- Komisja Europejska rozważa nowe przepisy wymuszające elektryfikację flot firmowych od 2027 roku
- Zmiany mają dotyczyć nie tylko dużych firm – definicja pojazdów flotowych ma być bardzo szeroka
- Jeśli przecieki i nieoficjalne doniesienia okażą się prawdą, firmy będą musiały zrezygnować z nowych aut spalinowych na pięć lat przed planowanym zakazem ich sprzedaży
- Większość nowych aut sprzedawanych na europejskim rynku jest rejestrowanych przez firmy
- Elektromobilność wciąż jest zbyt droga. Nie chodzi wcale o ceny aut
- Ceny elektrycznych aut używanych ostro w dół? Place już są pełne niechcianych "elektryków"
- Nowe auta elektryczne są coraz lepsze. To problem dla tych, którzy zdecydowali się na zakup wcześniej
- Większość nowych aut kupują firmy. Co, jeśli przestaną wybierać modele spalinowe?
Na razie oficjalnych informacji jest jak na lekarstwo, ale pojawiają się przecieki i domysły. Na pytania dotyczące planów dotyczących zmian przepisów regulujących kwestię firmowych flot samochodowych zadanie przez niemiecki portal branżowy Automobilwoche, przedstawiciele Komisji Europejskiej odpowiedzieli, że nie są one jeszcze gotowe do publikacji, ale że ich ogłoszenie ma się odbyć się do końca tego roku. Nieoficjalnie mówi się, że wymagany udział aut elektrycznych we flotach może w nieodległej przyszłości wynosić nawet 75 proc. (od 2027 roku) i do 100 proc. od 2030 roku. Dodajmy, że za auta flotowe (firmowe) uznawane mają być praktycznie wszystkie pojazdy osobowe i lekkie dostawczaki kupowane przez firmy/przedsiębiorców, w tym również samochody pozyskiwane dla klientów przez firmy leasingowe i firmy oferujące wynajem długoterminowy.
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideoDziś trudno sobie wyobrazić realizację takich ambitnych planów. W wielu krajach we flotach wciąż dominują diesle. Unia Europejska jest bardzo zróżnicowana w kwestii ruchu drogowego – tu znaczenie ma choćby wielkość poszczególnych krajów i dystanse pokonywane przez pojazdy flotowe. O ile w krajach niewielkich i średniej wielkości, posiadających już teraz rozwiniętą sieć stacji ładowania, takich jak choćby Holandia czy Belgia, choćby z racji pokonywanych tam odległości, przesiadka firm na auta elektryczne nie powinna stanowić problemu. W krajach dużych, takich jak choćby Niemcy, Polska, Francja czy Hiszpania byłoby to znacznie większym wyzwaniem.
Już kilka lat temu część dużych firm, także ze względów wizerunkowych, zdecydowało się na przestawienie swoich flot na auta elektrycznie, ale takie działania nie zawsze okazywały się dla nich korzystne. Dawniej największe zastrzeżenia dotyczyły kosztów pozyskania aut elektrycznych i ich walorów użytkowych. "Elektryki" nie tylko były znacznie droższe od pojazdów spalinowych, ale też ich realne zasięgi okazywały się niewystarczające do wielu zastosowań, a konieczność długotrwałego ładowania dla wielu oznaczała niepotrzebne przestoje w pracy. W międzyczasie sporo się jednak zmieniło. Dziś ceny pojazdów spalinowych i elektrycznych niemal się zrównały, często bywa tak, że to auto elektryczne okazuje się tańsze od modelu spalinowego o zbliżonym wyposażeniu i porównywalnych osiągach. Sieć stacji ładowania też się rozwija, nawet w Polsce, która wciąż należy do krajów najgorzej przygotowanych do przejścia na elektromobilność. Pojawiają się jednak zupełnie nowe problemy.
Elektromobilność wciąż jest zbyt droga. Nie chodzi wcale o ceny aut
Firmom korzystanie z aut elektrycznych nie zawsze się opłaca. Ponieważ pojazdy do firm sporadycznie kupowane są za gotówkę, to od cennikowej ceny auta bardziej liczy się koszt finansowania, który zależy w dużej mierze od wartości rezydualnej pojazdu. Im wolniej auto traci na wartości, tym np. miesięczne raty mogą być niższe, bo ich wysokość zależy przede wszystkim od różnicy między wartością nowego auta, a jego ceną na rynku wtórnym w momencie odsprzedaży. Im niższa wartość rezydualna, tym wyższe koszty finansowania. Tu problem jest poważny, bo wartość rezydualna "elektryków" wciąż bywa dosyć nieprzewidywalna. To jeden z głównych powodów tego, że niektóre firmy postanowiły (na razie) ograniczać udział aut elektrycznych w swoich flotach.
Popyt na samochody elektryczne z drugiej ręki jest niewielki. To efekt tego, że dopóki w wielu krajach funkcjonują systemy dopłat do zakupu nowych aut elektrycznych, często bardziej opłaca się zamówić "nówkę" prosto z salonu, z rządową dopłatą lub ulgą podatkową, niż kupić 2-3-letnie auto używane. Największe problemy z autami elektrycznymi mają wypożyczalnie samochodów, których model biznesowy często przewiduje zakupy flotowe aut z dużymi rabatami, a później możliwie szybką odsprzedaż, zanim samochód zacznie np. generować koszty związane z serwisem. Na autach elektrycznych tak zarabiać się nie da!
Tu sytuację dodatkowo skomplikowała agresywna polityka cenowa m.in. Tesli. Promocje, które cieszą przez chwilę nowych klientów, są powodem do zmartwienia dla tych, którzy kupili samochody w cenach ze wcześniejszych cenników. Wraz z każdą przeceną ich auta też tracą na wartości.
Ceny elektrycznych aut używanych ostro w dół? Place już są pełne niechcianych "elektryków"
Żeby sprzedać na rynku wtórnym używane auto elektryczne, trzeba je bardzo atrakcyjnie wycenić. Do tego dochodzi kwestia kosztów ładowania. Jeszcze niedawno było tak, że jazda "na prądzie" była znacznie tańsza niż tankowanie auta olejem napędowym, benzyną czy nawet gazem. Teraz w wielu krajach prąd jest tak drogi, że szczególnie przy ładowaniu na szybkich, publicznych stacjach, jazda autem elektrycznym okazuje się droższa, niż pokonanie takiego samego dystansu samochodem spalinowym. Operatorzy flot, którzy mają już doświadczenia z autami elektrycznymi, zwracają też uwagą na problemy np. z naprawami powypadkowymi takich pojazdów. Są czasochłonne, drogie, a czasem wręcz ekonomicznie nieopłacalne. To z kolei przekłada się na koszty polis ubezpieczeniowych, auta spalinowe nadal z reguły ubezpiecza się taniej.
Nowe auta elektryczne są coraz lepsze. To problem dla tych, którzy zdecydowali się na zakup wcześniej
Kolejny problem z autami elektrycznymi wynika z tego, że z roku na rok stają się one coraz lepsze. Tak, to nie pomyłka! W tym przypadku szybki postęp techniczny sprawia, że atrakcyjność kilkuletnich samochodów elektrycznych szybko spada, bo nowe modele, które często mają niższe ceny wyjściowe od swoich poprzedników, oferują znacznie większe zasięgi i lepsze osiągi. Kto dziś kupi za rozsądne pieniądze auto elektryczne o zasięgu 200-250 km? Kilka lat temu to nie był zły wynik, a dziś...
Wprowadzenie wymogów dotyczących udziału aut elektrycznych we flotach firmowych może część tych problemów dodatkowo pogłębić. Mówimy o gigantycznym rynku, bo np. w samych tylko Niemczech ok. 67 proc. nowych aut jest rejestrowanych przez przedsiębiorców. Firmy z reguły wymieniają samochody co 2-4 lata, a to oznacza, że krótko po wprowadzeniu nowych wymogów rynek zostanie zalany kolejnymi setkami tysięcy używanych aut elektrycznych, w sytuacji, kiedy i tak podaż większości modeli wyraźnie przewyższa popyt.
Większość nowych aut kupują firmy. Co, jeśli przestaną wybierać modele spalinowe?
Jeśli firmy przestaną zamawiać auta spalinowe, wiele takich modeli wypadnie z produkcji, ich produkcja przy gwałtownym zmniejszeniu zbytu po prostu przestanie się opłacać. To może oznaczać, że nawet bez oficjalnego zakazu sprzedaży aut spalinowych od 2035 roku, nawet kilka lat wcześniej z rynku zniknąć może większość benzyniaków i diesli. Oczywiście, poza nakazami i zakazami, narzędziem do osiągnięcia takich celów może też być zmieniona polityka fiskalna – mówi się o ogólnoeuropejskich zmianach w opodatkowaniu pojazdów flotowych. Po ich wprowadzeniu może się okazać, że firm po prostu nie będzie już stać na kupowanie innych samochodów, niż elektryczne. Powstaje tylko pytanie, czy takie zmiany w ogóle mają sens i czy są rzeczywiście potrzebne. Ich pomysłodawcy tracą często z oczu to, że radykalne posunięcia mogą wywołać masowy sprzeciw. Nawet bez wprowadzania nakazów, popularność aut elektrycznych i tak rośnie, a zmuszanie ludzi do przejścia na elektromobilność może wywołać efekt odwrotny od oczekiwanego.