Niektórzy z nas mieli szczęście w dzieciństwie podróżować na wakacje pod namiot. A inni spróbowali tego dopiero jako dorośli. Islandia jest do tego wymarzonym miejscem. Wyobraźcie sobie pole namiotowe nad morzem i wschód słońca wśród dzikiej natury...
Na lotnisku Keflavík, niedaleko stolicy Islandii Reykjavíku, wysiadamy jednak bez namiotu. Ten pojawia się wraz z samochodem, który przypłynął promem. A właściwie na samochodzie. Mini Countryman wyposażony jest bowiem w namiot dachowy, który niekoniecznie upiększa małego SUV-a, ale po złożeniu też jakoś szczególnie go nie szpeci.
Jest za to bardzo praktyczny. Czarny boks dachowy został wyprodukowany przez włoską firmę Autohome. Składane namioty dachowe tego producenta dostępne są u nas w cenie od ok. 13 tys. zł. Ten konkretny, z brandingiem Mini waży 58 kg, a jego wymiary to ok. 130x210 cm. Można kupić większy bez logo angielskiej firmy, ale na Mini Countrymanie wyglądałby raczej śmiesznie. Po złożeniu namiotu boks jest dość płaski, mimo to mały SUV rośnie do nieprzyjaznej garażom podziemnym wysokości 2,05 m. Dobrze, że na Islandii nie będziemy w nich korzystać.
Fiordy Zachodnie Islandii – dzikie pustkowie, rzadziej odwiedzane przez turystów
Startujemy na południowym zachodzie wyspy w okolicach lotniska. Zostawiamy z boku typowy szlak turystyczny z gejzerami i wodospadem Gullfoss i jedziemy na północ obwodnicą N1, jedyną naprawdę dobrą drogą międzymiastową na Islandii, biegnącą dookoła wyspy. Dojeżdżamy nią do Bifröst, gdzie większość turystów skręca na wschód w kierunku Akureyri. My natomiast trzymamy się lewej strony i zanurzamy się w okolice Fiordów Zachodnich – najsurowszej i zapewne najbardziej pierwotnej części Islandii.
Oczywiście turyści z Europy, ubrani od stóp do głów w markową odzież funkcyjną, już dawno temu opanowali te tereny. Jednak nie zapuszczają się tu masowo. Zresztą tak naprawdę jest tu w ogóle dość pusto. Samochody? Jeden na 10 minut mniej więcej. Częściej spotyka się tu owce. O ile reszta wyspy sprawia wrażenie dzikiej i nieprzystępnej, o tyle w Fiordy Zachodnie wydają się jeszcze trochę bardziej surowe i nieurodzajne. Widoczne gdzieniegdzie płachty śniegu są świadkami długiej zimy, przypominającymi przejeżdżającym obok, że warto cieszyć się z krótkiego lata. Czyli z temperatur ok. 12 stopni Celsjusza, umiarkowanego zachmurzenia i zaledwie lekkiej mżawki. Już za kilka tygodni zrobi się na Islandii, która leży tuż poniżej koła podbiegunowego, znowu ciemno. I wkrótce zacznie także padać śnieg.
W tej nieskończonej przestrzeni nasze Mini Countryman sprawia wrażenie nieco zagubionego. O ile w asfaltowej dżungli miast zarzuca mu się niekiedy, że mini to on już wcale nie jest, o tyle na tym pustkowiu mały SUV, mierzący 4,30 m długości, wydaje się bezbronnie mały. I nie zmienia tego boks dachowy, którego kierowca podczas jazdy prawie nie zauważa. W każdym razie przy dopuszczalnej tu maksymalnej prędkości 90 km/h hałas nie robi się dotkliwy. Także zużycie paliwa nie rośnie w tych warunkach jakoś dramatycznie.
Jednak przede wszystkim Countryman potwierdza, że jego nazwa coś znaczy. Walczy dzielnie – co na islandzkich drogach wcale nie jest takie oczywiste. Tylko 4286 km utwardzonych dróg (mniej niż w Senegalu), przy czym nawet te wyasfaltowane cierpią z powodu surowego klimatu – pojawiają się na nich pęknięcia i wyboje, a lato jest za krótkie, żeby to wszystko naprawić. Reszta to drogi szutrowe i terenowe szlaki. Te prowadzą przede wszystkim przez wyżyny, niekiedy korytami rzek, regularnie przekraczają brody i nadają się wyłącznie dla samochodów terenowych. Nasz Countryman ma wprawdzie napęd na 4 koła, jednak jego nie za wielki prześwit dyskwalifikuje go jako uczestnika takich przygód.
Jedziemy więc grzecznie wzdłuż północnego wybrzeża. Nasz 178-konny Mini Countryman Cooper S posłusznie objeżdża fiordy, urasta w naszych oczach dzięki komfortowemu zawieszeniu i jeszcze wygodniejszym fotelom do rangi pojazdu podróżnego. Bardziej niż skromne wymiary przeszkadza system nawigacji ze swoim relatywnie małym ekranem dotykowym, a na nim jeszcze mniejszymi symbolami, w które trudno trafić palcem na wyboistej szutrówce. Tyle że tu, na dalekiej północy nawigacja staje się właściwie niepotrzebna, bo droga jest i tak tylko jedna. Prowadzi nas ona najpierw do Saltverk w Reykjanes, producenta soli, który wypłukuje za pomocą wrzątku wodę morską z ziemi i tak – dość ekologicznie, choć nie całkiem neutralnie pod względem emisji CO2 – pozyskaną sól w małych słoiczkach wysyła na statkach w świat. Po sześciu godzinach docieramy do Ísafjörður.
Mini Countryman z namiotem dachowym prawie jak kamper
Osada rybacka ze swoimi 2700 mieszkańcami jest we Ffordach Zachodnich prawdziwą metropolią i celem podróży statków wycieczkowych. Dla nas to dobre miejsce, żeby rozbić namiot, choć słuszniej było by powiedzieć rozłożyć – co zresztą okazuje się dziecinnie proste. Boks należy odryglować z przodu i z tyłu, popchnąć do góry, a wtedy amortyzatory pomagają ustawić schronienie. Po aluminiowej drabince wchodzi się swobodnie na dach, gdzie jest zdecydowanie wygodniej niż na atlantyckim brzegu. Wyposażony w miękki materac, poduszki i kołdrę hotel na kołach otrzymuje więcej gwiazdek niż niejeden islandzki zajazd. Praktyczne siatki są dobrym miejscem na wieczorną lekturę, napój i smartfon. Producent pomyślał nawet o oświetleniu ledowym. Jedyne ograniczenie jest takie, że jeśli ktoś zdecyduje się na wąską wersję, a chce wyruszyć w drogę we dwójkę, musi swojego towarzysza podróży naprawdę bardzo i ze wzajemnością lubić.
Jednak następnego ranka obecność drugiej osoby okazuje się nieoceniona. Wprawdzie zamknięcie boksu za pomocą przymocowanych taśm jest możliwe także w pojedynkę, ale we dwójkę jest znacznie przyjemniejsze. Po dwóch minutach wszystko jest znów pochowane, a Countryman stoi gotowy do drogi. I dobrze, mamy bowiem bogate plany. Fiordy Zachodnie za każdym zakrętem zaskakują fascynującymi krajobrazami. Droga na południowe wybrzeże przez Reykholt i Þingvellir do Eyrarbakki kusi „50 odcienami zieleni” i spektakularnymi szklanymi domkami, które – musimy to niechętnie przyznać – zapewniają jeszcze lepsze widoki niż nasz namiot dachowy. Jest też Reykjavík, obok którego przemknęliśmy w drodze do Fiordów Zachodnich. Najdalej na północ położona stolica świata (64° 08' N), ma tylko 130 000 mieszkańców, lecz także wiele miejsc do odkrycia: malownicze drewniane domki, parlament, siedzibę prezydenta i ratusz, które nie są obstawione pracownikami ochrony, zapewniając dostęp każdemu. Poza tym znajduje się tu olbrzymi betonowy kościół, niezliczone kawiarnie, bary i kluby, wspólnota, robiąca na drutach islandzkie swetry, sala koncertowa i centrum konferencyjne Harpa z fantastyczną trójwymiarową fasadą, mieniącą się różnymi kolorami. I jest jeszcze Bæjarins Beztu Pylsur, być może najsłynniejszy kiosk z hot-dogami na świecie, gdzie kiełbaski sprzedawane są od 1937 roku. Jadł tu sam prezydent Stanów Zjednoczonych Bill Clinton. Był na Islandii w 2004 roku. Też latem, ale na pewno bez namiotu dachowego...