- Volkswagena Californię w wersji Beach można w prosty sposób "przywrócić" do funkcjonalności minibusa służącego na codzień
- Każda wersja Californii jest wyposażona w podnoszony dach, który ma dwie praktyczne funkcje. W odmianie Beach Tour może on być sterowany elektrycznie
- W samochodzie mogą spać cztery dorosłe osoby albo dwie dorosłe i troje dzieci
- Samochód był użyczony przez importera, a po teście został zwrócony
Wymalowana na ciemny kolor California z zewnątrz wygląda bardziej jak bankowóz niż jak sypialnia na kołach. To dobrze, bo nie zwraca na siebie uwagi. Zwłaszcza nie wygląda jak kamper, gdy zdejmie się z niej roletę z markizą – a to dzieje się niezwykle prosto, choć potrzeba do tego kluczy. Tymczasem auto ma na pokładzie wyposażenie, które pozwala w 10 minut zorganizować spanie dla czterech osób. Jeśli więc twoja żona miewa humory, kup sobie Californię – będziesz miał samochód i będziesz miał gdzie mieszkać, a nawet zaprosić gości. U góry sypialnia, na dole salon, a jakby się dla kogoś zrobiło byt późno, by wracać do domu, na dole zorganizujesz drugą sypialnię.
Volkswagen California Beach to kampervan, a raczej... półkamper
Testowany Volkswagen California to nie jest oczywiście pełnoprawny kamper – taką rolę pełni u Niemców większe auto z dopiskiem "Grand". Jeśli chodzi o spanie na dole, to minibus wyposażony jest w taki typ zabudowy, jaki wielu ludzi zamawia sobie do "normalnych" vanów czy kombivanów: za drugim rzędem siedzeń zamontowana jest skrzynia, która kryje w sobie różne szuflady, kuchenkę gazową, jakieś wyposażenie (mógłby tu też być i na pewno by się przydał niewielki zbiornik na wodę z wysuwanym miniaturowym zlewem z kranem i pompką elektryczną – ale w wersjach Beach nie ma).
Na marginesie takie skrzynie kempingowe z rozkładanymi materacami i wyposażeniem kempingowym można sobie zamówić w specjalistycznym warsztacie do niemal dowolnego samochodu – w tym właśnie do zwykłego Multivana. Trzeba jednak przyznać, że California Beach ma znacznie więcej istotnych elementów wyposażenia kempingowego, które byłoby dość ciężko niedużym kosztem zaimplementować do normalnego auta. Są to m.in.:
- światłoszczelne roletki na bocznych drzwiach i na tylnej klapie;
- tylna zabudowa kryje m.in. rozkładany stolik, z którego na postoju można korzystać wewnątrz auta albo na zewnątrz;
- w tylnej klapie schowano dwa składane krzesła kempingowe, które się łatwo wyjmuje, łatwo rozkłada i w prosty sposób chowa z powrotem – to jest super;
- obracane przednie fotele, co się chwali, bo pozwala zamienić kabinę w salon;
- bardzo dobre oświetlenie wnętrza – zarówno w części dolnej, jak i górnej, namiotowej;
- ogrzewanie postojowe – a zatem można się pokusić o nocleg w plenerze także w chłodny dzień;
- dodatkowy akumulator, który wydłuża pracę spalinowego ogrzewania postojowego i innego wyposażenia;
- zewnętrzne kempingowe przyłącze elektryczne, a w środku w tylnej zabudowie gniazdo 230 V;
- elektrycznie wysuwany hak, na którym można zawiesić na przykład rowery;
- tekstylne pojemniki na różne graty zawieszone na tylnych szybach – to fajne, bo dzięki nim raz że mamy większy porządek, a dwa zasłonięte okna na postoju;
- przymocowane do podsufitki z tyłu praktyczne siatki na drobiazgi – detal, ale przydatny.
W 10 minut zamienisz Volkswagena Californię w sypialnię, ale...
Gwoździem programu jest bez wątpienia elektrycznie stawiany namiot, którego otwarcie trwa jakieś dwie minuty – dałoby się szybciej, jednak system nadmiernie i długotrwale ostrzega, każąc się upewnić, czy auto nie stoi pod jakąś przeszkodą. W namiocie na dachu mogą spać dwie osoby, wchodzi się tam od wewnątrz przez otwór w przedniej części sufitu po odsunięciu plastikowej zasłony. Wchodzi się po fotelach, trzeba tylko uważać, aby nie stawać na podłokietnikach, bo mogą się połamać. Namiot ma swój materac.
Co więcej, stawiany elektrycznie dach ma tak naprawdę dwie funkcjonalności. Warto go postawić nawet na postoju, jeśli nikt nie zamierza spać na górze, bo wówczas da się łatwo podnieść do góry sufit. Profit? Wewnętrz auta można bez problemu się wyprostować.
Spanie na dolnym poziomie rozkłada się dziecinnie łatwo i szybko, ale… ktoś pozwolił sobie na głupi błąd. Szczerze mówiąc, za pierwszym razem ten system nas pokonał, bo nie wpadlibyśmy na to, że można to tak zaprojektować – otóż osobne fotele drugiego rzędu po złożeniu do przodu "w kostkę" są za wysokie, by rozłożyć na nich materac i uzyskać płaską podłogę. Należy odchylić je całkiem do tyłu, aby tworzyły płaską podporę dla materaca i to jest OK.
Ale uwaga: tylko dwa zewnętrzne fotele działają w ten sposób. Środkowy nie odchyla się do tyłu, więc, jadąc na kemping, należy zostawić go w domu albo na miejscu martwić się, co z nim zrobić. Przy tej pierwszej opcji (fotel nie jedzie) samochód jest już tylko czteroosobowy, co wyklucza jazdę w składzie 2+3. Niech ktoś nam wytłumaczy: jaki jest sens tego rozwiązania? Inna rzecz, że aby odchylane fotele udało się sprowadzić do pozycji poziomej, trzeba wypiąć zagłówki, bo brakuje… dwóch centymetrów. To już drobiazg, ale irytujący.
A jak się tym jeździ? Volkswagen California się zmienił
Jeśli chodzi o zalety aktualnej Californii, to od razu zauważyliśmy, że podczas jazdy niewiele się w niej telepie. W tej kwestii – ale też samego wyciszenia – jest ogromny postęp w porównaniu do poprzednika, bo nowe wcielenie powstało na bazie Multivana zbudowanego już na osobowej platformie MQB. Na drodze czuć, że minikamper Volkswagena wyzbył się dostawczego charakteru, przede wszystkim pod względem komfortu, bo jest mniej rozkołysany i dużo lepiej wybiera nierówności – po niektórych wręcz płynie.
Przeczytaj też: Spałem w wypasionej nowej Californii. To będzie hit tegorocznych wakacji
O dziwo, nawet przytroczona nad bocznymi oknami markiza nie mąci niezłego komfortu akustycznego podczas jazdy po autostradzie. Californią zasadniczo jeździ się jak dużym, ważącym swoje rodzinnym SUV-em, który jest jednak bardziej podatny na boczne podmuchy – tego zjawiska nie da się uniknąć w aucie o takim kształcie nadwozia. Pozycja za kierownicą jest wysoka, a duże przeszklenia ułatwiają obserwację sytuacji na drodze. Z małym "ale", bo szerokie i daleko wysunięte słupki A potrafią zasłonić samochód lub pieszego, co bywa zaskoczeniem np. podczas wjeżdżania na rondo.
W zupełności wystarczający do tego samochodu okazuje się też 150-konny "ropniak". 2-litrowy silnik Diesla sprawnie rozpędza dom na kołach, o ile nie przeszkodzi mu w tym ospała momentami 7-biegowa przekładnia DSG. Pewnie dużo pali? W mieście wysokoprężna California potrzebuje ponad 9 l/100 km, ale poza nim nawet przy sprawnej jeździe można zmieścić się w 7 l. Na polskich autostradach Volkswagen California Beach z 4-osobową załogą zużywał nam nieco ponad 8 l na "setkę". To całkiem niezły wynik, jeśli weźmiemy pod uwagę niezbyt aerodynamiczny kształt i dodatkowe kilogramy wynikające z kempingowego "balastu".
Czy auto jest poręczne na co dzień? Tego byśmy nie powiedzieli. Multivan w tej wersji to naprawdę kawał samochodu. Wprawdzie prowadzi się jak zwykłe auto osobowe, ale w ruchu miejskim nie sposób zapomnieć, że jeździmy minibusem-mastodontem – długość robi swoje. W trasie rozmiar XXL staje się zaletą, bo nie sposób narzekać na przestrzeń w kabinie (z tego powodu na pokładzie jest nawet interkom). Podoba nam się też niewielki, zabudowany środkowy wyświetlacz dotykowy – niech nas ktoś spróbuje przekonać, że w samochodzie potrzebny jest większy, zwłaszcza odstający od deski rozdzielczej. Doceniamy też duże drzwi boczne, które zamykają się tak łatwo, że nie mają z tym problemu nawet dzieci. Trudno natomiast zamyka się ogromna tylna klapa – najpierw trzeba dobrze obmyślić, w którym miejscu ją złapać, a potem jeszcze użyć do tego dużo siły.
Czy warto kupić Volkswagena Californię w tańszej odmianie?
Bazowe odmiany Volkswagena Californii (Beach, Beach Tour, Beach Camper) nie usatysfakcjonują każdego. Nam brakuje w tych wersjach zwłaszcza pojemnika na wodę i zlewu, które byłyby przydatne nie tylko podczas przygotowywania posiłku, ale też np. po powrocie do samochodu po rowerowej wycieczce.
Problematyczne może być też bezpieczne przewożenie bagaży – kabina i zabudowa z tyłu pochłaniają tyle miejsca, że część gratów na wyjazd będzie musiała trafić do wnętrza albo na półkę ze złożonym materacem. I choć taki samochód kosztuje co najmniej 221 tys. zł netto, to nie ma w nim ogrzewania kierownicy czy bezkluczykowego dostępu – te i inne bajery są zarezerwowane dla droższych odmian. Topowy Volkswagen California Ocean kosztuje 291 tys. zł netto i ma już pełną zabudowę, przez którą jest maksymalnie czteroosobowy. No i traci wyjściową funkcjonalność busa, więc nie może już odgrywać roli kameleona.