- W lesie w okolicach Wołomina doszło do pożaru akumulatora do auta elektrycznego. Jak bateria trafiła do lasu?
- Pozostałości i części wymontowane z niemal nowych samochodów to częsty widok w lasach powiatu wołomińskiego.
- Przeciwnicy aut elektrycznych od lat ostrzegają, że pozostałości takich aut w przyszłości będą zagrażały środowisku.
Na facebookowym profilu ochotniczej straży pożarnej z podwarszawskiego Tłuszcza pojawił się w sobotę wpis: "POŻAR PORZUCONYCH W LESIE BATERII OD SAMOCHODU ELEKTRYCZNEGO/HYBRYDOWEGO". Do tego zdjęcie strażaka gaszącego akumulator i lista aż pięciu wysłanych do tego zdarzenia jednostek straży pożarnej. Zastępów straży było aż 5, ale zapewne nie z racji samego pożaru baterii, ale ze względu na suszę w lesie i konieczność zabezpieczenia okolicy.
Informacja o pożarze rozniosła się szybko w mediach społecznościowych i oczywiście od razu pojawiły się komentarze tych, którzy "zawsze ostrzegali, że tak właśnie będzie z tymi autami elektrycznymi". Bo o ile w innych krajach przeciwnicy elektromobilności zwykle przywołują argumenty o tym, że przy wydobywaniu surowców do produkcji akumulatorów zatruwane jest środowisko, a ludzie pracują często w strasznych warunkach, to w Polsce znacznie częściej mówi się o tym, że odpady po takich autach zatrują nam lasy i pola. W Niemczech czy w Holandii nikt nie wpadłby na to, że jakiekolwiek toksyczne pozostałości mogłyby trafiać do lasu czy na nielegalne składowiska – widać "polska szkoła gospodarowania odpadami" jest inna i wszyscy do niej niestety najwyraźniej przywykliśmy.
Okolice Wołomina: lasy pełne porzuconych części
Wróćmy jednak do tego konkretnego przypadku. Do wspomnianego pożaru "porzuconego akumulatora" doszło w miejscowości Jasienica w powiecie wołomińskim. I dla wtajemniczonych, którym zdarzyło się chodzić po tamtejszych lasach, to wystarczające wytłumaczenie. To okolica, z której pochodzą wyspecjalizowane gangi, kradnące auta na Mazowszu. Skradzione samochody trafiają albo natychmiast, albo po jakimś czasie, kiedy "ostygną", do złodziejskich dziupli, w których są rozbierane na części. Trwa to już od lat 90. i choć policja nieustannie donosi o kolejnych likwidowanych dziuplach, magazynach kradzionych części, o zatrzymanych złodziejach i paserach, interes kręci się dalej.
"Model biznesowy" tamtejszych przestępców polega na tym, że z aut wymontowywane są tylko najcenniejsze podzespoły, to, czego nie da się sprzedać od razu, jest wywożone przez przestępców do miejscowych lasów i na pola, żeby w razie wpadki w złodziejskich dziuplach nie było zbyt dużo trefnego towaru, który da się przypisać do konkretnych, skradzionych aut. Zdarzają się też takie sytuacje, kiedy zamiast np. w opuszczonych gospodarstwach czy w wynajmowanych garażach, złodzieje rozszabrowują auta od razu w lesie – tak dzieje się wtedy, kiedy przestępcy obawiają się, że mogą być obserwowani, albo, że auto jest wyposażone w systemy lokalizacyjne.
W ostatnich latach złodzieje z okolic Wołomina wyspecjalizowali się w kradzieżach aut marek azjatyckich – w lasach w pobliżu Wołomina, Radzymina, Marek czy Tłuszcza znaleźć można pozostałości setek nowych i niemal nowych Toyot, Hyundaiów, Kii, Mazd. Są one najczęściej kradzione bez śladów przy użyciu tzw. Game Boya albo metodą na walizkę. Znaleźć można przede wszystkim plastiki, elementy tapicerki, deski rozdzielcze, ale też zbiorniki paliwa, szyby, wiązki elektryczne, sterowniki. Choć łupem wołomińskich gangów bardzo często padają hybrydowe Toyoty, to dotychczas nie zdarzało się, żeby w lasach leżały wymontowywane z nich akumulatory trakcyjne. Wytłumaczenie jest proste: akumulator trakcyjny z auta hybrydowego jest wart więcej niż np. silnik czy skrzynia biegów, w dodatku da się go wykorzystać nie tylko jako część zamienną do samochodu, ale też np. jako element do magazynu energii do instalacji fotowoltaicznej.
To nie był stary, zużyty akumulator. To bateria z nowego Hyundaia
Ten "porzucony" w lesie pod Wołominem akumulator, to nie żadna zużyta czy niesprawna bateria – to niemal nowy akumulator trakcyjny pochodzący najprawdopodobniej z Hyundaia Ioniq 5 (taki sam może też mieć Kia EV6 – to modele produkowane od 2021 roku). W lipcu co najmniej jedno takie auto zostało w Warszawie skradzione, a z danych z monitoringu jednego ze skradzionych egzemplarzy wynikało, że zanim jego systemy lokalizacyjne zostały zakłócone, prawdopodobnie trafił gdzieś w okolice Warszawy.
Jak doszło do pożaru? Tu teorii może być kilka – albo przestępcy nieudolnie próbowali akumulator rozmontować i w ten sposób doprowadzili do zwarcia i do pożaru, albo celowo podpalili pozostałości skradzionych aut, żeby zatrzeć ślady. Takie przypadki już się w tych okolicach zdarzały i to nawet z pojazdami tej samej marki!
Akumulator wyrzucony w lesie: wyjątkowy przypadek. I tak zostanie
Jedno jest pewne: nikt tak po prostu akumulatora od auta elektrycznego do lasu nie wyrzuci. I nie chodzi tu wcale o troskę o środowisko naturalne – nawet za używany, ale sprawny akumulator do tego modelu trzeba zapłacić kilkadziesiąt tysięcy złotych, bo nowa bateria może kosztować ponad 20 tys. euro! Nawet niesprawne akumulatory, przeznaczone do rozbiórki, też warte są kilkanaście tysięcy złotych i więcej, bo z reguły większość ogniw nadaje się do dalszego wykorzystania. Jeśli więc złodzieje porzucili akumulator, to albo zostali spłoszeni, albo zacierali ślady, albo podczas demontażu doszło do wypadku.
Tak samo, jak nikt do lasów nie wyrzuca zużytych katalizatorów czy filtrów cząstek stałych – bo to towar, o który firmy zajmujące się odzyskiwaniem cennych surowców niemal się biją – tak nikt nie będzie wyrzucał tam zużytych baterii do aut elektrycznych. Choć niestety z troską o środowisko nie ma to nic wspólnego.