- Ford Mustang Dark Horse ma potężny 5-litrowy silnik V8 i przerażająco głośny układ wydechowy. Jakimś cudem UE jeszcze go toleruje
- Pomimo delikatnie ucywilizowanego charakteru Mustang nadal zapewnia bardzo intensywne doznania podczas jazdy. Takich aut jest coraz mniej
- Odmiana Dark Horse to pierwszy Ford Mustang, którym chętnie pojechałbym na tor wyścigowy, nie martwiąc się o wynik
- Ma gadżety, których nie znajdziecie w innych autach: zestaw aplikacji na tor i rewolucyjny elektryczny hamulec drift brake działający jak klasyczny "rękaw"
- Samochód był użyczony przez importera, a po teście został zwrócony
Nowy Ford Mustang nie przeszedł metamorfozy stylistycznej – to nieco ostrzejsze rozwinięcie koncepcji z poprzedników, więc sylwetka od razu zdradza, z jakim autem mamy do czynienia. Jeśli ktoś ma wątpliwości, wystarczy, że uruchomi silnik – grzmot wydobywający się z czterech końcówek wydechu jest nie do pomylenia z żadnym innym autem. Nie byłoby go, gdyby nie potężne (i łapczywe...) serce, czyli wolnossąca, 5-litrowa jednostka V8. To "Ostatni Mohikanin" nie tylko przez silnik, Mustang jest też dziś bowiem jednym z niewielu aut sportowych oferowanych z manualną skrzynią biegów. Wymarzony wóz dla purystów?
Ford Mustang Dark Horse z "manualem" to 100 proc. czystych emocji
Mijając Forda Tourneo Courier z litrowym, 3-cylindrowym silniczkiem EcoBoost, trudno mi było uwierzyć, że na tym samym salonowym parkingu skubie sobie trawę niepasujący do ułożonego europejskiego stada Mustang. A jednak kluczyk nie był atrapą i po chwili otworzył przede mną świat motoryzacji sprzed powszechnej elektryfikacji i rygorystycznych norm emisji – Ford naprawdę sprzedaje tę bestię w Europie.
Żeby było ciekawiej, w myśl zasady "albo grubo, albo wcale" na Starym Kontynencie nie można zamówić "przedszkolnego" Forda Mustanga z 2,3-litrową, 4-cylindrową jednostką EcoBoost. Europejscy klienci są "skazani" na 5-litrowego potwora o ośmiu cylindrach generującego albo 446 KM (Mustang GT), albo 453 KM (testowany Mustang Dark Horse). Tu widać wpływ UE – w USA zamontowany w Dark Horse’ie silnik Coyote generuje o ponad 50 KM więcej. Po ponad tygodniu spędzonym z tym autem zapewniam was, że nie warto wszczynać o to kłótni u dealera, bo to nie moc jest fundamentem tego auta.
Są nimi: napęd na tył, ryczący wydech z czterema końcówkami i aplikacje, których nie spotkacie w żadnym innym samochodzie. Mówię o katalogu Track Apps w menu My Mustang, gdzie znajdziecie takie rzeczy, jak blokadę przedniej osi (do rozgrzewania tylnych opon przed wyścigami na jedną czwartą mili/palenia gumy*), dopasowywanie obrotów silnika do zmiany biegów (komputer symuluje jazdę z "międzygazem"), procedurę startu (tak, nawet w manualu!) czy wreszcie unikatowy "drift brake", czyli elektroniczny hamulec ręczny, który w trybie torowym działa jak klasyczny "rękaw". Już samo to pokazuje, że to wóz stworzony przez entuzjastów zabawy za kierownicą. Czy da się to odczuć w trakcie jazdy?
*niepotrzebne skreślić
Ford Mustang Dark Horse zapewnia nie tylko rasowy wygląd
Jeśli myślicie, że Dark Horse to tylko pakiet stylistyczny i skromny zastrzyk mocy (7 KM), to... daliście się zwieść. Na pierwszy rzut oka rzeczywiście widać tylko elementy, takie jak przyciemnione reflektory, agresywne zderzaki, karbonowe dokładki, inny wzór alufelg czy zestaw nowych emblematów i naklejek. Dużo ważniejsze jest jednak to, co skrywa się pod tak doprawioną karoserią. I jak już wiecie, nie jest to niebotyczny przyrost mocy.
Co w takim razie sprawia, że warto rozważyć niemałą dopłatę do Dark Horse’a? Za dodatkowe 55000 zł dostaniecie samochód, który pozbywa się niemal wszystkich kompleksów Mustanga. Przede wszystkim, mamy w standardzie aktywne zawieszenie MagneRide ze wzmocnionymi amortyzatorami z przodu, nowy tylny "dyfer" z mechanizmem różnicowym typu Torsen, większy tylny drążek stabilizatora, rozpórki i wydajniejszy układ hamulcowy Brembo z 6-tłoczkowymi zaciskami. Do tego kilka modyfikacji silnika, które sprawiają, że Mustang Dark Horse bardziej żywiołowo reaguje na komendy wydawane gazem. Słowem: auto gotowe na weekendowe wypady na tor.
Tak, to Ford Mustang, który nadaje się nie tylko do efektownego sprintu na prostych, ale też do zabawy na serpentynach i właśnie torach. Zaskoczeni? Ja bardzo. Do tego stopnia, że po kilku ostrzejszych zakrętach na trasie musiałem wysiąść z samochodu i sprawdzić, czy na pewno siedzę w Mustangu. Niespodziewanie dobre właściwości jezdne to zasługa nie tylko modyfikacji wprowadzonych w odmianie Dark Horse, ale też tego, co zostało poprawione w każdym nowym Mustangu.
Nowy Ford Mustang nie straszy już jeźdźca na zakrętach
Zakręty można atakować skuteczniej niż dotychczas dzięki skróconemu przełożeniu układu kierowniczego. To ogromna zmiana, bo nie trzeba aż tak machać wolantem – w poprzednich generacjach to właśnie takie paniczne ruchy kierowcy sprzyjały wypadnięciu z drogi. Do akcji wkracza też, wspomniany już, poprawiający trakcję Torsen. Kolejnym zaskoczeniem było dla mnie zawieszenie – nie rozmiękłe, ale sztywne. I chociaż nowy Mustang "klei" się do drogi lepiej niż wcześniej, wciąż zapewnia potrzebną do jazdy na co dzień namiastkę komfortu. Oczywiście, o ile nie ustawisz go w tryb torowy, bo wtedy wytrzęsie cię niczym "zalane betonem" zawieszenie z hot hatcha.
Ogólnie nowy Mustang sprawia wrażenie, jakby w końcu odpuścił i przestał wierzgać, by za wszelką cenę zrzucić z siebie siodło. Narwany i dziki do tej pory ogier zmienił zdanie – wciąż na swoich warunkach, ale zaczął współpracować z dżokejem. Tu jedno zastrzeżenie: moje obserwacje dotyczą wersji z 6-biegową skrzynią manualną Tremec 3160, która jest dużo lepszym wyborem do tego auta. Dlaczego? Pozwala lepiej, bo w bardziej kontrolowany sposób wykorzystać potencjał amerykańskiego coupe.
W połączeniu z silnikiem generującym 540 Nm i kręcącym się do 9000 obr./min opcjonalny 10-biegowy automat to mieszanka wybuchowa – zdaje się gubić w przełożeniach i redukować je w zaskakujących momentach, np. podczas pokonywania łuku... Co gorsza, najczęściej gubi się właśnie przy sportowej jeździe i nie pomaga w tym nawet tryb manualny, bo nie jest wywoływany "na twardo". Nie lubisz zaskoczeń? Masz 15000 zł w kieszeni, ale część tej kwoty musisz przeznaczyć na karnet na siłownię i wzmocnić nogi – wciskanie twardego pedału sprzęgła wymaga siły. Do jazdy tym samochodem ogólnie trzeba mieć trochę krzepy – czy to do kręcenia kierownicą, czy zdecydowanego wbijania biegów. To właśnie element tak rzadkich już dziś czysto mechanicznych wrażeń z jazdy – warto. Mustang dał się oswoić, ale wcale tak znowu nie zmiękł.
Ford Mustang Dark Horse jest jednocześnie drogi i tani
Czy każdy może spróbować osiodłać nowego Mustanga? Na pewno każdy może go dostroić do swoich umiejętności i preferencji i to bez wizyty w warsztacie tunerskim. Używając przycisków na kierownicy oraz 13,2-calowego ekranu multimediów, zmodyfikować można praktycznie wszystko – od reakcji na gaz, przez siłę tłumienia nierówności, opór na kierownicy i czułość elektronicznych aniołów stróżów, po głośność układu wydechu, a nawet grafikę zegarów (jest nawet kilka wzorów retro nawiązujących do poprzednich generacji Mustanga). Według mnie na ten ekran powędrowało trochę za dużo funkcji (np. obsługa klimatyzacji), co jest o tyle denerwujące, że system działa nieco ospale, a do tego zdarza mu się zrywać bezprzewodowe połączenie z telefonem.
Moim zdaniem Ford Mustang Dark Horse to propozycja przede wszystkim dla purystów, którzy docenią możliwość połączenia gangu 8-cylindrowego widlastego silnika z ręczną zmianą biegów. Nowa generacja nie jest już aż tak nieprzewidywalna, ale zachowała kilka amerykańskich cech, które nie każdemu przypadną do gustu. Przykład? Nieco gorsze materiały w losowych miejscach kabiny albo skrzypienie (opcjonalne niebieskie fotele kubełkowe Recaro są świetne, ale głośno ocierające o skórzany fragment pasy bezpieczeństwa już nie).
Nie ma się też co oszukiwać, że to idealne auto na co dzień – co prawda przewiezie o dwie osoby więcej niż supersamochód, ale nie powinno się korzystać z tej opcji zbyt często (miejsca z tyłu są bardzo ciasne). Inne dwie przewagi to całkiem duży bagażnik (381 l, a do tego składane oparcie kanapy) i możliwość tankowania zwyczajnej 95-oktanowej benzyny. Cudów jednak nie ma – w mieście 5.0 V8 żłopie tyle, ile Smok Wawelski (od 20 l/100 km w górę). Na trasie (prędkości "autostradowe z drobnym plusem") pragnienie spada mu do 11-12 l/100 km, a to już akceptowalny wynik.
Ile kosztuje nowy Ford Mustang? Nadal mniej więcej tyle, ile hot hatche, ale... elektryczne. Aktualna generacja jest zauważalnie droższa od poprzedniej – czasy, w których te auta były rozdawane niemal za półdarmo, niestety minęły. Chociaż próg wejścia przekroczył już barierę 300 tys. zł, to – obiektywnie rzecz biorąc – nadal mało w porównaniu z tym, jakie dostajemy emocje. Za trochę ponad 350 tys. zł będziemy już mieli Dark Horse’a, który jeździ tak świetnie, że aż chciałoby się zabrać go na tor wyścigowy i dać mu ostry wycisk.
Zresztą drugiego auta o takim charakterze nie znajdziecie już nawet za oceanem – Chevrolet Camaro wypadł z produkcji, a nowy spalinowy Dodge Charger będzie mieć maksymalnie sześć "garów". Konkurentami Mustanga w kategorii "sportowe coupe za w miarę rozsądną cenę" zostały chyba tylko Alpine A110 GTS i BMW M2, jednak to auta zbudowane według zupełnie innych założeń. Ford tak naprawdę sprzedaje klientowi dwa pojazdy w cenie jednego – amerykańskie auto sportowe i wehikuł czasu przenoszący kierowcę do innej, powoli zapominanej już motoryzacji.