. To gdzie to bogactwo? Pochowało się w klimatyzowanych garażach, czekając na weekend?
I właśnie w tym rzecz: kręcąc się dwa dni po Los Angeles i okolicach można przeżyć szok. Bo tu nie widać tych niesamowitych pieniędzy. Jest prawie jak w Warszawie. Tyle że średnia wieku samochodów wydaje się nieco niższa.
Mamy więc mnóstwo kompaktów i aut klasy średniej. W tej grupie dominują modele japońskie – Hondy Civic i Accord oraz Toyoty Corolle, Prius i Camry. Paradoksalnie całkiem sporo jest też miejskich samochodów – tak jest, niewielkich hatchbacków i SUV-ów w ojczyźnie blisko 6-metrowych krążowników szos i pick-upów. Na ulicy bądź na parkingu mignie więc Hyundai Kona, Kia Soul, Honda Jazz (w USA oferowana pod nazwą Fit) bądź Jeep Renegade. Mało tego, trafiłem nawet na trzy Fiaty 500L oraz… Dacię. Dacię Sandero Stepway.
Dacia Sandero Stepway jest bowiem oferowana w nieodległym Meksyku jako Renault Stepway (Dacia należy do tego francuskiego koncernu). Mógł się w niej więc ktoś zabłąkać do Kalifornii.
W Kalifornii widać też sukces, jaki w całych Stanach Zjednoczonych odniosły Hyundai i Kia – modeli obu firm jest całkiem sporo. Za to jedyną europejską marką nie-premium spotykaną w Los Angeles jest Volkswagen, głównie za sprawą Tiguana i Golfa. Sprzedawane w USA Fiaty to w Kalifornii rzadkość.
To gdzie te olbrzymy?
Gigantyczne samochody w Los Angeles to wyjątki. Jasne, że era krążowników szos dawno już minęła, a w gamach zastąpiły je odpowiednio majestatyczne SUV-y, ale nawet one są w Kalifornii dość rzadkim widokiem. Jeśli już się je spotyka, to najczęściej są nimi trzy spokrewnione ze sobą modele koncernu General Motors: Cadillac Escalade, Chevrolet Suburban i GMC Yukon. Sam Escalade ESV ma 576,6 cm długości, 206 cm szerokości i 194,1 cm wysokości, a w sportowej wersji V potrafi ważyć minimum… 2906 kg.
Wśród SUV-ów przeważają Hondy CR-V i Toyoty RAV4. Co ciekawe, w miarę często widuje się starsze generacje RAV4, czyli pierwszą (1994-2000) i drugą (2000-2006).
A pickup’y? Są, ale zadziwiająco mało, przy czym około połowy z nich stanowią wysłużone, co najmniej kilkunastoletnie samochody japońskich producentów, prawdopodobnie używane przez fachowców od wykończenia domów. Współczesnych amerykańskich pickupów, jak Ford z serii F czy Chevrolet Silverado jest naprawdę niewiele.
Nie widziałem za to żadnej limuzyny – czarnej, przedłużonej, z przegrodą rozdzielającą kierowcę od pasażerów. Nic, zero. Jedynymi Rolls-Royce’ami spotkanymi przeze mnie w LA były SUV (Cullinan) i kabriolet (Dawn). Nawet kiedy przejeżdżałem przez skrajnie bogate Beverly Hills, mijały mnie kompletnie zwykłe samochody, których pełno w Warszawie, Poznaniu, Krakowie czy Gdańsku. Przez przeszło pół godziny widziałem tylko trzy Bentleye Bentaygi i wspominanego Astona Martina Vantage.
Auta elektryczne w Kalifornii
No to może, chociaż elektryków jest zauważalnie więcej niż w Polsce? No przecież wiadomo, Kalifornia, zamożni ludzie, domy, gdzie w garażach można nocą ładować akumulatory… Nic z tego.
Najwięcej jest Tesli. Tyle że one się rzucają w oczy, więc wydaje się, że stanowią większy odsetek kalifornijskiej motoryzacji niż w rzeczywistości. Tak czy inaczej, elektromobilność średnio się przyjmuje w tej ultrazamożnej metropolii. Nie widziałem tam nawet jednego Forda Mustanga Mach-E, o którego przecież dość łatwo w Warszawie.
Kalifornia. Kultura jazdy
Ta jest zbliżona do polskiej. Zajeżdżanie drogi przy zmianie pasa i wstrzemięźliwość w korzystaniu z kierunkowskazów są na porządku dziennym. Inna sprawa, że nikt nigdzie nie wymusił na mnie pierwszeństwa, nie trąbił na kierowcę, który niechcący "opóźnił start" po zapaleniu się zielonego, ani nie zaparkował w niecywilizowany sposób.
Są jednak korki. I to jakie! Jak widać na załączonym obrazku, pokonanie niecałych 18 kilometrów zajęło nam prawie godzinę. O ile w środku dnia ulice centrum Los Angeles są niemal puste, jakby była czwarta nad ranem, a nie południe, o tyle w wieczornych godzinach szczytu przez wiele kilometrów potrafi stać pięć pasów autostrady. Co by było, gdyby zbudowano tylko dwa?