Współpraca reklamowaTestujemy na paliwach
Auto Świat > Porady > Kupno i Sprzedaż > W cztery dni dookoła niemieckich komisów

W cztery dni dookoła niemieckich komisów

Niemieccy emeryci najwyraźniej dawno już wyprzedali niedrogie i zadbane samochody do Europy Wschodniej. Dziś, jadąc po auto używane za Odrę, macie wybór między jarmarkami prowadzonymi przez imigrantów, gdzie oferuje się zwykły złom, a drogimi komisami „dla Niemca”. Obie opcje są średnio opłacalne

W cztery dni dookoła niemieckich komisówŹródło: Auto Świat

Siedem lat za kierownicą Opla Vectry B z 1996 r. to wystarczająco długo, nawet jeśli te siedem lat było stosunkowo bezproblemowe i mało kosztowne. Razem z właścicielem tego pięknego, choć już nieco pordzewiałego samochodu postanowiliśmy wybrać się do Niemiec, żeby poszukać godnego następcy wysłużonej Vectry. Pomyśleliśmy, że skoro wciąż ciągną do nas całe karawany lawet załadowanych autami używanymi, to może i my znajdziemy coś dla siebie. Przed wyjazdem wydrukowaliśmy z witryny www.mobile.de kilka ogłoszeń. Budżet: do 7000 euro, cel: Audi A4 B6, ewentualnie ładny Volkswagen Passat.W Berlinie pojawiamy się we wczesne niedzielne popołudnie. Komisy są pozamykane, więc zaglądamy na weekendową giełdę przy ulicy Siemensdamm. Na placu obok dawnych zakładów Siemensa zastajemy kilkadziesiąt niedrogich, lecz nieco zrujnowanych samochodów. Ceny są niskie, ale... i tak zbyt wysokie jak na stan większości zgromadzonych tu pojazdów. Auta sprzedają i kupują głównie imigranci z Afryki i Bliskiego Wschodu, niemieckiego prawie nie słychać.

Osoba prywatna prawdę ci powie

Żeby nie tracić zbyt wiele czasu, chwytamy za telefon i dzwonimy do prywatnego sprzedawcy oferującego srebrną „A4-kę” z 2002 r. i z przebiegiem zaledwie 55 tys. km. Jest co prawda weekend, ale zakładamy, że jeśli komuś zależy na transakcji, to powinien umówić się z nami również o takiej porze. I rzeczywiście, głos w słuchawce nie jest zaskoczony terminem, ale ostrzega, że nie lubi, jak ktoś przyjeżdża tylko popatrzeć. Cóż, my natomiast nie lubimy, gdy Privatanbieter (niem. „prywatny sprzedawca”) okazuje się zwykłym komisantem. Na dodatek utrzymującym, że oferowane przez niego Audi sprzedaje starsza osoba narodowości włoskiej. Samo auto – poza pomalowanym naokoło nadwoziem, kompletnie zużytym sprzęgłem i nie do końca wiarygodnym przebiegiem – było całkiem OK, jednak na razie dziękujemy.Dzwonimy dalej, ale sytuacja się powtarza – osoba prywatna okazuje się handlarzem. Co więcej, sympatyczny Libańczyk przekonuje nas, że jego przywieziony z Włoch strupiały Golf IV za 2200 euro wywołuje ogromne zainteresowanie kupujących. Telefon mi nie stygnie! Jeśli chcemy kupić to cacko, musimy się spieszyć, bo oferta zaraz będzie nieaktualna!

Jarmark po berlińsku

Chwilowo mamy dość prywatnych sprzedawców. W poniedziałkowy poranek ruszamy zatem na zwiedzanie tzw. jarmarków samochodowych. Jeden z większych placów mieści się przy Schnellerstrasse, we wschodniej części niemieckiej stolicy. Na miejscu zastajemy setki aut stłoczonych zderzak w zderzak i panoszące się wszędzie lawety na polskich oraz litewskich numerach. Sprzedający – tak jak na giełdzie – w znakomitej większości pochodzą spoza Niemiec. Językiem Goe-thego mówią słabo, ale w kwestiach samochodowych można się jakoś dogadać. Ceny? Owszem, zachęcające, ale tanie auta rzadko kiedy okazują się dobre. Weźmy choćby czarnego Passata 1.9 TDI z 2008 r. za 6600 euro (import z Holandii), ze śladami szpachli na narożniku i zaniżonym przebiegiem.Na placach trafiają się też samochody niebite i w całkiem niezłym stanie, ale za to z wysokim przebiegiem: dwójka z przodu sprawia, że Niemiec takiego pojazdu nie chce, natomiast handlarz – jak najbardziej. Wystarczy „skręcić” licznik i Audi A4, kupione np. za 4700 euro, po kilku dniach pojawia się w jednym z polskich portali ogłoszeniowych. Jednak wówczas kosztuje o wiele więcej.

Dobre auta są droższe niż w Polsce

Podobną sytuację zastajemy też we wtorek w Chemnitz i Dreźnie. Po drodze zaglądamy także do kilku komisów „dla Niemca”, ale ceny pojazdów tam wystawionych są na tyle wysokie, że robienie zakupów z myślą o sprowadzeniu auta do Polski nie ma ekonomicznego uzasadnienia.Chyba że będziecie mieć szczęście i zdecydujecie się głębiej sięgnąć do kieszeni. Tak jak my, bo oferowane przez dilera VW używane Audi A4 nie było wprawdzie tanie, ale na tyle dobre, że woleliśmy dopłacić!

Gdy kupujecie auto z placu od handlarza, często możecie liczyć na pomoc w załatwieniu formalności. Inna sprawa, że nie ma pewności, że wszystko zostanie rzetelnie wykonane i po drodze nie zatrzyma was policja... Żeby być absolutnie pewnym tego, że wszystko się zgadza, powinniście sami dopilnować spraw urzędowych. Jak się okazuje, wcale nie jest to czasochłonne. Wizyta w wydziale komunikacji zajęła nam niecałe dwie godziny – pomocna okazała się znajomość języka.Zaczynacie od wizyty w punkcie informacyjnym. Otrzymujecie tam odpowiedni numerek oraz dokumenty, które zanosicie do zakładu zajmującego się wybijaniem tablic tymczasowych (w pobliżu urzędu znajduje się ich z reguły co najmniej kilka). W zakładzie tym wnosicie opłatę w wysokości ok. 80 euro (dotyczy tablic ważnych przez pięć dni oraz ubezpieczenia), po czym wracacie do urzędu. Przy okienku załatwiacie wyrejestrowanie auta – trzeba mieć z sobą oryginalne niemieckie tablice! Urzędnik przydzieli wam kombinację cyfr, z którą ponownie udajecie się do zakładu tłoczącego tablice. To jednak nie koniec formalności, bo po powrocie do Polski czekają was kolejne opłaty.

Niemieccy sprzedawcy niechętnie oddają nabywcom z zagranicy auta ze swoimi tablicami rejestracyjnymi. Regułąjest to, że samochód przeznaczony na eksport musi być wyrejestrowany, a tablice tracą ważność. W dzień powszedni (poza środą!) to żaden problem – wykupienie tablic wywozowych z ubezpieczeniem trwa zwykle kilkadziesiąt minut. To najprostsza metoda, choć nabywcy z Polski niechętnie się na nią decydują. Dlaczego? Bo za takie tablice i ubezpieczenie trzeba zwykle zapłacić ok. 100 euro. Taniej jest przewieźć takie auto do Polski na lawecie, założyć dorobione podróbki niemieckich blach z numerem rejestracyjnym, jaki auto miało przed wyrejestrowaniem go w niemieckim urzędzie komunikacji, i wykupić polskie ubezpieczenie krótkoterminowe. Handlarze twierdzą, że można tak legalnie poruszać się po drogach. To nieprawda – nieprzekupny i znający przepisy policjant może wysłać auto z lewymi numerami na parking depozytowy.

Cena zakupu to nie wszystko. Do tego dochodzi długa lista innych kosztów (patrz niżej), podnoszących wartość całej operacji naweto kilkanaście procent. Akcyza na auto z silnikiem o pojemności do 2000 ccm wynosi 3,1 proc. od ceny zakupu wpisanej na umowie, natomiast w przypadku pojazdów z większymi silnikami jest to aż 18,6 proc.Jak pokazuje przykład sprowadzonej przez nas „A4-ki”, końcowa cena – niecałe 27 500 zł – jest znacznie wyższa niż na rodzimym rynku wtórnym. Dlaczego więc zdecydowaliśmy się na zakup? Odpowiedź jest prosta – bardzo dobry stan samochodu, udokumentowany przebieg i komplet 8 opon (lato plus zima; oba zestawy na aluminiowych felgach). Było warto!

Audi A4 1.8T (benzyna) z 2002 r.

  • Cena zakupu: 5990 euroUbezpieczenie/tablice: 80 euroWyrejestrowanie: 24 euroTłumaczenia: 140 złAkcyza: 776 złUrząd skarbowy: 160 złOpłata recyklinowa: 500 zł

Razem: 27 366 zł

Z marcowej wyprawy do Berlina i wschodnich Niemiec płyną dwa ważne wnioski. Po pierwsze, dobrych i tanich aut od prywatnych sprzedawców w zasadzie już nie ma. Większość z nich dawno opuściła Niemcy i dziś porusza się po drogach wschodniej Europy. Oczywiście, jeśli macie mnóstwo czasu i pieniędzy na paliwo, to możecie zaryzykować. Niewykluczone, że gdzieś, np. na głębokiej prowincji, z dala od polskiej granicy, uda się jeszcze coś ciekawego upolować. Powstaje jednak pytanie, czy jest to gra warta świeczki... Ci, którzy nie mają tyle czasu, będą skazani na tanie jarmarki zdominowane przez imigrantów (fot. powyżej) albo eleganckie komisy „dla Niemca”. Na tych pierwszych możecie liczyć na niskie ceny i wysokie ryzyko wpadki (auta powypadkowe, popowodziowe, ze „skręconym” licznikiem),w tych drugich – głównie na wysokie ceny, bo – jak pokazuje praktyka – rozbitków w nich też nie brakuje (jest ich jednak nieco mniej). Problem polega na tym, że zakup pojazdu w takim eleganckim komisie najczęściej okazuje się z punktu widzenia polskiego kierowcy ekonomicznie nieopłacalny.Po drugie, niemiecki rynek zalewają ostatnio zajechane auta z innych państw Unii, głównie z Włoch, Holandii i Danii. To kolejny dowód na to, że za Odrą powoli zaczyna brakować towaru – obrotni handlarze muszą posiłkować się samochodami z zagranicy. Jak to możliwe? Kilka lat temu niemiecki rząd dopłacał aż 2500 euro każdemu, kto chciał zezłomować auto starsze niż 9-letnie i kupował nowy pojazd. Teraz widać tego skutki!

W dobie internetu każdy z nas zaczyna poszukiwania od uruchomienia komputera, zwłaszcza gdy chodzi o samochód z zagranicy. Żeby zminimalizować ryzyko trafienia auta od miejscowego handlarza, zaznaczcie opcję „Privatanbieter” (dot. oczywiście niemieckich wyszukiwarek, np. Mobile.de; część z nich ma też polską wersję językową!). Następnie sprawdźcie dane kontaktowe, bo handlarze podszywający się pod osoby prywatne z reguły nie podają ani nazwiska, ani adresu – chodzi o to, by nie odstraszyć kupca. Nam trafił się np. sympatyczny Libańczyk. Szkoda, że auto miał kiepskie...

Odwiedziliśmy dwa duże place w Berlinie (przy Schnellerstrasse i Teilestrasse) oraz kilka w okolicach Drezna i Chemnitz. Wszędzie sytuacja wygląda podobnie: autom, które trafiają na jarmark, do ideału trochę brakuje. Większość z nich ma za sobą naprawę blacharską (lub właśnie na nią oczekuje) i cofnięty licznik.Z wielu pojazdów, które oglądaliśmy pod kątem zakupu, tylko jeden (!) miał przebieg powyżej 200 tys. km. Owszem, jeśli będziecie mieć szczęście, traficie na auto zaniedbane i z wysokim przebiegiem, ale niebite i regularnie serwisowane. Takie oferty znikają jednak w okamgnieniu, bo handlarze z Europy Wschodniej nie zasypiają gruszek w popiele – auto z fabrycznymi blachami jest dla nich na wagę złota. Wielu z nich zaopatruje się też w firmach oferujących samochody „skasowane” przez ubezpieczalnie, więc auto bezwypadkowe stanowi w takim wypadku dużą gratkę.

Poniżej prezentujemy kilka sformułowań najczęściej przewijających się przez ogłoszenia na niemieckich portalach. Pamiętajcie o tym, że niektóre witryny mają też polską wersję językową.

  • Aus 1. (2., 3.) Hand – pojazd od 1. (2., 3.) właściciela.Unfallfrei – bezwypadkowy.Scheckheftgepflegt – dosł. serwisowany zgodnie z zaleceniami. Z reguły oznacza to tyle, że do wglądu jest książka serwisowa.Privatanbieter – auto sprzedaje osoba prywatna (przynajmniej w teorii!).Nichtraucher-Fahrzeug – w aucie nie palono papierosów.Schaltgetriebe– ręczna przekładnia.EZ – Erstzulassung, czyli data 1. rejestracji (data produkcji jest mniej ważna).VB – Verhandlungsbasis, czyli cena wywoławcza (do negocjacji).HU – Hauptuntersuchung, czyli termin badania technicznego.

Podsumowanie

Wyprawa na własną rękę do Niemiec po auto ma sens tylko wówczas, gdy z góry założycie, że zapłacicie więcej niż w kraju. Wydacie więcej, ale w zamian otrzymacie niewytłuczony na polskich drogach, z reguły zadbany i nieźle wyposażony pojazd. Jarmarki? To miejsce dla osób w czepku urodzonych. Znalezienie tam czegokolwiek wartościowego graniczy w zasadzie z cudem.

Pełna relacja - w kwietniowym „Poradniku”!

materiał promocyjny

Sprawdź nr VIN za darmo

Zanim kupisz auto, poznaj jego przeszłość i sprawdź, czy nie jest kradziony lub po wypadku

Numer VIN powinien mieć 17 znaków