- Renault Trafic i jego bliźniacze konstrukcje to najbardziej pojemny model samochodu, jaki może na co dzień zastąpić zwykłą osobówkę
- Po Traficach czy Oplach Vivaro często nie widać na pierwszy rzut oka nawet astronomicznego przebiegu. Tym ostrożniej trzeba takich aut szukać, bo duży przebieg oznacza wysokie koszty eksploatacji
- Trafiliśmy na kilka obiecujących egzemplarzy, ale większość aut wystawionych w ogłoszeniach ma trudną do zweryfikowania historię
- Po raz kolejny przekonaliśmy się, że obietnice i deklaracje w ogłoszeniach mają często niewiele wspólnego z rzeczywistością
- Mechanicy ostrzegali nas przed egzemplarzami, które są "zbyt nowe"
- Poszukiwania zakończyły się sukcesem, choć wybrany egzemplarz nie zapowiadał się przesadnie obiecująco
- Modeli starszych busów do wyboru jest wiele. Żaden nie jest najlepszy we wszystkim
- Szukamy busa pojemnego. Ma być i duży, i rodzinny
- Uwaga na auta o ekstremalnie wysokich przebiegach
- Po tym egzemplarzu nie widać przebiegu, ale go czuć
- Niebieskie Vivaro raczej do pracy, nie dla przyjemności
- Renault Trafic "świerzo sprowadzony"
- Dlaczego starsze są droższe?
- Wolnossący benzyniak to – wbrew pozorom – dobry wybór w Vivaro i Traficu. Ale takich aut prawie nie ma
- Opel Vivaro z Wyszkowa: auto w sile wieku, ale kulturalne
- Bus najstarszy z oglądanych, drogi i... nam się podoba
Jeśli potrzebujesz możliwie dużego i pojemnego auta, ale jednak chcesz, żeby paliło z grubsza tyle, co osobówka, mieściło się na zwykłych miejscach parkingowych, a także by mogło wjeżdżać na parkingi podziemne, to masz co najmniej kilka opcji do wyboru: Renault Trafic, Opel Vivaro (poprzedniej generacji), Fiat Talento, Nissan Primastar/NV300. Który z tych modeli wybrać? To... zupełnie bez znaczenia – tak naprawdę to jedno i to samo auto z różnymi znaczkami. Ważniejsze są zatem: stan, przebieg i konkretna wersja silnikowa.
Modeli starszych busów do wyboru jest wiele. Żaden nie jest najlepszy we wszystkim
A co z konkurencją? Mercedes Vito albo klasa V prowadzą się nieco lepiej, w niektórych wersjach są bardziej komfortowe, ale oferują znacznie mniej miejsca w środku, a starsze egzemplarze miewają poważne problemy z korozją. O legendarnej trwałości czy niezawodności aut z gwiazdą w przypadku tych modeli też nie ma mowy. Zaletą "wypasionych" wersji Mercedesa czy Volkswagena T6 jest to, że są one bardzo komfortowe i swoją charakterystyką najbardziej zbliżone do osobówek.
A skoro już o Volkswagenie T6 wspominamy – ten model ma wielu miłośników, ale nawet oni z rozrzewnieniem wspominają "pancerną" generację T4. Volkswagen T6 świetnie się prowadzi, jest komfortowy, ma nieco praktyczniejsze wnętrze od Mercedesa klasy V/Vito, ma ciekawe wersje campingowe i 4x4, ale korozja i problemy mechaniczne nie są mu obce; przed wybraniem konkretnego egzemplarza lepiej skonsultować się ze specem od jednostek TDI, czy akurat dany wariant tego silnika rokuje. Wśród wielu całkiem niezłych odmian są i takie, które warto omijać szerokim łukiem.
Jest jeszcze Ford Transit Custom – też ciekawy i praktyczny, ale znów nieco mniej przestronny od Trafica, a i pod maską miewa jednostki o wątpliwej reputacji, np. diesla 2.2 Puma (choć są tacy, którzy twierdzą, że to świetne silniki, choć obchodzić się trzeba z nimi jak z jajkiem). No i oczywiście, wśród nieco nowszych propozycji mamy kolejne rodzeństwo – skonstruowane jeszcze w czasach koncernu PSA (debiut w 2016 r.) i dzielnie rozwijane przez koncern Stellantis bliźniacze modele Peugeot Expert/Traveler, Citroen SpaceTourer, Toyota Proace, Opel Vivaro/Zafira Life. To najmniej przestronne z wyżej wymienionych modeli, ale też najlepsze do jazdy po mieście. Coś za coś!
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideoSzukamy busa pojemnego. Ma być i duży, i rodzinny
Naszym priorytetem było tym razem auto jak największe, ale wciąż mogące na co dzień zastępować osobówkę, czyli z jednej strony odpadają za duże modele takie jak Sprinter, Crafter czy Ducato, a z drugiej dyskwalifikujemy bardzo praktyczne, ale nie największe z możliwych: Mercedesa V-klasę, Volkswagena T5/6 i Forda Transita Custom.
Auto ma być przeznaczone do użytku hobbystycznie-prywatnego, z góry więc skreśliliśmy "brygadówki", "holenderki" i inne blaszaki czy półblaszaki – ma być przeszklony bus. To założenie, które podwyższa koszty, bo wersje typowo użytkowe są wyraźnie tańsze. Budżet? Tym razem dosyć elastyczny: 45-65 tys. zł. To oznacza, że w kręgu zainteresowania pozostają Renault Trafic II generacji (do 2014 r.) i III generacji oraz oczywiście ich bliźniacze modele.
Uwaga na auta o ekstremalnie wysokich przebiegach
W ogłoszeniach Renault Traficów i Opli Vivaro jest na pęczki. Co ciekawe, sporo jest egzemplarzy o przebiegach, których niewtajemniczeni mogą się nie spodziewać po "autach na literę F": 400, 500, 600, a czasem nawet i ponad 700 tys. km to nie są odosobnione przypadki. W przypadku aut o najwyższych przebiegach często w ogłoszeniach znajdują się dopiski: "silnik wymieniony przy 550 tys. km" albo "zapala i jeździ, ale stuka". I to od obejrzenia takich właśnie egzemplarzy radzimy zacząć poszukiwania. Dlaczego? Nie, nie po to, żeby taki samochód kupić. Dla nauki! Bo Renault Trafic (czy Opel Vivaro) to twardzi zawodnicy, a egzemplarze z kilkusettysięcznymi przebiegami potrafią wyglądać całkiem nieźle. Lekko przytarta kierownica, podarty, zarwany fotel kierowcy, wyrobione prowadnice drzwi, nieprecyzyjnie pracująca skrzynia biegów – to typowe objawy występujące zwykle przy ekstremalnych przebiegach. Problem polega na tym, że poza autami z krajów, w których przebiegi daje się łatwo sprawdzić, do Polski trafia też mnóstwo samochodów m.in. z Niemiec, w których nie tylko cena, ale i stan licznika podlegają "negocjacji".
Skąd takie przebiegi? Przed rozpoczęciem poszukiwań porozmawialiśmy z kilkoma mechanikami, którzy na co dzień obsługują takie auta.
– Mam klientów, którzy są u mnie co miesiąc na wymianie oleju silnikowego. Takimi busami wozi się pracowników po całej Europie. Obsługujemy też auta z wypożyczalni. Ludzie biorą takie busy na rodzinne wakacje i trzaskają trasy do Włoch, Hiszpanii czy innej Norwegii. Jakieś 10 czy 20 tys. km miesięcznie już mnie nie dziwi, a te samochody całkiem nieźle to znoszą, szczególnie te, które jeżdżą na długich trasach – wyjaśnił kierownik podwarszawskiego serwisu popularnego wśród "busiarzy".
Skoro to takie solidne auta, to może warto brać je w ciemno, nie patrząc na przebieg? Co to, to nie!
– W Traficu, szczególnie tym nowszym, jest tak, że jak dbasz, tak masz. Najgorzej, jak ktoś uwierzy w te zalecane przez producenta interwały między wymianami oleju. Jak wymieniasz nie co 30 tys., a co 10-15 tys. km, to będzie jeździł i jeździł. Zanim zajeździsz silnik, prędzej posypie się skrzynia biegów. Ale widywałem już i takie, które po 150 tys. km miały silnik do remontu – twierdzi mechanik.
Po tym egzemplarzu nie widać przebiegu, ale go czuć
Zaczynamy więc od obejrzenia auta wystawionego na sprzedaż w wielkim kompleksie komisów w Mysłowicach. To szczególnie pojemna wersja długa 2L1H. "Opel Vivaro, rok 2016, 1 właściciel, krajowy, 9-osobowy, bezwypadkowy, klimatyzacja, tempomat, airbag x8. Serwisowany". Jak na ten rocznik i wersję, cena jest całkiem atrakcyjna: 59 tys. 600 zł, w tej cenie sprzedawca obiecuje też roczną gwarancję. Oczywiście, jak to w takich przypadkach bywa, lepiej się po takim produkcie "gwarancjopodobnym" zbyt wiele nie spodziewać, ale w razie czego może on złagodzić nieco skutki ewentualnej wpadki. Na pierwszy rzut oka auto wygląda nieźle – tu i tam ślady intensywnej eksploatacji, drobnych korekt lakieru. Pod względem lakierniczym samochód już nie jest "dziewicą", ale rzeczywiście śladów poważnych wypadków nie widać. Wnętrze też całkiem przyzwoite, szczególnie przy uwzględnieniu przebiegu: 384 tys. km.
– To auto od znajomego, mam jeszcze od niego drugie podobne, ale młodsze i droższe. No znajomy je udostępnia, wypożycza, wozi ludzi. Samochody zadbane, serwisowane – deklaruje handlarz.
Więc może i rzeczywiście "pierwszy właściciel", ale użytkowników było wielu.
Czar nieco pryska po otwarciu maski i uruchomieniu silnika – jest trochę zapoceń i śladów wycieków. No i taka sobie praca silnika: 1.6 CDTi z podwójnym turbodoładowaniem to jednostka o wysokiej kulturze pracy, ale ten egzemplarz nie brzmi już świeżo. Przed ewentualnym zakupem radzilibyśmy dokładną diagnostykę, w tym sprawdzenie wtryskiwaczy itd. – niewykluczone, że bez napraw się nie obejdzie. Przy pobieżnych oględzinach nie znaleźliśmy niczego, co by nas jednoznacznie zniechęciło, ale jednak nie.
Niebieskie Vivaro raczej do pracy, nie dla przyjemności
Jedziemy więc kilkadziesiąt kilometrów dalej, tym razem obejrzeć auto nieco starsze, sprowadzone z Belgii, poliftingowe Vivaro A z silnikiem 2.0 CDTi, w dodatku w wersji krótkiej. Cena: 51 tys. 900 zł za samochód z 2014 roku. Sporo, ale atutami tej oferty mają być niski przebieg (150 tys. km), jeden prywatny właściciel, bardzo dobry stan auta. W przypadku aut z Belgii sprawdzenie przebiegu to z reguły nie problem.
Bladoniebieskie, skromniej wyposażone auto od tego, które oglądaliśmy w Mysłowicach, na pierwszy rzut oka nie wygląda zbyt atrakcyjnie. Efekt psuje wypłowiały, matowy lakier z kilkoma odpryskami i kosmetycznymi uszkodzeniami. Na zdjęciach w ogłoszeniu wyglądało korzystniej. Tu za to znacznie lepiej pracuje silnik. Krótka przejażdżka potwierdza, że przebieg może być prawdziwy: zawieszenie, układ kierowniczy, skrzynia biegów – wszystko bez zarzutu. Przed zakupem dla świętego spokoju warto naszym zdaniem zweryfikować jednak stan i poprawność działania układu oczyszczania spalin.
Ale przez to, że to taka skromna wersja, jakoś nie czujemy przyjemności z obcowania z tym samochodem. Autem, którego szukamy, ma jeździć głównie kobieta. Szybka konsultacja z potencjalną użytkowniczką i pokazanie jej zdjęć innych niż te dopieszczone z ogłoszenia przesądziły o ostatecznej decyzji.
– Tamten srebrny ładniejszy, ten ma brzydki kolor, nie podoba mi się – podsumowała zleceniodawczyni poszukiwań. Niższy przebieg oraz bardziej przekonujący stan mechaniki zeszły na drugi plan.
Renault Trafic "świerzo sprowadzony"
Szukamy więc dalej, tym razem, skoro auto ma być nie tylko praktyczne, ale też i ładne i "przyjemne", przyglądamy się więc wersjom bardziej osobowym. Bo zarówno Renault Trafic, jak i bliźniaczy Opel Vivaro występowały w odmianach, które miały być bezpośrednią konkurencją dla Volkswagenów w wersjach Multivan, Caravelle czy nawet kempingowych California.
No i jest! Nawet blisko, bo w komisie pod Radomiem: "Renault Trafic Black Edition, świerzo sprowadzony fuul fuul opcja" (pisownia oryginalna). Auto z przebiegiem nieco ponad 200 tys. km (jak na Vivaro, to ponoć ledwie dotarte), czyli w teorii dokładnie to, czego szukamy. Trafic Black Edition to ośmiomiejscowa wersja bez gołej blachy we wnętrzu, z ładną tapicerką z grubego weluru i z welurowymi wstawkami na boczkach, podwójną klimatyzacją, lepszym wyciszeniem wnętrza. Taki bus powinien się bardziej spodobać kobiecie, więc przy idealnym stanie wysoką cenę (ponad 59 tys. zł) możnaby przeboleć.
Przed wizytą w komisie rozmowa telefoniczna ze sprzedającym – auto ma być bezwypadkowe, sprawne, w idealnym stanie, może nie tak całkiem świeżo sprowadzone, za to dopieszczone technicznie, m.in. ma mieć wyremontowaną (w ogłoszeniu mowa jest o jej wymianie) skrzynię biegów. Przy tym przebiegu? Podejrzane! Ale na dowód przebiegu są rachunki, faktury, dokumenty z belgijskich przeglądów.
Jeszcze bardziej podejrzane jest zachowanie sprzedawcy na miejscu. Pierwsze co robi, to… otwiera w aucie szeroko drzwi i okna. Silnik odpala z lekkim opóźnieniem, przy akompaniamencie popiskującego paska akcesoriów i hałasie jakiejś rolki czy alternatora.
Z zewnątrz auto ma nieco sfatygowany lakier, na czarnym widać wszelkie ryski. Za to w środku jest czyściusieńko! Welurowa tapicerka bez najmniejszych plam, starannie domyte plastiki, wymyte dywaniki – "cud, miód, malina". Do tego jakieś pachnidła na desce rozdzielczej. Powstaje pytanie, czy komuś się tak chciało, czy może takie dopieszczenie wnętrza było po prostu konieczne? Z pewnością jednak wietrzenie auta miało swoje uzasadnienie, bo w środku czuć nieco stęchlizną.
Tu przyczyny mogą być oczywiście różne: albo ktoś starannie uprał wnętrze, ale zabrakło czasu, żeby je dobrze wysuszyć, albo wnętrze było prane właśnie dlatego, że wcześniej było brudne, mokre i śmierdzące. Kto to wie? Z życiowego doświadczenia wiemy, że i łożyska w skrzyni potrafią się przedwcześnie posypać, jeśli zamiast czystego oleju skrzynię smaruje mieszanina oleju z wodą – to częsty przypadek w terenówkach topionych w błocie. Auto ma też hak – holowanie ciężkich przyczep też skrzyni nie służy. To tylko spekulacje, więc może to po prostu zwykła usterka, ten Trafic nie jest przecież nowy.
Sprawdzamy jeszcze nadwozie miernikiem grubości lakieru: może i auto jest bezwypadkowe, ale tak całkiem bezkolizyjne to raczej nie. Nie ma może śladów dyskwalifikujących uszkodzeń, ale widać, że lakiernik już tu coś kiedyś robił. Ale że auto to ciekawa wersja, spisujemy numer VIN i pobieramy płatny raport o pojeździe.
Raport jest tak samo czyściutki, jak wnętrze oglądanego auta. Nie ma żadnych wzmianek o szkodach (nawet tych, których ślady stwierdziliśmy na miejscu), naprawach czy klęskach żywiołowych. Jedyny cenny wpis to ten informujący, że auto było po raz pierwszy wystawione na sprzedaż w Polsce w marcu 2024 r., a więc wystawianie go jesienią jako "świerzo sprowadzone" świadczy o dosyć luźnym podejściu do faktów. Nie, to nie jest samochód, którego szukamy.
Przeglądamy więc kolejne ogłoszenia. W wielu anonsach, dotyczących wersji wyprodukowanych po 2014 roku, jako atut danego egzemplarza sprzedawcy podają "wersja na jednej turbinie", "bez AdBlue". Sprawdzamy więc: co jest na rzeczy, dlaczego wersje o niższej mocy, słabszych osiągach i wyższym zużyciu paliwa mają być bardziej cenione i poszukiwane?
Dlaczego starsze są droższe?
Po 2014 roku Renault wymieniło stosowane wcześniej silniki 2.0 dCi (w Oplu pod nazwą CDTi) na nowocześniejsze jednostki 1.6 – o wyższej kulturze pracy, lepszych osiągach, niższym zużyciu paliwa i... droższe w naprawach. Nie, to nie jest tak, że mniejsza, nowocześniejsza jednostka rozsypie się na pewno po 150-200 tys. km, bo jest już mnóstwo egzemplarzy tego modelu z astronomicznymi wręcz przebiegami. W tym silniku jest jednak więcej elementów, które mogą się zużyć lub zepsuć, a których naprawa bądź wymiana są bardzo kosztowne. Jak czegoś nie ma (np. układu SCR do dawkowania AdBlue), to się to nie zepsuje, a jak jest, to zepsuje się prędzej czy później. Im mocniejsza wersja (wersje mocniejsze mają dwie turbosprężarki, słabsze jedną) i im bardziej zaawansowane systemy oczyszczania spalin, tym ryzyko kosztownych usterek większe i tym mniejsza odporność na brutalne traktowanie. Jest więc tak, że dobrze utrzymane auta z końca produkcji poprzedniej wersji (do 2014 roku), sprzedawane są drożej od samochodów młodszych, z pierwszych lat produkcji nowej generacji modelu. Warto jednak pamiętać, że te wcześniejsze egzemplarze, spełniające najwyżej normę Euro 5, od 2028 roku nie wjadą np. do centrum Warszawy. Największy problem z silnikami 2.0 dCi? Po latach, kiedy trzeba wymienić albo naprawić wtryskiwacze, często się okazuje, że nie da się ich wykręcić. Silnik umieszczono tak, że leje się na nie woda, a po latach korozja sprawia, że "zrastają się" z głowicą.
Wolnossący benzyniak to – wbrew pozorom – dobry wybór w Vivaro i Traficu. Ale takich aut prawie nie ma
Za najbardziej bezproblemową wersję uchodzi ta przedliftingowa, z wolnossącym silnikiem benzynowym, który ma być trwały, niezawodny i znacznie tańszy w naprawach od diesli, a po założeniu gazu – wciąż jeszcze ekonomiczny. Tyle że takich aut prawie na rynku nie ma, a jeśli już się pojawiają, to mają co najmniej kilkanaście lat.
– Jak ma być ten nowszy, 1.6 na podwójnej turbinie, to niech ma jak najmniej nalatane, albo żeby przynajmniej było wiadomo, że ktoś wymieniał olej co 10-15 tys. km. Jak nowy olej dostawał co 30 tys. km, to nie brać – radzi mechanik.
Weryfikujemy kilka kolejnych aut zdalnie. Jedno z nich ma być pięknie utrzymane, pierwszym właścicielem miał być klasztor, a bus woził ponoć zakonnice. Brzmi świetnie, ale z raportu wynika, że Święty Krzysztof sióstr jakoś specjalnie nie pilnował – są na koncie kolizje. Zresztą, jeśli ktoś kiedyś oglądał film o przygodach żandarma z Saint-Tropez z Louisem de Funesem w roli głównej, temu zakonnice za kółkiem dobrze się nie kojarzą. Szukamy więc dalej.
Opel Vivaro z Wyszkowa: auto w sile wieku, ale kulturalne
Kolejny kandydat: Opel Vivaro w wersji long, 2.0 CDTi, 9 osobowy: "pierwszy właściciel, Instytucja Państwowa, kupiony w polskim salonie, serwisowany, bezwypadkowy". Przebieg to 170 tys. km, rocznik 2012, a cena jak za auto ze 3-4 lata młodsze, bo aż 57 tys. zł. Do obejrzenia w Wyszkowie.
Jeszcze przez telefon dopytujemy, cóż to za państwowa instytucja użytkowała wcześniej to auto. No bo np. kupić samochód, który był wcześniej katowanym albo pracującym godzinami na biegu jałowym radiowozem (funkcjonariusze nie bez powodu nazywają je czasem "rajdowozami") albo jeździł w permanentnie niedofinansowanej służbie zdrowia, to raczej kiepski pomysł.
–Instytut Kultury i Sztuki – brzmi odpowiedź sprzedającego. Może więc mamy do czynienia z kulturalnie utrzymanym autem? Na pewno kulturalny był w tym przypadku sprzedający, o manierach sprzedawcy dzieł sztuki, a nie handlarza z giełdy czy komisu.
– Wie Pan, auto ładne, ale ta cena... Za tyle to ja mogę mieć auto trzy lata młodsze – próbuję negocjować.
– Może Pan, oczywiście. Nawet mogę Panu takie auto sprzedać, będę miał coś takiego za kilka dni w ofercie – odpowiada sprzedający.
– Takie samochody kupuję tylko z polskiego rynku, z pewnym pochodzeniem, z instytucji. Może pan kupić młodszego albo tańszego, ale on pewnie będzie sprowadzony i będzie miał dwa-trzy razy większy przebieg przy takim samym stanie licznika. Ja się w takie rzeczy nie chcę bawić – kontynuuje sprzedawca.
Bus najstarszy z oglądanych, drogi i... nam się podoba
Pierwsze wrażenie bardzo dobre: ładnie utrzymane nadwozie, dwa komplety niezłych opon, czyste i niezniszczone wnętrze w przedniej części (w bagażniku nieco uszkodzona tapicerka, ale jak na taki typ auta to nic nadzwyczajnego).
Technicznie samochód też sprawia dobre wrażenie. Jest książka serwisowa, większość przeglądów wykonywano w ASO (niestety, wymiany oleju według wydłużonych interwałów), ważne badanie techniczne, a przebieg zgadza się z historią pojazdu. Da się znaleźć kilkunastoletniego busa, który nie ma kilkuset tysięcy na liczniku? No pewnie, że się da, choć łatwo nie jest.
Jazda próbna bez większych zastrzeżeń, poza tym, że precyzja prowadzenia pozostawiała nieco do życzenia. Dokładniejsze oględziny wykazały powód: zużyte końcówki drążków kierowniczych. Sprzedawca zapewniał, że auto ściąga dlatego, że droga, którą jechaliśmy podczas jazdy próbnej, jest pochylona. Do tego niewielki wyciek ze skrzyni biegów, uszkodzona manszeta półosi, zapocona pompa sprzęgła, kilka przepalonych żaróweczek podświetlenia konsoli środkowej.
Podpięcie do komputera diagnostycznego wykazuje, że kilkadziesiąt tysięcy kilometrów wcześniej zapaliła się kontrolka check-engine, prawdopodobnie z powodu usterki tempomatu, którą później usunięto. Brak śladów napraw przy użyciu tanich zamienników (z wyjątkiem nieoryginalnej, nowej szyby czołowej) – w autach z polskiego rynku to nieczęste zjawisko. Jak na kilkunastoletniego busa, to niezły wynik.
Tego ogłoszenia już w Internecie nie znajdziecie. Mimo negocjacji cenowych, auto po niezbędnym serwisie okazało się nietanie, ale zmieściło się w budżecie.