- Zaletą używanych Toyot jest to, że na rynku jest dużo egzemplarzy pochodzących z polskiej sieci dealerskiej
- Nawet kilkuletnie egzemplarze mogą korzystać z przedłużonej gwarancji producenta
- Samochody te są jednak przez sprzedawców i przez właścicieli traktowane niemal jak obiekty spekulacyjne – mimo nierzadko sporych przebiegów są wyceniane bardzo wysoko
- Egzemplarze poleasingowe mimo potwierdzonej historii serwisowej potrafią być nieprawdopodobnie zdemolowane
- Warto zdawać sobie sprawę, że nawet jeśli używana Toyota jest prawie tak samo dobra, jak nowa, to jednak "prawie" robi różnicę
- Co stoi za fenomenem Toyoty RAV4?
- Ponad 110 tys. zł za pięcioletniego popularnego SUV-a? Powinien być świetny...
- Czy żeby auto było ładne, trzeba je zepsuć?
- Używane RAV4 od dilera, w promocji. Drożej, ale lepiej?
- Ile trzeba zapłacić za nową Toyotę RAV4?
- A może Toyota RAV4 z importu?
- Reasumując: którą z czterech Toyot byśmy wybrali?
Toyota RAV4 to od lat jeden z najczęściej kupowanych samochodów na świecie – obecnie jest to światowy numer dwa. W Polsce RAV4 twardo trzyma się w pierwszej dziesiątce i może nawet ten średniej wielkości SUV walczyłby o podium, gdyby nie to, że dość trudno go kupić – czas oczekiwania na auto w wybranej specyfikacji to dobre kilka miesięcy. Obecnie trzeba brać, co jest albo czekać około roku na nowy model RAV4, który jeszcze nawet nie ma ceny. Efekt? Auta wyjeżdżające z salonu nie od razu tracą na wartości – jeszcze egzemplarze mające kilka tys. km przebiegu można sprzedać za cenę nowego.
Na szczęście jest sporo używanych Toyot RAV4 na sprzedaż. Najstarsze samochody obecnej generacji pochodzą z 2019 r. i takiego auta postanowiliśmy poszukać – licząc na to, że za niewielkie pieniądze uda nam się kupić bezproblemowy samochód.
Przeczytaj także: Oglądałem w komisie chińskiego SUV-a premium po subskrypcji. "Serio to ma trzy lata?"
Co stoi za fenomenem Toyoty RAV4?
Przyczyny popularności Toyot RAV4 są zasadniczo dwie: to, po pierwsze, niskie zużycie paliwa japońskich napędów hybrydowych – ten spory SUV potrafi przejechać przez zatłoczone miasto, zadowalając się pięć-sześć l paliwa na "setkę". Druga rzecz to solidna budowa i legendarna bezawaryjność. Jeśli chodzi o bezawaryjność, to jest w tym trochę legendy, bo RAV4 mają swoje problemy. Trzeba jednak przyznać, że nabywca RAV4, która nie była w głupi sposób "katowana" albo zaniedbana, nie musi obawiać się poważnych awarii zespołu napędowego. Żadnych pękających pasków rozrządu, spalania oleju, problemów z głowicami – nic z tych rzeczy. Nawet korozja, jak się zdaje, nie jest problemem obecnej generacji RAV4.
Auto idealne? Nie do końca.
Dopiero od początku 2023 r. w RAV-kach Toyota stopniowo montowała nową wersję multimediów, zaczynając od najdroższych wersji. Powiedzieć, że starszy interfejs użytkownika w Toyocie RAV4 jak na dzisiejsze czasy trąci myszką, to niewiele powiedzieć. Dopiero nowszy system oferuje bezprzewodowy CarPlay i przyjazną grafikę. Ponadto podstawowe wersje wykończone szmacianą, średniej jakości tapicerką odstają wyraźnie od francuskich czy niemieckich SUV-ów z tego okresu. No i układ napędowy, który jest świetny w mieście, niezły w spokojne trasy, niezbyt się jednak sprawdza u kierowców, którzy pokonują trasy autostradowe z gazem wciśniętym w podłogę.
Ponad 110 tys. zł za pięcioletniego popularnego SUV-a? Powinien być świetny...
Jechaliśmy po RAV4 do Rybnika w przekonaniu, że co najmniej jedna z oferowanych na sprzedaż Toyot będzie wręcz idealna. Nie powinno być inaczej, jeśli samochód ma pięć lat, blisko 100 tys. km przebiegu, jest to bazowa wersja i kosztuje aż 115 tys. 900 zł. Druga opcja to auto za 119 tys. 900 zł z przebiegiem nieco poniżej 85 tys. km.
Ale zacznijmy od tańszej – 100 tys. km to przecież dla SUV-a Toyoty tyle, co nic. Tymczasem jednak auto stojące na placu zrobiło na nas kiepskie wrażenie. Co do nadwozia, to przez chwilę byliśmy gotowi przysiąc, że zepsuł nam się miernik grubości lakieru. Bo tak: na jednym elemencie 70-80 mikronów, na drugim – 100-120, a na jednym przednim błotniku trochę więcej – i tu widać ślady po naprawie jakiejś drobnej kolizji. Ale skąd takie różnice na poszczególnych elementach i która wartość jest fabryczna?
Wiele wyjaśniło otwarcie drzwi. Sympatyczny sprzedawca niczego nie ukrywał, odczytał nam to, co ma zapisane w systemie na temat auta: drobna kolizja z przodu (wszystko się zgadza), poza tym nic. A co to za biały proszek na słupkach widoczny po otwarciu drzwi? A, to? To od polerowania – tu znów sprzedawca nie próbował kręcić – niedoczyszczone. W sumie to postawę handlowca w tym komisie warto pochwalić – nie mieliśmy wrażenia, że ktoś próbuje nas naciągać.
Okazuje się, że zapewne w ramach przygotowywania samochodu do sprzedaży "mistrz polerki" polerował ten samochód, nie biorąc jeńców. A jako że plac duży i samochodów dużo, to nie wchodził w detale, jechał "na grubo" i już nawet nie wytarł pyłu po swojej działalności. Stąd miejscami tak cienki lakier – spolerowany na granicy sensu. I stąd biały proszek.
Niestety, auto używane było "rodzinnie": na progach mnóstwo rys, z tyłu ślady po przytrzaskiwanych drzwiami klamrach pasów bezpieczeństwa, porysowane plastiki. No i ta RAV-ka to bazowa wersja "w szmacie", która dość słabo się starzeje. Ogólnie to przyznać trzeba, że tym samochodem można by śmiało jeździć, może nawet początkowo bezinwestycyjnie, ale zapłacić tyle pieniędzy za samochód raczej smutny, miejscami wręcz zdewastowany wizualnie oraz z napędem tylko na przód… lepiej poszukajmy dalej.
Czy żeby auto było ładne, trzeba je zepsuć?
Alejkę dalej stała kolejna RAV-ka – ten sam kolor, nieco niższy przebieg, o ile lepsze wrażenie niż w przypadku pierwszej… Z grubsza ta sama wersja (szmaciana tapicerka, reflektory LED w podstawowej wersji), ale auto niezniszczone w środku. Z zewnątrz samochód bardzo ładny, ale niestety – szybki pomiar grubości lakieru wskazał, że działał tu ten sam mistrz polerki obrotowej: na jednym elemencie 135 mikronów, na innym 110, na jeszcze innym – 75. Nie wiadomo, czy była jakaś drobna kolizja (raczej nie), wiadomo, że lakier na tym samochodzie jest w stanie bardzo średnim, choć wygląda ładnie. Pytanie, jak długo tak będzie wyglądać – pewnie do pierwszego uderzenia kamykiem.
Skąd wiemy, że ktoś ten samochód intensywnie polerował, być może zaczynając od szlifowania za pomocą papieru ściernego? Otóż również w tym egzemplarzu, w różnych zakamarkach, a nawet na zewnątrz przy uszczelkach widać biały pył. Rada: polerowanie dwa razy ostrożniejsze daje cztery razy lepszy efekt, a jeszcze w razie czego można je kiedyś powtórzyć.
Poza tym RAV4 niezniszczone w środku, choć widać rysy na kierownicy. Pod maską ślady obecności kuny – pogryzione wygłuszenie maski i ponadgryzane plastiki. W sumie trudno mieć (poza tą polerką) pretensje do sprzedawcy – samochód jest bezwypadkowy, ma wszystkie papiery… tylko ta cena. Jakoś nie chce nam się wierzyć, że warto zapłacić prawie 120 tys. zł – a choćby i 115 tys. – za pięcioletni samochód tej klasy i w tej wersji, z napędem na jedną oś.
Używane RAV4 od dilera, w promocji. Drożej, ale lepiej?
Okazuje się, że być może najlepszą opcją w przypadku chęci kupna Toyoty RAV4 jest wizyta w autoryzowanym salonie. Nie trzeba jechać daleko – salon oferujący tanie RAV-ki (tzn. nie najdroższe na rynku) znaleźliśmy w podwarszawskiej Radości. Skusiła nas "wyprzedaż samochodów używanych" i adnotacja przy ogłoszeniu, że "cena pojazdu zawarta w oglądanej przez Państwa ofercie uwzględnia rabat związany z wyprzedażą obowiązującą w dniach…" 123 tys. 700 zł w promocji… rany, ależ ten samochód musi być dobry!
Może i dobry, ale znów: podstawowa wersja, stare multimedia, tekstylna tapicerka, bazowe reflektory, podstawowy biały lakier. Oprócz tego ślady kolizji (ale takie widoczne dla wtajemniczonych: grubszy lakier na tylnym błotniku, ślady dość intensywnego polerowania na błotniku przednim). Opony… zgroza. Jak ten samochód zaliczył ostatnie badania techniczne, pozostanie dla nas zagadką. No, chyba że ktoś przed sprzedażą zabrał sobie dobre opony i wstawił gumy wyjęte ze śmietnika…
No i wnętrze też mogłoby zaznać trochę więcej troski – odrobina detailingowych czarów, czy choćby nieco dokładniejsze czyszczenie, poprawiłyby pierwsze wrażenie.
Za to pod maską ten egzemplarz wyglądał jakby lepiej niż w kabinie, widać ślady niedawnego mycia. Śladów niebezpiecznej korozji na szczęście brak.
Poza tym auto w porządku (technicznie naprawdę OK), tyle że jak na RAV-kę, to "golas". Zalety kupna samochodu w autoryzowanym serwisie szybko jednak dały os sobie znać – gdy tylko handlowiec zaprosił nas do biurka. I nie chodzi o to, że kiedy już jeden z zajętych sprzedawców znalazł dla nas czas, od razu zaproponował nam coś do picia. Pełna historia serwisowa do wglądu, w tym szczegółowa faktura za naprawę kolizji – do najmniejszej śrubki. Samochód z przebiegiem 131 tys. km, ale jeszcze przez 50 tys. km może być na gwarancji, wystarczy serwisować je w ASO.
Czegoś jednak nie rozumiemy: jak to się stało, że pięcioletni samochód z istotnym przebiegiem stracił na wartości zaledwie ok. 31 proc.? Jak to możliwe, skoro ten model w ciągu pięciu lat przeszedł jeden wyraźny face lifting wnętrza i szereg mniejszych usprawnień, które naprawdę robią robotę? Handlowiec zgadza się z nami i przyznaje, że wszystkie Toyoty trzymają wartość, ale RAV4 to najbardziej. RAV4 kupione trzy miesiące temu można z łatwością sprzedać za cenę nowej, bo na nową trzeba czekać wiele miesięcy.
A jednak postanawiamy, że podejdziemy do działu sprzedaży nowych samochodów. Przecież ceny tych używek to jakiś absurd!
Ile trzeba zapłacić za nową Toyotę RAV4?
Okazuje się, że nowa RAV-ka w bazowej wersji z promocyjnie dodawanym pakietem wyposażenia kosztuje w wersji przednionapędowej 178 tys. zł. "A, niestety, nie mogę już Państwu zamówić, już wyczerpał nam się przydział – informuje sympatyczna pani handlowiec. Wcześniej oczywiście zaproponowała nam coś do picia – to najwyraźniej sympatyczny standard u tego dilera. – Trzeba czekać do września, wtedy zaczną się zamówienia nowego RAV4. Ile będzie kosztować, nie wiemy". Teraz można kupić tylko to, co diler już zamówił – najtańsza opcja to auto z napędem na 4 koła za 190 tys. zł.
A może Toyota RAV4 z importu?
Niedługo potem oglądamy w jednym z niezależnych warszawskich komisów RAV4 sprowadzone dwa lata temu z Włoch. Tylko tak: w ogłoszeniu mamy cenę 113 tys. 555 zł, a na placu 129 tys. zł – za auto z 2019 r.! Czy to aby na pewno ten sam samochód? Nerwowo sprawdzamy w komórce, czy przypadkiem nie trafiliśmy na inny egzemplarz. Ale nie! Uczynny sprzedawca, który pojawił się przy aucie, uspokoił nas jednak, że jest promocja i obowiązuje cena z internetu. Ponad 15 tys. złotych rabatu! Czy coś jest do zrobienia? Sprzedający zarzeka się, że tak na już, to w zasadzie nic. Wypadałoby kupić komplet opon letnich lub całorocznych, bo auto stoi na zimówkach, które ponoć są dosyć głośne. No i tylne hamulce, przy okazji kolejnego przeglądu, będą raczej wymagały nie tylko nowych klocków, ale i tarcz. W przypadku Toyoty RAV4 hałasy generowane przez opony to wbrew pozorom poważny problem, bo wygłuszenie nadkoli (przynajmniej w starszych egzemplarzach) jest symboliczne. Audiofile i miłośnicy komfortu akustycznego także przy wyższych prędkościach i na gorszych drogach powinni od razu zarezerwować sobie w budżecie kilka tysięcy na usługę profesjonalnego wyciszenia wnętrza. No bo hybrydowy układ napędowy pracuje wprawdzie w miarę cicho (o ile nie próbujemy gwałtownie przyspieszać), ale szumy dobiegające od kół, szczególnie, na szorstkich nawierzchniach, są uciążliwe. Oczywiście, można też pójść na łatwiznę, bo to nie jest wcale tak, że Toyota nie potrafi robić cichych aut – wystarczy poszukać Lexusa NX, czyli auta blisko spokrewnionego z RAV-ką, wyposażonego w ten sam układ napędowy, ale z ładniejszym wnętrzem i lepszym wyciszeniem. Tyle że wybór mniejszy, a ceny wyższe.
A co do hamulców – to jak to w hybrydach i elektrykach – problemem bywa ich bezczynność, bo większość łagodnych hamowań odbywa się w trybie rekuperacji, przy wykorzystaniu układu napędowego. Tylne tarcze z czasem potrafią pokryć się rdzawymi wżerami.
Wróćmy jednak do egzemplarza z warszawskiego komisu przy ulicy Radzymińskiej. Podobno auto kolega sprowadził tę Toyotę dwa lata temu dla żony. Gdybyśmy za każdym razem słysząc tę historię w komisie, dostawali 100 złotych, to bylibyśmy bogatymi ludźmi. Wygląda na to, że większość handlarzy ma kolegów kochających swoje niewdzięczne żony, którym nie podobają się kupowane dla nich, świetne i zadbane auta. W sprowadzonym samochodzie z przodu była do naprawienia mała stłuczka, a tak to auto idealne. Dodalibyśmy, że tylne prawe drzwi też były bez najmniejszej wątpliwości malowane, ale nie bądźmy małostkowi. No przecież handlarz mógł zaufać na słowo koledze i nie zmierzyć lakieru, prawda? W każdym razie naprawa nie wyglądała źle.
Tu jednak mamy przykład, jak prezentuje się samochód w bogatszej wersji: lakier ładniejszy, bo perłowy; tapicerka z perforowanej sztucznej skóry – o wiele bardziej efektowna niż bazowa "szmata"; lepsze światła; elektrycznie sterowana tylna klapa i elektrycznie sterowany fotel – to te z wielu drobnych różnic, które składają się na to, że samochód po prostu robi lepsze wrażenie.
Reasumując: którą z czterech Toyot byśmy wybrali?
Albo białą z autoryzowanego serwisu (bo samochód z gwarancją, raczej pewny, bez niespodzianek – ale na pewno nie bez negocjacji), albo białą perłę sprowadzoną z Włoch – bo najładniejsza i też ostatnio serwisowana w ASO (to do sprawdzenia). Ale najpewniej żadnej z tych czterech, bo jednak w tym budżecie warto szukać idealnego auta – do skutku.
Ale najsensowniejsze w tej sytuacji wydaje się... kupno nowego samochodu. Najtańsza oferta, jaką znaleźliśmy na Otomoto, opiewa na kwotę 166 tys. 500 zł – ale pod warunkiem, że auto weźmiemy w leasing lub wynajem długoterminowy albo przynajmniej weźmiemy na nie kredyt. Dużo jest takich ofert. Natomiast chętnych, aby sprzedać nową RAV-kę osobie fizycznej za gotówkę, zbyt wielu nie ma. Ale warto popytać w salonach – dealerzy zwyczajowo zamawiają różne auta "w ciemno", by potem stopniowo je wyprzedawać. Podkreślmy: pięcioletni spadek wartości Toyoty RAV4 to zaledwie ok. 32 proc., przy czym nie gwarantujemy, że wraz ze zmianą modelu utrata wartości RAV4 nieco nie przyspieszy.
Tak czy inaczej, mielibyśmy opory, by wydać 130 tys. zł za pięcioletni samochód, gdy nowy, w sumie dużo lepiej wyposażony kosztuje niecałe 180 tys. zł – nawet jeśli RAV4 to jeden z niewielu samochodów w tym wieku i po tym przebiegu, które dają nadzieję na w miarę bezproblemową i niedrogą eksploatację.
No i oczywiście, za 100-130 tys. zł da się już (albo jeszcze) znaleźć na rynku fabrycznie nowego hybrydowego SUV-a innej marki, z oficjalnej sieci dilerskiej, z kilkuletnią gwarancją – jak choćby Dacię Bigster (w wersji hybrydowej 1.8/156 KM z topowym wyposażeniem Extreme za 116 tys. złotych, z trzyletnią gwarancją) czy MG ZS Hybrid+ (od niespełna 100 tys. zł, z gwarancją na 7 lat). Jeśli już ktoś koniecznie chce hybrydową Toyotę, co można przecież zrozumieć, to za nieco ponad 140 tys. można też kupić nową "RAV-kę w miniaturze", czyli Toyotę Corollę Cross.