- Prokuratura podejrzewa znanych polskich kierowców rajdowych o oszustwa przy sprzedaży sportowych samochodów
- Ofiarą oszustwa padł obywatel Chorwacji, który stracił w Polsce 225 tys. euro
- Lamborghini Aventador, którego zakupem był zainteresowany chorwacki klient, zniknęło z Polski
Nie z powodu straty pieniędzy, ale dla zasady — tak tłumaczył swoją decyzję 40-letni Josip B., obywatel Chorwacji, który postanowił walczyć o sprawiedliwość po tym, jak został oszukany w Polsce przy próbie zakupu Lamborghini Aventadora. Chorwat zbił fortunę na handlu używanymi samochodami, najpierw SUV-ami, a później luksusowymi autami, głównie sportowymi, a teraz próbuje odzyskać stracone w Polsce pieniądze lub samochód, który miał stać się jego własnością.
Dalsza część tekstu pod materiałem wideo:
Lamborghini Aventador w atrakcyjnej cenie. Gdzie jest haczyk?
Około dwóch lat temu, jak ustaliła "Wyborcza", Josip B. na jednym z niemieckich portali aukcyjnych znalazł ofertę dotyczącą czerwonego Lamborghini Aventadora. Auto można było obejrzeć pod Kraśnikiem na Lubelszczyźnie, a niewątpliwą zaletą oferowanego egzemplarza była jego atrakcyjna cena. Samochód został wyceniony na 225 tys. euro (ok. 963 tys. zł), co miało być spowodowane tym, że pojazd został sprowadzony do Polski z lekko uszkodzonym bokiem. Uszkodzenie, jak można przeczytać na stronie lubelskiego oddziału "Wyborczej", zostało profesjonalnie naprawione, co miała potwierdzać pełna dokumentacja fotograficzna.
Skuszony stosunkowo niską ceną, Josip B. i jego dwaj współpracownicy przyjechali do podkraśnickiego Urzędowa, w którym znajdowała się siedziba firmy motoryzacyjnej. To jej pracownik Dawid S. miał być właścicielem Lamborghini. Jak wyjaśnia "Wyborcza", 25-letni Dawid S. przyjął Chorwatów wspólnie z 39-letnim Sebastianem S. (przypadkowa zbieżność pierwszej litery nazwisk), synem właściciela firmy. Obcokrajowcy i Polacy szybko doszli do porozumienia i ustalili, że kupujący wpłaci 25 tys. euro zadatku w gotówce, a pozostała część (200 tys. euro) trafi na konto przelewem. Dopiero po zaksięgowaniu auto miało być gotowe do wydania nowemu właścicielowi.
- Przeczytaj także: Kraków szuka pomocy u influencerów. Miasto wyda ponad 800 tys. zł na kampanię promującą SCT
Wszystko szło dobrze do czasu zrealizowania przelewu. Po zapłacie należności pojawił się problem. Cytując Josipa B., "Wyborcza" wyjaśnia, że chorwacki nabywca został poinformowany przez Sebastiana S., że właścicielem Lamborghini jest jego ojciec, Zbigniew S., a Dawid S. w rzeczywistości dopiero przymierza się do zakupu Aventadora. Kolejną "niespodzianką" okazała się cena samochodu, która miała wynosić 450 tys. euro, a nie 225 tys. euro.
Niedoszły klient walczy, ale teraz już tylko o odzyskanie pieniędzy
Oszukany biznesmen z Chorwacji zgłosił sprawę na policji, a ta natychmiast zablokowała konto. Ruch ze strony policji przyniósł pozytywny efekt, bo Dawid S. odezwał się do Josipa B., przyznając, że doszło do nieporozumienia, i chciał rozwiązać problem pod warunkiem wycofania doniesienia i odblokowania konta. Ale tuż po sfinalizowaniu transakcji Dawid S. ukradł umowę kupna Aventadora od Zbigniewa S. W efekcie to on nadal był właścicielem Lamborghini i Chorwaci musieli wrócić do domu bez pieniędzy i bez sportowego auta.
Po tym oszustwie Josip B. ponownie zgłosił sprawę, która trafiła do Prokuratury Okręgowej w Kielcach. W wyniku prokuratorskich działań Dawid S. stał się podejrzanym o kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą, która oszukiwała klientów zainteresowanych zakupem luksusowych aut. Zarzuty postawiono również Sebastianowi S. i jego ojcu. Kierowcy rajdowi, czyli Sebastian i Zbigniew S. — jak przypomina "Wyborcza", rodzina S. z powodzeniem brała udział w rajdach samochodowych — twierdzi, że sami stali się ofiarami oszustwa ze strony Dawida S.
- Przeczytaj także: Każdy kierowca może zapłacić 170 zł i dostać nowe uprawnienia. Nie trzeba iść na kurs
O ile faktyczną rolę podejrzanych uda się ustalić, o tyle trudniejszym zadaniem może okazać się odnalezienie obiektu zainteresowania chorwackiego klienta. Lamborghini Aventador zostało zabezpieczone w sprawie, ale wbrew zdrowemu rozsądkowi, zamiast na policyjnym parkingu, decyzją prokuratury pozostało w garażu firmy Zbigniewa S. "Wyborcza" ustaliła, że na początku czerwca auto zniknęło i w tym samym okresie decyzję o przejściu na emeryturę podjął prokurator, który prowadził śledztwo. A Aventador? Ten, jak przekazał "Wyborczej" Sebastian S., został sprzedany jakiś czas temu klientowi z Niemiec.